Ruszyłem na stołeczną ulicę Myśliwiecką, do siedziby radiowej Trójki, aby porozmawiać z radiowcem, który wyedukował muzycznie całe pokolenia Polaków. Tam, w naturalnym środowisku Marka Niedźwieckiego, spróbuję się dowiedzieć, co legenda eteru sądzi na temat nowoczesnych form konsumowania muzyki, guście najmłodszych rodaków oraz czy zgodzi się, że "prawdziwe" radio umiera. Zapraszam do świata płyt kompaktowych, pokrytych 24-karatowym złotem winyli Zenka Martyniuka, serwisów streamingowych i podcastów, w którym przypadkowo spotkasz również Marka Sierockiego.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Co można znaleźć na pańskiej playliście w aplikacji Spotify, Deezer albo Tidal?
Nie używam podobnych wynalazków, choć namawia mnie do tego mnóstwo osób. W ogóle nie jestem tak nowoczesny, by słuchać muzyki na smartfonie, w biegu. Lubię pokontemplować ją sobie, potrzebuję dobrego odtwarzacza, odrobiny spokoju.
Jednak kto wie, może wreszcie przełamię się i zacznę korzystać z serwisów streamingowych, bo nowoczesne rozwiązania mają sporo zalet. Przykład: gdy słucham czegoś na serwisie YouTube, odpowiednie algorytmy podsuwają sugestie utworów, które powinny mi się spodobać. W ten sposób poznałem sporo ciekawej muzyki.
A tej, dodajmy, słucham dziś znacznie więcej, niż kiedykolwiek w życiu. Chociażby dlatego, że przestałem oglądać telewizję, natomiast radio odpalam naprawdę rzadko.
Jak to, stał się pan szewcem bez butów?!
Kiedyś włączenie odbiornika było pierwszą rzeczą, jaką robiłem po obudzeniu się, natomiast wyłączenie go ostatnią czynnością przed snem. Dziś słucham głównie audycji porannych, żeby się obudzić.
Po prostu, obecnie poświęcam znacznie więcej czasu na słuchanie płyt. Nawet jeżeli danego dnia w moje ręce trafia spora partia nowych albumów, przesłuchuję je wszystkie. Niektóre wielokrotnie, po pięć czy sześć razy. Wczoraj miałem zapętlonego w taki właśnie sposób Dona Feldera...
Czy zgodnie ze współczesnym trendem coraz chętniej sięga pan po winyle?
Czarną płytę kocham głównie ze względów sentymentalnych; wie pan – pocztówki dźwiękowe z lat 60. i "prawdziwe" winyle, które pojawiły się w moim życiu w dekadzie kolejnej.
Doskonale pamiętam pierwszy raz: Holandia, rok 1976, jestem 22-latkiem, niesamowicie przejętym możliwością kupowania płyt. Do sklepu muzycznego chodzę codziennie, każdorazowo opuszczając go z zaledwie jednym krążkiem. Dzięki temu będę mógł wrócić jutro i nabyć kolejny winyl, czerpiąc z tego niesamowitą przyjemność.
Jednak dziś zasadniczo stawiam na kompakty. Owszem, mam stary gramofon, z którego czasami korzystam, zdarza mi się również puszczać muzykę z płyt analogowych na antenie radiowej.
Wiadomo, fajnie jest otworzyć flaszkę dobrego wina, sięgnąć po szczoteczkę do czyszczenia winyli, z namaszczeniem przetrzeć krążek i posłuchać jednej strony. Później znów szczoteczka i strona druga.
Lecz to celebracja, na którą nie mam czasu, biorąc pod uwagę ilość muzyki, jaką pochłaniam. Od pewnego czasu jakoś nie odczuwam potrzeby kolekcjonowania czarnych płyt...
Pańskie podejście różni się od trendów rynkowych, przecież od paru lat winyle sprzedają się coraz lepiej.
Sądzę, że to jedynie chwilowa moda. Kiedy się skończy? Nie wiem. Ale rzeczywiście, ostatnimi czasy ludzie pokochali retro, muzyka wydana "po staremu" stała się bajerem, niezłym szpanem. Ba! Zdarza się nawet, że producenci cyfrowo dodają charakterystyczne dla analogów trzaski, bo to jest "hype".
Mała dygresja: proszę zwrócić uwagę, że wróciły także kasety magnetofonowe, czyli najgorszy z możliwych nośników. W latach 80. świat zachłysnął się ową technologią, bo dzięki Walkmanom muzyka stała się bardziej mobilna. Jednak poza tym kaseta nigdy nie miała żadnych zalet. Brzmi źle; to porażka, której nigdy nie lubiłem.
Lecz wracając do płyt winylowych: na razie ich wydawcy mogą zacierać ręce. Przecież o ile nowość na kompakcie kosztuje jakieś 16 dolarów, to już za wydanie analogowe można żądać 50 "zielonych", a więc rachunek jest prosty. Wydawanie edycji analogowych bardzo często jest po prostu skokiem na kasę.
Jednak ludzie dają się na to łapać, dlatego na rynku pojawiają się smaczki takie, jak chociażby winyl zespołu Akcent, limitowany do 200 sztuk, ozdobiony 24-karatowym złotem...
Naprawdę? Nie wiedziałem nawet, że disco polo aż tak mocno weszło na salony. Masz tę płytę? (mój rozmówca zwraca się do Marka Sierockiego, który wszedł właśnie do pokoju)
Marek Sierocki: Jeśli pominąć kwestię zarabiania pieniędzy, podobne rzeczy nie mają żadnego sensu. Sposób nagrania i masteringu takiej muzyki uniemożliwiają odpowiednie przeniesienie jej poprzez igłę gramofonu. To sprawa wyłącznie kolekcjonerska: zamożny fan chętnie kupi płytę, żeby postawić na półce w salonie takiego ładnego Zenka Martyniuka.
Rozumiem, że Marek Niedźwiecki nie marzyłby o takim rarytasie?
Na swojej półce zdecydowanie bardziej wolę Michaela Bublé. Za wspominaną płytę podziękuję, nawet jeżeli Marek Sierocki załatwiłby mi na niej autograf Zenka. Nie za bardzo pasowałaby do mojej kolekcji.
Należy pan do zbieraczy ekstremalnych?
Proszę spojrzeć: na biurku leży 50 kompaktów, których pojutrze się pozbywam. Uznałem, że są mi niepotrzebne, a ktoś jeszcze z nich skorzysta.
Mam około 15 000 płyt i dotarłem do etapu okrajania tego zbioru. W teorii, bo choć nieustannie obiecuję sobie, że kończę z kupowaniem płyt, to – jak przystało na niepoprawnego kolekcjonera – często daję się ponieść.
Na półce mam na przykład pięć wydań albumu "Renaissance" Lionela Richiego. Nabywam kolejne wyłącznie dlatego, że w zależności od części świata, w której zostały wydane, mają inny utwór dodatkowy. Wiem, to chore, lecz cóż począć...
Czy muzykę wydawaną w postaci wyłącznie cyfrowej omija pan bardzo szerokim łukiem?
Nie. Czasami kolega albo koleżanka kupują mi jakiś utwór w Apple Store, bo chcę zagrać go w audycji. Nośniki fizyczne preferuję dlatego, że mogę ich dotknąć, obejrzeć poligrafię...
W ogóle słuchaczom Trójki zdarza się pisać, że jestem "staroczesny" i przekonywać mnie do plików cyfrowych, zapisanych w bezstratnych formatach.
Twierdzą, że te oferują lepszą jakość dźwięku, niż kompakt. Być może mają rację, nie jestem posiadaczem słuchu absolutnego. Dla mnie płyta CD jest w zupełności wystarczająca.
Porozmawiajmy nieco o gustach muzycznych młodych Polaków. Radiowej Trójki słucha zaledwie 2 procent osób w wieku od 15 do 24. Przeraża pana taki wynik?
Cóż, jestem emerytem, a więc takie dane nie bolą już zbyt mocno. Swoją drogą podejrzewam, że sporą część owej grupy stanowią osoby, które PR3 słuchają "przez zasiedzenie"; bo rodzice odpalają tę stację w samochodzie.
Jednak pocieszam się, że w każdej grupie wiekowej i społecznej zawsze znajdą się ludzie doceniający dobrą muzykę. Przecież gdy w radiu organizujemy dni otwarte, pojawia się młodzież deklarująca, że naprawdę kocha wykonawców takich, jak Led Zeppelin albo The Doors.
Jednak, biorąc pod uwagę to, jak zmienił się świat, takie osoby w ogóle nie odpalają radia. Aby posłuchać starego rocka, korzystają chociażby ze wspominanej aplikacji Spotify.
To bardzo zła wróżba dla pańskiej branży?
Niekoniecznie. Pamiętam, że śmierć radia wieszczono już trzydzieści lat temu. I co? Wciąż ma się świetnie. Ludzie będą go słuchać zawsze, chociażby przemieszczając się samochodami, tkwiąc w korkach.
Lecz co stanie się, gdy świat opanują samochody autonomiczne, w których człowiek nie będzie musiał ograniczać się wyłącznie do słuchania dźwięków?
Na szczęście nie doczekam takich czasów, choć zarazem przyznam, że taki właśnie pojazd by mi się marzył. Tak czy owak nie sądzę, aby naprawdę dobrze robione radio nie dało sobie rady nawet w starciu z podobnym rozwojem motoryzacji.
Co pańskim zdaniem oznacza owo "naprawdę dobrze"? Czy w polski eter nie zakrada się coraz większa dawka bylejakości?
Wydaje mi się, że jakiś czas temu było gorzej. Nowe stacje pojawiały się jak grzyby po deszczu, zatrudniając całe mnóstwo przypadkowych osób. Było to wielkie nieszczęście dla branży; przecież aby dobrze wykonywać ową pracę, trzeba mieć głos, wiedzę dotyczącą zagadnień, o których mówi się na antenie, no i prawdziwą pasję.
To właśnie dzięki ostatniej z owych cech odczuwam naprawdę wielką ekscytację tym, co robię już od grubo ponad 40 lat. Wciąż przez cały tydzień myślę intensywnie nad tym, jaki utwór puszczę w audycji jako pierwszy. Bo wie pan, to sprawa kluczowa: gdy zacznie się od właściwego kawałka, cała reszta potoczy się sama.
Oczywiście nie można pójść wyłącznie na spontan. Sztuką jest takie ułożenie piosenek, aby możliwie precyzyjnie wpasować je w czas audycji. Jednak z drugiej strony zbytnie kalkulowanie to wielki grzech – porażką jest wrzucenie danego utworu wyłącznie dlatego, że ma odpowiednią długość.
Wiadomo, czasami muszę skrócić początek piosenki o kilkanaście sekund, jednak większe modyfikacje uznaję za niedopuszczalne. A są radiowcy, którzy z założenia przycinają utwory do 1,5 minuty. Takich to bym zabijał!
A jaki ma pan stosunek do podcastów? Czy nie jest to przypadkiem forma internetowej reaktywacji radia autorskiego, które w eterze umiera?
Wiele osób zajmujących się taką działalnością popełnia pewien błąd: boją się grać cokolwiek oprócz pewniaków, wybieranych zazwyczaj według bardzo oczywistego klucza.
Wie pan – jeżeli Barry White, to wyłącznie przebój "You Are The First, My Last, My Everything", jeżeli Rod Stewart, to "The First Cut Is The Deepest". Owszem, piękny utwór, ale gdy słyszę go siódmy raz w tym tygodniu, łapię się za głowę. Przecież Stewart ma 48 hitów tak świetnych, że daj panie Boże zdrowie!
Ale zasadniczo podcasty to świetna sprawa. Mam kolegów-radiowców, którzy na codzień muszą trzymać się ograniczeń nałożonych przez profil muzyczny stacji. Jednak "po godzinach" tworzą podcasty, gdzie mogą wrzucać wszystko, na co tylko mają ochotę.
To niesamowite! Ja sam nie odczuwam jeszcze takiej potrzeby, lecz gdyby w radiu tradycyjnym powiedziano mi "panu już dziękujemy", podcasty mogłyby stać się rewelacyjnym sposobem dzielenia się z ludźmi ukochaną muzyką.
Podsumowując: moim zdaniem radio – niezależnie od formy – ma się naprawdę dobrze i owa sytuacja nie zmieni się w przyszłości. Jeżeli ktoś ma do powiedzenia coś naprawdę ciekawego, zawsze znajdzie sporą grupę ludzi, którzy będą chcieli tego słuchać.