Bajo Bongo, Mambo Italiano, Mexicana, Czy pani tańczy twista, Kasztany. Polska muzyka pop w latach 50. wciąż zachowała swój szarm, elegancję i humor. Królową tej epoki była zaś Natasza Zylska. Zawód wyuczony – technik górniczy. Zawód wykonywany – piosenkarka. Zapominana gwiazda polskiej muzyki rozrywkowej.
"Gdyby muzyka pani Nataszy była bardziej popularna, w Polsce byłoby mniej samobójstw" miał powiedzieć kiedyś Marek Stanisław Kargul, aktor, piosenkarz i dziennikarz. Naprawdę nazywała się Natalia Zygelman. Urodziła się 13 grudnia 1933 roku w Wilnie. Była "cudownym dzieckiem", od najmłodszych lat utalentowana muzycznie, uwielbiała występy na scenie. Potem wybuchła wojna. Mała Natasza wyemigrowała z rodziną do Katowic. Okupację przetrwała w ukryciu w jednej z katowickich kamienic. Po wojnie zdała do technikum górniczego. Praca w zawodzie jednak jej nie interesowała – wolała z występować z zespołem rozrykowym związku zawodowego górników. Jako piosenkarkę odkrył ją Waldemar Kazanecki z katowickiej orkiestry Polskiego Radia – dał jej do zaśpiewania melodię o uroczym tytule "Piosenka frontowego szofera".
Zakochał się w jej wykonaniu i zaprosił do swojego zespołu. Podobno na początku nie chciała się zgodzić na występy – przekonał ją dopiero fakt, że za jeden miała dostać tyle, że starczyłoby na miesięczne utrzymanie w Warszawie. Jej pierwszym przebojem stała się piosenka "Piotruś". Hallo, Przestańcie dręczyć mnie! I tak nie wstanę, nie! To przecież trudno znieść…Piotruś, tak, Ty możesz wejść!. Nie trzeba było długo czekać, żeby cała Polska śpiewała o rozmaitych Piotrusiach, a każdy absztyfikant chciał się tak nazywać. Natasza – zaskoczona nagłą popularnością, zrozumiała, że to, co do tej pory traktowała jako żart, pasjonujące hobby, może stać się jej nową drogą życiową. Lucjan Kydryński w "Przekroju" napisał: "Zylska posiada miły, nieco infantylny głos, zgrabną figurę i wiele wdzięku".
Zylska i jej zespół zaczęli jeżdzić w trasy. Stawali się coraz bardziej rozpoznawalni. Następnym hitem Zylskiej stało się "Bajo-Bango". To głupituka, ale wdzięczna pioseneczka – nie brakowało takich na radiowych falach tamtych lat. Natasza wstydziła się potem podobnych szlagerów, ale wtedy nie przywiązywała wielkiej wagi do swoich repertuarowych wyborów – była młoda, wesoła i oszołomiona sukcesami, za które była nieustannie wszystkim wdzięczna. Nikomu nie umiała odmawiać i czuła, że nie może sobie na to pozwolić – na scenie występowała w okazałej, welurowej sukni, ale kiedy podeszło się bliżej, można było zauważyć, że kreacja uszyta jest ze starych kotar. Za sławą młodej piosenkarki nie szły duże pieniądze. Nie trafiła też na swojego Serge'a Gainsburga, nie dostawała genialnych tekstów, śpiewała więc o flirtach i chłopcach, ale robiła to z tak bezpretensjonalnym wdziękiem, że od jej piosenek nie można się było uwolnić.
Zylska wspaniale potrafiła zinterpretować nawet najbardziej błahe melodie. Miała warsztat, wyczucie i dramatyczny talent. Dzisiejsi youtub'owicze, komentując obecne na portalu piosenki Zylskiej zwracają często uwagę na jej przedniojęzykowe, teatralne "ł", którego wtedy wymagano od ludzi estrady, radia i aktorów – dziś raczej drażni i irytuje, ewentualnie budzi rozbawienie.
Jedną z piosenek, w której ta maniera jest nieobecna jest "Wiśniowy sad" – szerzej znana pod angielskim tytułem "Cherry Pink and Appel Blossom White". Została przywieziona do Polski na Festiwal Młodzieży przez francuskiego trębacza. Kiedy w 1956 w Moskwie odbył się Zjazd Partii, cała polska zamiast "ośmielił nas wiśniowy stary sad" śpiewała "odmienił nas dwudziesty partii zjazd". Natasza ma też inne "powiązania" z Partią – śpiewała piosenkę "Kukurydza", która powstała jako złośliwy komentarz do deklaracji Nikity Chruszczowa, że ten "zawojuje świat uprawą kukurydzy".
Piosenka traktowała o zmysłowej miłości między kolbami i kaczanami – w rytmie stylowego mambo. Władza nie doceniła konceptu. Publika – owszem.
Zylską i jej estradowy team wyrywano sobvie z rąk. Piosenki Nataszy były, szczególnie dla Warszawy, która snobowała się na wyrafinowanie, ulubionymi guilty pleasures – leciały wszędzie, wszyscy je znali, ale w dystygnowanym towarzystwie ze wstydem przyznawano się do uwielbienia dla "Bajo-Bongo". Wszystko zmieniła piosenka "Kasztany", sentymentalna, subtelna i pozbawiona estradowego szwungu, którego pełne były inne piosenki w repertuarze Nataszy. "Kasztany" to był tylko głos Zylskiej, mikorofon i snop światła, który oświetlał jej zgrabną figurę. Taka Natasza była skupiona, poważna, a jednak z niezmienną nutą radości w głosie, śpiewała bez wysiłku, z gracją i lekkością. Po latach "Kasztany" przywróciła do łask Edyta Górniak, ale to Natasza dała tej piosence życie i duszę.
W 1960 roku Natasza nagle przewała tournee. Wyjechała do Izraela. Była w ciąży, w trakcie rozwodu z pierwszym mężem. Martwiła się o przyszłość swoją i swojej rodziny. Pojechała szukać korzeni - znalazła drugiego męża. Zakochała się na zabój. Potem wracała do Polski już tylko kilkukrotnie.
W Izraelu także próbowała jeszcze kontynować swoją piosenkarską karierę jako Natasha Zylska – śpiewała po hebrajsku nie znając ani słowa w tym języku. Nie było łatwo. Zastanawiała się nawet, czy nie wyciągnąć swojego dyplomu z technikum górniczego i nie zatrudnić się w kopalni w Timmie. Do tego musiała opiekować się małą córeczką. Jej karierę czekał jednak kolejny nieoczekiwany zwrot. Tym razem - w kierunku sztuk plastycznych.
Przez drugą połowę swojego życia, spędzoną w Izraelu, Zylska pracowała jako artystka-rzeźbiarka. Wyspecjalizowała się w reliefach ceramicznych – były to przeważnie formy portretowe. W wywiadzie dla gazety "Nowy Kurier" z Tel Awiwu, tłumaczyła: - Wynajęłam piec ceramiczny, zaczęłam "lepić garnki", jak nazywałam swoją pracę, najpierw dla mamy, potem dla siebie i dla córki. Kiedy ludzie zaczęli interesować się moimi pracami, pomyślałam sobie - chyba warto spróbować, skoro szczęście zaczyna się do mnie uśmiechać. W półtorej godziny wykupiono wszystkie ceramiki, jakie wystawiłam.
Natasza postanowiła zupełnie odciąć się od poprzedniej kariery. Podobno do końca miała słabość tylko do jednej, swojej piosenki –" Kasztanów". Niewiele wiadomo na temat izraelskiej części życia Nataszy – wszystkie tropy urywają się, ścieżki prowadzą do nikąd. Wiedza o Nataszy Zylskiej wciąż jest niekompletna, powody jej decyzji o emigracji – wciąż tajemnicze. Czy w Polsce czuła się dyskryminowana jako Żydówka? Czy miała dość sławy królowej estrady? Czy chciała postawić swoje życie prywatne na pierwszym miejscu?
Chociaż żyła w Izraelu jej muzyka pozostała jednak w Polsce. Obok Sławy Przybylskiej, Marty Mirskiej czy Marii Koterbskiej jest jedną z najbardziej charakterystycznych śpiewających kobiet w historii polskiej muzyki lat 50. i 60. Z nich trzech to ona jest jednak najbardziej niedoceniana, niezauważana przez mainstream. Wciąż czeka na swoją monografię, swoich interpretatorów i nowe pokolenie fanów.
25 sierpnia, godz. 20.00 na Skwerze Willy Brandta, odbędzie recital piosenek Nataszy Zylskiej w interpretacjach Warszawskiego Combo Tanecznego Janka Młynarskiego
Przygotowując artykuł korzystałam z tekstu Lucjana Kydryńskiego "Natasza Zylska: Była po prostu sobą"