– Nie mogę się powstrzymać, włączam jeden odcinek za drugim – przeczytałem w internecie jeden z komentarzy dotyczących tej produkcji. Potem podobną opinię usłyszałem już osobiście od kolegi. Kilkanaście godzin później mogłem równie dobrze sam tak napisać/powiedzieć, bo pierwszy sezon „Wikingów” obejrzałem (a wręcz pochłonąłem) w ciągu jednego dnia! Serial wciąga jak diabli: fabułą, historią oraz widokami. Pozycja obowiązkowa dla fanów „Gry o tron”.
Serial swoją premierę miał już w marcu tego roku, lecz na polskie ekrany zawitał dopiero w październiku. Przyznam się bez bicia, że wcześniej – choć lubię takie klimaty – o „Wikingach” nawet nie słyszałem. O serialu głośniej zrobiło się właśnie wraz z polską premierą. „Wikingów” emituje u nas kanał History, dlatego miałem pewne obawy, że zamiast fajnej fabuły, będzie to nudnawa produkcja trochę w stylu dokumentalnym. Myliłem się.
Przy okazji samego serialu warto wspomnieć, że ekipa z Brand24 z okazji rozpoczęcia współpracy z kanałem History przygotowała zabawny film w klimacie "Wikingów". Co ciekawe, sama produkcja ma także polski akcent. To polska firma Platige Image z Tomaszem Bagińskim, jako reżyserem przygotowywała amerykańskiemu oddziałowi History trailer pierwszego sezonu. To już kolejny raz, gdy polskie firmy są doceniane zagranicą.
„Wikingowie” to genialna produkcja, która przenosi nas do mniej więcej IX-wiecznej Skandynawii. Fabuła toczy się wokół Ragnara Lotkbroka, który wraz z grupą wojowników na przekór lokalnemu i zachowawczemu władcy wyrusza na Zachód w nadziei na odkrycie nieznanych dotąd lądów. W taki oto sposób dociera do Anglii. Na własną rękę walczy o łupy i nowe tereny. A jest o co, bo zgrabiony dotychczas Wschód nie ma im już nic wartościowego do zaoferowania.
Serial na pewno przypadnie do gustu fanom „Gry o tron”, „Rzymu", „Spartacusa”, „Camelota” i innych produkcji historycznych. Mistyczna i legendarna otoczka wokół wikingów to wystarczający powód zachęcający do oglądania. „Wikingowie” to brutalny, „twardy” serial. Wielcy, dzicy, brodaci i wytatuowani (ale w żadnym stopniu nie przerysowani) wikingowie to coś, co rzadko mieliśmy okazję obserwować w najnowszych produkcjach. Angielscy żołnierze wyglądają przy nich jak młodsi bracia.
„Wikingowie” klimatem najbardziej przypominają kultową już „Grę o tron”. Zresztą twórcy wcale się z tym nie kryją w trailerze pisząc „the storm is coming”, co jest oczywistym nawiązaniem do „the winter is coming”. Serial nie jest co prawda zrobiony z tak wielkim rozmachem, ale efekty, różnorodność wątków czy kreacje bohaterów nadrabia klimatem i widokami. Jeśli lubisz surowe skandynawskie krajobrazy – nie zawiedziesz się.
Choć oczywiście znajdzie się parę niedociągnięć, sporym plusem jest fakt, że akcja rozwija się zdecydowanie szybciej niż w dalszych sezonach „Gry o tron”. Natomiast mi pod koniec pierwszego sezonu brakowało morskich wypraw, do których przyzwyczajono na początku, i których po wikingach można się spodziewać. Zamiast tego śledzimy rozgrywki pomiędzy samymi wikingami.
Nie ma tam miejsca na fantasy. Jest sporo seksu – ale to akurat nie jest zaskoczenie. Sporą rolę odgrywa za to religia – z odcinka na odcinek za sprawą opowieści bohaterów poznajemy nordyckich bogów (Odyn, Thor, Loki) i tajemnicze obrządki z nimi związane. To, w połączeniu z samymi wikingami tworzy – przynajmniej dla mnie – mieszankę wystarczającą do przyciągnięcia przed telewizor.
Fascynujące jest także zderzenie dwóch religii, jakie serwują nam twórcy podczas wikińskich wypadów do Anglii. Chrześcijanie kontra poganie. Zarówno jedni, jak i drudzy są bogobojni i oddani swojemu Bogu/Bogom, ale jednocześnie kompletnie nie mogą zrozumieć drugiej strony. W jednej ze scen świetny dialog pomiędzy grupą wikingów a chrześcijańskim kapłanem, który wyjaśnia im, że w przeciwieństwie do nich wierzy w jednego Boga.
„Wikingowie” to na razie jeden sezon, składający się z 9 odcinków, ale producenci na 2014 rok już zapowiedzieli drugi. Serial idealny do „połknięcia” w kilka szarych, jesiennych wieczorów. Nie zawiedziecie się.