Jak skutecznie dotrzeć do rzeszy ludzi? Prośby, apele, oświadczenia, publikacje nie są odpowiednim sposobem. Okazuje się, że znacznie lepiej jest użyć graffiti. Oto niepełnosprawni ruchowo w codziennym życiu na murach Warszawy.
Niepełnosprawni nie mają łatwego życia. Zarzuca się państwu, że nie pomaga im wystarczająco. Ale to tylko jedna strona medalu. Znacznie ważniejszy jest stosunek reszty społeczeństwa do nich. Jak pokazać, że niepełnosprawny ruchowo też może pracować, uprawiać rugby, chodzić na randki, założyć rodzinę? Za pomocą graffiti. I to za zgodą władz miasta. Fundacja Aktywnej Rehabilitacji na murach uwiecznia niepełnosprawnych w normalnych, życiowych sytuacjach na terenie Warszawy. O śmiałym projekcie rozmawiamy z Iwoną Plater, jego koordynatorką z Fundacji Aktywnej Rehabilitacji.
Skąd pomysł na taką akcję?
Iwona Plater: Widzieliśmy w tym sposób, by za pomocą formy, graffiti dotrzeć do dużej rzeszy odbiorców. Chcieliśmy wywołać w ludziach pozytywne uczucia. Niepełnosprawni ruchowo również mogą kochać, zakładać rodziny, tworzyć związki i to w różnych konfiguracjach np. jedna osoba na wózku, druga zdrowa. Chcieliśmy także w pewien sposób upiększyć Warszawę. To nie tylko jasny przekaz, że ci ludzie są całkowicie normalni ale i zmiana wizerunku stolicy.
W Warszawie na Rondzie Lubomirskiego, Rondzie Ziutka, w okolicach Torwaru, na ścianach wiaduktu przy rogu Saskiej i Al. Stanów Zjednoczonych, na rondzie przy Galerii Mokotów. Malowaliśmy je co noc przez tydzień. To miała być zadziorna akcja i nam się udała.
Zauważyliście spory odzew?
Tak. Wprowadziliśmy trochę fermentu w relację niepełnosprawny-pełnosprawny. Dostaliśmy mnóstwo podziękowań i pochwał za tę akcję. To było bardzo miłe. Chcieliśmy uniknąć prowokacji z jaką mamy do czynienia w sztuce, nie przekroczyć granic dobrego smaku. Zrobiliśmy w to w sposób bezpieczny i to był strzał w dziesiątkę. Ludzie chcą oglądać dobre rzeczy, nacechowane pozytywnością.
Policja nie ścigała was po mieście za malowanie po ścianach?
Nie. Wszystko było legalne i zaplanowane. Zarząd Dróg Miejskich był bardzo pomocny, pozwolił nam na tę akcję. Poinformowano policję, straż miejską. Wydaje mi się, że jeśli ktoś ma naprawdę wartościowy pomysł, to można bez większego trudu znaleźć pomoc i środki na jego realizację.
Pójdziecie za ciosem? Szykuje się nowa odsłona graffiti przedstawiających niepełnosprawnych?
Tak, to się bardzo ludziom spodobało. Mamy zamiar kontynuować projekt. Będzie druga część, troszeczkę inna, ale nie zdradzę szczegółów. Chcemy wykorzystać element zaskoczenia.
To pierwszy tak nietuzinkowy projekt?
Tak. Działamy od 25 lat. To fundacja stworzona przez wózkowiczów dla wózkowiczów. Rocznie około tysiąc osób ulega wypadkowi i w rezultacie musi poruszać się na wózku. Jeśli do szpitala, w którym leży osoba, która w wyniku wypadku np. straciła nogę, przyjedzie nasz terapeuta, także poruszający się na wózku, to jego słowa są dla poszkodowanego tysiąc razy bardziej wartościowe, niż osoby pełnosprawnej. Chcemy jednak docierać do większej rzeszy osób, uświadamiać ich, że niepełnosprawni są normalnymi ludźmi.
Jak pełnosprawni zachowują się względem niepełnosprawnych? Odwracanie oczu? Politowanie?
Prowadziliśmy badania, które pokazały, że ludzie chcą pomagać niepełnosprawnym, ale nie wiedzą jak. Ta chęć jest dla nas bardzo budująca.Wychodzimy z przekazem, że osoba niepełnosprawna może wrócić na rynek pracy, nie musi rezygnować z marzeń. Niektóre rzeczy będzie robić inaczej, ale efekt pozostanie ten sam. Niepełnosprawny zamiast "zjadać" to co wyprodukuje społeczeństwo może się do tej produkcji dokładać. Zresztą wystarczy spojrzeć na tych, którzy uprawiają rugby na wózkach. Są to najczęściej osoby najsłabsze, z porażeniem wszystkich kończyn. To spektakularne, jak oni sobie radzą. Pełnosprawni patrzą często na to z podziwem, uśmiechają się, kibicują, cieszą się, że ktoś poradził sobie z takim problemem jak unieruchomienie na wózku. Litość nie jest odpowiednią postawą w relacjach z niepełnosprawnymi.
Otrzymują dostateczne wsparcie?
Wiadomo, że państwo nie usunie wszystkich krawężników, żeby im ułatwić życie. Oczywiście zjazdy, windy są potrzebne, ale osoba, która opanowała dobrze jazdę na wózku poradzi sobie z krawężnikiem, a nawet ze schodami. Te przeszkody są nieco utrudniają życie, ale da się je pokonać. Chcemy uczyć pełnosprawnych, jak pomagać niepełnosprawny. Bo mają chęć, ale boją się i nie wiedzą jak. Wystarczy zapytać podczas wsiadania do autobusu, czy ktoś potrzebuje pomocy. Odmówi albo ją przyjmie wedle własnego uznania. Trzeba być życzliwym, uśmiechnąć się. To pozytywnie nastraja na przyszłość.
Ile zajmuje opanowanie jazdy na wózku i zaakceptowanie, że poruszamy się w ten sposób?
Różnie to bywa. Przyjmuje się, że jest to okres dwóch lat. Znam osobę, która potrzebowała 7 lat by całkowicie zaakceptować fakt, że będzie musiała poruszać się na wózku. My uczymy ich samodzielności, bo to bardzo ważne. Jeśli niepełnosprawny wyjedzie na miast, to rzadko kiedy potrzebuje pomocy, jest samowystarczalny. Obie strony, zarówno niepełnosprawni jak i pełnosprawni w którymś momencie się spotykają. My staramy się, aby to spotkanie pozbawione było niechęci, lęku, niezrozumienia.
Dwa lata to długo.
Tak. Ale jeśli ktoś uprawia sport na wózku, czas rehabilitacji bardzo się skraca. Nawet do jednego roku.