Oficjalnie wszystko zaczyna się o godzinie 9. Wtedy osoba dyżurująca włącza telefon w siedzibie na warszawskim Żoliborzu. Od tego momentu nie ma chwili spokoju. Telefony się urywają. W skrzynce e-mail czekają setki nieprzeczytanych wiadomości. Tak wygląda rzeczywistość w Fundacji Nie Lękajcie Się po premierze filmu braci Sekielskich o zorganizowanym ukrywaniu przestępczości seksualnej kleru wobec dzieci.
Do Fundacji przychodzę w czwartek z samego rana. Pada. Nie jest łatwo trafić, mimo że w internecie podany jest adres. – Nie oznakowaliśmy klatki, bo nie chcemy tu pielgrzymek – tłumaczył mi Marek Lisiński, szef Fundacji, gdy poprosiłam o zgodę na obserwowanie jej pracy.
W końcu dzwonię do właściwych drzwi i otwiera mi młody mężczyzna w niebieskim t-shircie. To Mariusz Milewski, pracownik organizacji. Zaprasza do środka, oferuje kawę. Dziś Mariusz będzie przez kilka godzin odbierał fundacyjny telefon, działający od 9 do 18.
Biskup Suski przytula "braciszka"
Zanim Mariusz włączy telefon, opowiada mi pokrótce swoją historię. Ksiądz Jarosław P., katecheta który pierwszy raz go zgwałcił, gdy Mariusz miał 9 lat, został skazany na trzy lata więzienia.
Wcześniej duchowny – proboszcz parafii w Ostrowitem – został uniewinniony przez sąd katolicki w Toruniu, gdzie urzęduje biskup Suski.
– Biskup mówił do mnie per "braciszku". Kiedyś mnie przytulił – dziwnie, mocno. Przylgnął do mnie kroczem – wspomina Mariusz. I według niego miał nie być zaskoczony, gdy usłyszał o tym, co robi ksiądz Jarosław P. Teraz Mariusz pomaga sobie pomagając innym. Na bieżąco śledzi doniesienia medialne w podobnych sprawach.
– Przeczytałem, że ksiądz Srebrzyński oskarża teraz swoją ofiarę i Sekielskiego o manipulacje. Myślałem, że szlag mnie trafi. Właśnie zgłosiła się do nas jego kolejna ofiara. Dziś jest dorosła, mieszka w Irlandii. Teraz przyjechała do Polski specjalnie po to, by opowiedzieć, co ją spotkało w dzieciństwie. Ksiądz Srebrzyński był tak bliskim przyjacielem jego rodziny, że wchodził bez pukania i sam częstował się jedzeniem z lodówki – relacjonuje Mariusz.
Mariusz mówi, że od momentu premiery filmu braci Sekielskich Fundacja ma telefon za telefonem.
– Jedni dzwonią, by opowiedzieć o tym, jak zostali skrzywdzeni. Inni po prostu wyrażają oburzenie sytuacją – opisuje Mariusz. Przed premierą telefon dzwonił 5-7 razy dziennie. Teraz tyle osób dzwoni w ciągu kwadransa.
Telefon za telefonem
Ale nie ma czasu na pogawędki. Trzeba włączyć fundacyjny telefon. Dzwonek odzywa się natychmiast.
– Dzień dobry, Fundacja Nie Lękajcie Się, tu Mariusz – przedstawia się aktywista. Po drugiej stronie jest 70-letni mężczyzna, który nadal ma koszmary o tym, co ksiądz zrobił mu w dzieciństwie. Nawet gdyby chciał, nie mógłby pójść do sądu – przestępstwo już dawno temu się przedawniło, a sprawca nie żyje. Gdy po kilku minutach Mariusz kończy połączenie, od razu słychać kolejny dzwonek.
Tym razem dzwoni 50-letnia kobieta, która treściwie relacjonuje Mariuszowi zdarzenia sprzed lat.
– Chodziłyśmy do księdza z kuzynką. Rodzice byli zachwyceni. Często zabierał nas na wycieczki, tylko zawsze był wtedy ubrany po cywilnemu. Pewnego dnia puścił nam na plebanii film pornograficzny. Nie wiedziałyśmy, co zrobić. W pewnym momencie ksiądz spojrzał na mnie, wyciągnął penisa i powiedział, że tego nie zobaczę w domu – wspomina kobieta.
Gdy dziewczynki wróciły i opowiedziały rodzicom co zaszło, w domu wybuchła karczemna awantura. – Mama i tata nam nie uwierzyli – mówi kobieta. Po chwili milczenia dodaje, że mogło się skończyć znacznie gorzej. – Ten ksiądz miał do nas pełny dostęp – zaznacza.
Prosi Mariusza, by jej miejscowość i historia trafiły na mapę pedofilii. – Oczywiście, ale prosimy o cierpliwość, mamy mnóstwo zgłoszeń – mówi Mariusz. Odkłada słuchawkę i rozlegają się dwa dźwięki: sygnał telefonu i domofonu. Gdy mężczyzna zaczyna kolejną rozmowę, do siedziby Fundacji wchodzi Małgorzata, krótkowłosa blondynka. Dochodzi dziesiąta rano.
"Robię co trzeba"
To nie jest jej prawdziwe imię. Prosi, bym je zmieniła nie dlatego, że wstydzi się swojego zaangażowania w prace Fundacji, ale dlatego, że "lubi robić swoje w spokoju". — Wystarczy, że medialne są Joanna Scheuring-Wielgus, Agata Diduszko i chłopcy – mówi Małgorzata. Chłopcy to Marek i Mariusz.
Kobieta robi sobie czarną kawę i wychodzi na balkon na szybkiego dymka. Potem siada do laptopa, by przygotować wniosek o grant dla Fundacji. Jej zadaniem jest pozyskiwanie pieniędzy na działalność organizacji, choć gdy trzeba, zajmuje się także innymi rzeczami.
– Jestem trochę katastrofistką jeśli chodzi o te granty. Szanse mamy małe, bo nie promujemy sportu, religii ani patriotyzmu – wzdycha.
Gdy pytam, jaka kwota pozwoliłaby Fundacji na spokojne funkcjonowanie przez rok, mówi, że 250 tys. zł. Żeby ją pozyskać, uruchomili zbiórkę na Facebooku. W sobotę na koncie Fundacji było 12 tys. zł. W czwartek wieczorem, pięć dni po premierze filmu Sekielskich, na koncie jest już prawie 100 tys. zł.
– Po filmie jest więcej wpłat. Ale obawiam się, że to szybko się skończy. My, Polacy, z natury działamy zrywami, a Fundacja żeby pomagać musi mieć środki cały czas – mówi Małgorzata.
Zanim zaczęła pracować w pełnym wymiarze czasu w Nie Lękajcie Się, Małgorzata była księgową.
– Dołączyłam do ekipy trochę przez przypadek. Fundacja przenosiła się z Poznania do Warszawy i kolega poprosił, bym pomogła odmalować nową siedzibę. Lubię takie akcje, więc się zgodziłam. Potem się dowiedziałam, czym zajmuje się Fundacja i stwierdziłam, że to bardzo ważne. I tak zostałam – mówi. Potem pogrąża się w pracy.
"Normalny rejwach"
Małgorzata zakłada słuchawki na uszy, by odciąć się od bodźców. A ma od czego. Od jedenastej oprócz dźwięku telefonu w Fundacji regularnie rozlega się świdrujący sygnał domofonu. Najpierw, po spotkaniu na mieście, przychodzi Marek Lisiński, potem kurier, praktykantka Julia i kilka osób, które chcą uzyskać w Fundacji pomoc psychologiczną lub prawną.
– To normalny rejwach – mówi w przelocie Mariusz. Marek rzuca, że jeszcze nic dziś nie jadł i wkłada pierogi do mikrofali, gdy rozdzwania się jego prywatny telefon.
Szef Fundacji odbiera to, następne i kolejne połączenie. Dzwonią do niego ofiary przemocy seksualnej kleru.
– Teoretycznie telefon fundacyjny działa od 9 do 18, ale ludzie dzielą się moim prywatnym numerem w internecie – tłumaczy. Mikrofala już dawno skończyła podgrzewać posiłek. – Zjedz póki ciepłe! – ponagla Małgorzata.
– Nie mogę nie odebrać – rozkłada ręce Marek Lisiński. – Wczoraj miałem telefony do pierwszej nad ranem. Ale i tak nie mogę spać, więc choć tyle dobrego – dodaje.
Małgorzata filmu Sekielskich nie widziała, choć przymierzała się kilka razy.
– W sumie nie wiem dlaczego, bo sama nie byłam ofiarą księdza. Ale to i tak jest wykańczające. Gdy zaczęłam tu pracować, po 2-3 spotkaniach z udziałem ofiar po prostu się rozchorowałam. Zaczęłam mieć objawy somatyczne: bóle mięśni, gorączkę itd. Trudno się słucha tych historii. Wszystko jest w nich od początku do końca tak straszne, że człowiek ma wrażenie, jakby dotykał czystego zła. A przecież to nie są moje dramaty – dodaje kobieta.
Kolejny dzwonek do drzwi: do biura wchodzi psycholożka Monika Whiteman. Po krótkich powitaniach zaszywa się w swoim gabinecie razem z Mariuszem. Mężczyzna nadal potrzebuje terapii.
– To się we mnie odzywa w najmniej spodziewanych momentach. Nie tylko przy okazji filmu Sekielskich – mówi mi potem.
"Bywają noce, że nie śpię"
Monika Whiteman przyjmuje pacjentów od poniedziałku do soboty. W czwartek jej dyżur trwa 11 godzin. Akurat ma okienko, bo dwójka kilkuletnich dzieci molestowanych przez własnego ojca się przeziębiła.
Fundacja pomaga bowiem ofiarom pedofilii bez względu na zawód sprawcy. – Na stałe mam 18 pacjentów, do tego dochodzą pojedyncze konsultacje – mówi psycholożka. Jej najmłodsza pacjentka ma 2,5 roku.
– Bywają noce, że nie śpię – mówi Whiteman gdy pytam ją, jak radzi sobie z wysłuchiwaniem tych wszystkich historii dzień w dzień, godzina po godzinie.
By zadbać o własne zdrowie psychiczne, korzysta z superwizji, czyli psychologa dla psychologa. Whiteman pracuje zarówno z dorosłymi, jak i dziećmi. – Terapia nie spowoduje, że doświadczenie przemocy zniknie, ale dzięki niej można je przepracować i umieścić na półce "przeszłość". Jeśli tego nie zrobimy, będzie do nas cały czas wracać – mówi psycholożka.
Jej zdaniem w Polsce od zaraz potrzebna jest edukacja seksualna.
– Nie tylko dla dzieci i młodzieży, ale też rodziców i nauczycieli. Najmłodsi wiedzieliby, czego dorosłym nie wolno im robić. Rodzice mieliby świadomość, które sytuacje i zachowania innych dorosłych powinny im zapalić czerwoną lampkę. Nauczycielom z kolei przydałyby się umiejętności rozpoznawania niepokojących zachowań u dzieci, które świadczą o tym, że mogą być molestowane – tłumaczy.
"Jestem nietypowym przypadkiem"
Gdy rozlega się pukanie do drzwi, do siedziby Fundacji wchodzi kobieta po 30-tce. Skądś ją znam, ale nie pamiętam skąd. Ona mnie rozpoznaje – Cześć, Joanna. Znamy się ze szkoły – przypomina mi. Faktycznie. Okazuje się, że Joanna jest wolontariuszką Fundacji i pacjentką Moniki.
– Jestem nietypowym przypadkiem. Byłam molestowana przez księdza, choć nie pochodzę z katolickiej rodziny. Gdy będę gotowa, to ci o tym opowiem – deklaruje znikając za drzwiami gabinetu psycholożki.
Późnym popołudniem do biura Fundacji wchodzi prawniczka Anna Frankowska. Koordynuje pracę sieci prawników w całej Polsce, którzy na zmianę dyżurują przy telefonie udzielając porad prawnych. Po wymianie grzeczności od razu włącza telefon. Robi sobie przerwę tylko na chwilę, by wypowiedzieć się dla telewizji, która przyjechała zrobić materiał na fali filmu Sekielskich.
O 18-tej zaczyna się spotkanie wolontariuszy Fundacji. – Każda para rąk się przyda – mówi Małgorzata wpuszczając kolejno kilka osób w różnym wieku, włącznie z panem ze srebrną czupryną.
Niebo się rozpogadza, pod wieczór wychodzi słońce. Nie jestem w stanie ocenić, czy zdobyłam dobry materiał. Wybita z roli dziennikarki, nie mogę przestać myśleć o Joannie.