Paweł Sakowski jest polskim aktorem, który wziął udział w najbardziej spektakularnej scenie batalistycznej w historii kina i telewizji - oblężeniu zamku Winterfell z ostatniego sezonu "Gry o tron". – Bez dwóch zdań to będzie epokowa bitwa – mówi w rozmowie z naTemat. Opowiedział nam również o kulisach powstawania kultowej produkcji HBO.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
46-letni aktor z Poznania dostał się do obsady serialu zupełnie przypadkowo. W pubie w Irlandii poznał mężczyznę pracującego przy produkcji "Wikingów". Ten polecił mu podesłanie CV do agencji castingowej. I dostał rolę... w "Grze o tron".
Kogo gra pierwszy i ostatni Polak w "Grze o tron"?
Wcielam się w postać lorda Hornwooda, jednego z chorążych Starków. Nie stoję na czele klanu, ale jestem jednym z jego liderów.
Czy mogliśmy cię zobaczyć już w pierwszym odcinku nowego sezonu? Przyznam szczerze, że pojawiło się w nim tylu bohaterów, że mogło mi to umknąć.
Nie będzie mnie zbyt dużo widać na ekranie. Pojawię się albo w trzecim odcinku i możliwe, że w końcówce drugiego. Wziąłem udział w scenach bitwy o Winterfell.
Nieźle! Według doniesień zza Oceanu to najbardziej spektakularna bitwa w historii nie tylko telewizji, ale i kina. Jakie jest twoje zdanie? Wszak masz informacje z pierwszej ręki.
Bez dwóch zdań to będzie epokowa bitwa. Choć na samym planie to wygląda zupełnie inaczej. Już w pierwszym odcinku Winterfell w serialu jest okazałym zamkiem, tymczasem piankowa makieta wybudowana na potrzeby zdjęć stanowi około 10 proc. tego co widzimy na ekranie. Reszta została wygenerowana komputerowo.
Ile osób wzięło udział w scenie bitwy o Winterfell?
Przypuszczam, że na ekranie zobaczymy morze ludzi. Jednak do zdjęć wzięto około tysiąca aktorów i statystów. To i tak ogromna liczba. I znów możemy odnieść się do pierwszego odcinka. Widzimy maszerujący szpaler tysięcy Nieskalanych. Tak naprawdę na planie było ich około 50. Dużo rzeczy się multiplikuje. Na pierwszym i drugim planie jest kilku aktorów, dalej są statyści, a resztę dorabia się cyfrowo.
Zobaczymy ciebie wojującego mieczem? Coś powiesz, czy będziesz jednym z wielu rycerzy?
Pod którymś artykułem czytałem komentarze, że pewnie tylko krzyczałem jakieś niesłyszalne bzdury. I tu się poniekąd zgodzę. W jednej ze scen faktycznie krzyczę „Uważaj!” i tu pojawia się imię jednego z głównych bohaterów. Ostrzegałem go przed uderzeniem. W drugiej scenie miałem już dwa zdania do powiedzenia, ale też nie wiem ile z tego pojawi się w odcinkach.
Jednym ze znaków rozpoznawczych „Gry o tron” jest wysoka umieralność bohaterów. Zapytam wprost: zginiesz?
Ja akurat nie zginąłem.
To gratulacje w takim razie, bo wielu głównych bohaterów już odeszło na tamten świat.
Tak, ale być może odchodzę w ocean niepamięci (śmiech).
HBO to doświadczony, topowy producent filmów i seriali na świecie. Jak się pracuje na planie amerykańskiej stacji?
Wbrew pozorom to ciężka, fizyczna praca. Oglądając serial, myślimy sobie, że aktorzy się świetnie bawią. W pewnym sensie tak jest. Jednak najdłuższy dzień zdjęciowy, w którym brałem udział, trwał ponad 16 godzin. Już po ośmiu godzinach takiej pracy w zimnie, błocie i deszczu chce się najzwyczajniej w świecie położyć na ziemi i umrzeć.
Teraz oczywiście wspominam to z radością, ale pamiętam, że często były momenty, kiedy chciałem uciekać i żałowałem, że znalazłem się na planie.
Dlaczego plan zdjęciowy był aż taki długi?
Jeśli kręcimy scenę, w której występuje mnóstwo osób, to ekipa chce zrobić wszystko to, co było zaplanowane. I chcą to zrobić perfekcyjnie. Pragnę podkreślić, że jednego dnia powstaje jedna scena. W związku z tym jest kręcona na wszystkie możliwe sposoby, pod wszystkimi możliwymi katami. Tak, by reżyser miał wystarczającą ilość materiału do wybrania najlepszych zdjęć. Wszyscy się w pewnym sensie zgadzamy na to, by dni zdjęciowe były długie i ciężkie.
A gra w pełnym rynsztunku była trudna?
Kino to jest pewnego rodzaju magia, sztuka oszukiwania widza. Jeśli komuś się udaje usatysfakcjonować w ten sposób odbiorcę, to znaczy, że jest dobrym filmowcem. Zbroje i broń, którą nosimy nie są prawdziwe. Wyglądają realistycznie, ale puklerz, który nosiłem był zrobiony z plastiku. Robił wrażenie, ale nie był ciężki, tylko niewygodny.
Co ciebie najbardziej zaskoczyło na planie?
Ta niesamowita dbałość o szczegóły. Spędziłem na dwóch planach pod Belfastem 12 dni i każdego dnia kręciliśmy dosłownie jedną scenę. Każda z nich na ekranie będzie trwać od kilkunastu sekund do około dwóch minut. To pokazuje jak wymagająca jest tego typu produkcja.
Skoro byłeś tyle dni na planie, to musiałeś poznać któregoś z pierwszoplanowych aktorów, prawda?
Atmosfera na planie była wspaniała, nikt nie obnosił się ze swoim statusem. Poznałem większość czołowych aktorów, porozmawiałem z nimi, uścisnąłem rękę. Osobiście najlepiej wspominam Nikolaja Coster-Waldau’a (Jaime Lannister) - nie spodziewałem się, że to będzie tak sympatyczny i otwarty facet w prywatnej relacji.
Przyszedł w takim razie czas na podzielenie się jakąś zabawną anegdotą. Masz jakieś ciekawe historie?
Oj mnóstwo. Kręciliśmy scenę, w której stałem obok jednego z aktorów. Wyglądał na zestresowanego. Zapytałem, czy to jego pierwszy raz na planie, a on zaprzeczył, bo już pojawia się od paru sezonów. Spytałem też, czy się denerwuje, a on odparł, że „Trochę tak”. Poklepałem go po plecach i powiedziałem, że wszystko będzie dobrze, damy radę. Wszyscy wokół zaczęli się śmiać, bo pocieszałem Johna Bradleya-Westa, który gra jednego z głównych bohaterów: Sama Tarly’ego.
Inna zabawna sytuacja, była w czasie kręcenia sceny w grupie. Było nas około 30, wszyscy długie włosy i brody. Nagle krzyczy do nas asystent reżysera, który chciał wprowadzić zmianę w scenie: "Hej ty tam!". Więc wszyscy się odwracamy. Precyzuje: "No ty z brodą!". Znowu wszyscy patrzymy w jego stronę. "No ty w długich włosach!". W tym momencie wszyscy padliśmy na ziemię ze śmiechu, aż sam asystent zaczął się śmiać.
Kolejna sytuacja wyglądała groźnie, ale skończyła się na śmiechu. W czasie sceny biegliśmy grupą, wszędzie było błoto, więc było ślisko. W pewnym momencie wywrócił się jeden z aktorów i z impetem uderzył w mur Winterfell. Pytamy go, czy wszystko w porządku, on potwierdził. Wtedy właśnie dotknąłem ściany zamku, która z daleka wygląda bardzo solidnie, ale jest zbudowana z pianki.
Surrealistycznie wyglądają też chwile przerwy. Raz wyszedłem przed namiot, a tam członek Nocnej Straży palił papierosa z Białym Wędrowcem. Chronili się przed deszczem różowymi parasolkami.
Dotarły do nas wieści z planu, że aktorzy dostają różne wersje scenariusza z alternatywnymi zakończeniami. Jak jest naprawdę? Wiesz kto zasiądzie na Żelaznym Tronie?
Nie wiem i to prawda, że zostały nakręcone różne zakończenia. Podejrzewam, że nawet główna obsada nie wie, jaki będzie finał i która wersja scenariusza zostanie wzięta pod uwagę.
Poziom zabezpieczenia przed wyciekami przekroczył jakiekolwiek granice. Producenci zadbali o to, by nic się nie wydostało na zewnątrz. Nie dojeżdżaliśmy bezpośrednio na plan, tylko bus zatrzymywał się około 5 kilometrów od niego. Już tam było ogrodzenie ze strażnikiem, który sprawdzał wszystkim przepustki, choć było wiadomo, że jedziemy na zdjęcia. Ta odległość jednak sprawiała, że nie dało się nic zobaczyć z tego, co się dzieje na właściwym planie.
A masz jakieś zdjęcia z planu również nie masz?
Nie i powiem więcej: mam dożywotni zakaz publikowania zdjęć z planu. Taki był wymóg. Nawet po zakończeniu serialu nie mogę się nimi pochwalić przed wszystkimi. Możliwe, że produkcja nie chciała w ten sposób zdradzać zastrzeżonych patentów lub technik kręcenia z planu.
Jakie masz teraz plany? Epizod w "Grze o tron" z pewnością otworzy ci wiele drzwi.
Nie ukrywam, że „Gra o tron” zmieniła sporo w moim życiu i zaczęły się pojawiać nowe propozycje i możliwości, które można wykorzystać aktorsko. Staram się i będę starał się to robić. Kiedyś znajomy mi powiedział, że do każdego człowieka raz w życiu podjeżdża złota karoca. Pytanie, czy się ją rozpozna i się do niej wsiądzie. Być może ja właśnie taką jadę.
Już miałem okazję zagrać w kilku produkcjach, a jeszcze w tym roku szykują się kolejne. Powstanie serial fantasy na podstawie opowiadań Jakuba Ćwieka, w którym mam zakontraktowaną jedną z głównych ról. Będzie też film festiwalowy, w którym zagram główną rolę. Możliwe, że będę nagrywał narrację do ciekawej gry wideo. Takich projektów "na fali" jest kilka, a ja mam nadzieje, że to nie jedynie moje pięć minut, tylko początek wielkiej przygody.
A co w końcu z "Wikingami", od których przecież to wszystko się zaczęło? Dostałeś rolę?
Nie i przyznam szczerze, że "Wikingowie" zeszli na drugi plan. Angażując się w „Grę o tron”, nie wiedziałem, że przybierze to takie rozmiary i będzie o mnie tak głośno. Owszem, dostałem zadanie aktorskie, pojawiam się na pierwszym i drugim planie, ale mimo wszystko byłem statystą.
To bardzo miłe, że się o mnie mówi, zwłaszcza, że jestem pełnoprawnym aktorem. Skończyłem szkołę teatralną, występowałem niemal 10 lat na deskach teatru w Poznaniu. Nie spodziewałem się, że tak drobna rzecz będzie dla mnie aż tak wielkim kamieniem milowym i szansą na regularnie grania - na małym i dużym ekranie. Kamera zawsze mnie pociągała. Mam nadzieję, że występ w "Grze o tron" będzie moim sposobem na powrót do gry.
W Polsce grałem w różnych serialach i na przykład w "Przyjaciółkach", które notabene są przyzwoitą produkcją, jednego dnia kręciliśmy 40-minutowy odcinek. W "Grze o tron" powstają w tym czasie sekundy odcinka - i to przy nieporównywalnych zasobach finansowych, sprzętowych i ludzkich.
Wiem za to, że na pewno kluczowe sceny były kręcone w różnych wersjach. Dla przykładu podam, że powstały trzy sceny: w której Jaime ginie, jest ranny oraz taka, w której nic mu się nie dzieje. Nikolaj sam nie wie, która wersja została wzięta do serialu.
Inspirująca jest dla mnie historia Christoph Waltz, który grywał w austriackim teatrze, a dopiero w wieku 54-lat stał się sławny dzięki "Bękartom wojny" Tarantino. W tej chwili ma dwa Oscary na koncie. Takie rzeczy się zdarzają.