Odkąd po raz pierwszy pokazano nową Mazdę 3 słyszałem o niej sporo dobrego. Okazja, by przekonać się o tym na własnej skórze przyszła po jakimś czasie. Japończycy zrobili to, w czym od zawsze byli dobrzy. Wypuścili samochód, który wyróżnia się na ulicach. To bardzo zgrabny kompakt, który odrobił pracę domową. Wewnątrz – w końcu – jest tak dobry, jak na zewnątrz. Ja jestem oczarowany. Tylko ta cena…
Nie przepadam z autami typu hatchback. Po prostu nie jestem w targacie. A najlepiej świadczy o tym fakt, że na początku nawet zgłupiałem podczas parkowania tyłem, bo jak to możliwe, że „jeszcze tyle miejsca” do cofania. Po prostu nie byłem przyzwyczajony do tych proporcji. Nie ma lepszej okazji, by kogoś poznać i się z nim zaprzyjaźnić niż wspólna podróż. W taką podróż o długości 2200 kilometrów wybrałem się właśnie z nową Mazdą 3 hatchback.
Nie wszystkim autom pasuje czerwony kolor, ale powiedzmy sobie szczerze: osoba, która wymyśliła mazdowski sould red jest geniuszem. Ten odcień jest przepiękny i tym samym Mazda jest jednym z niewielu samochodów, gdzie z czerwonym naprawdę mu do twarzy i gdzie na czerwony zdecydowałbym się osobiście. Głęboki, świecący, przykuwający wzrok. Świetny „przecinek” w szaro-czarnej rzeczywistości na polskich drogach.
Być może to kwestia tego koloru, być może czegoś innego, ale pierwsze wrażenie po spojrzeniu na nową Mazdę 3? Przepiękna, urocza, jak mały cukiereczek. Wyraziste przetłoczenia, wręcz wyrafinowana sylwetka, w której przy odpowiednim świetle odbija się wszystko dookoła. Z nadwozia usunięto zbędne elementy, dzięki czemu kusi z każdej strony. Mazda od dawna forsuje swoją filozofię „Kodo – dusza ruchu”, w zgodzie z którą projektują swoje samochody.
Nie wiem, na ile to PR-owe powtarzanie banałów, a na ile faktycznie wpływa na ostateczny efekt, ale trzeba im przyznać, że to działa. Japońskie samochody wyróżniają się na plus i jeśli coś można o nich powiedzieć, to na pewno to, że potrafią przełamywać schematy. Nawet teraz jak patrzę na zdjęcia, łapię się na tym, że mi się podoba. Podobała się także innym, którzy rzucali jej ciekawskie spojrzenia na bramce autostradowej.
To zdecydowanie samochody dla osób, które doceniają estetykę, a kwestie wizualne są dla nich równie ważne (a raczej ważniejsze) jak praktyczne. Dla tych, którzy samochodem nie tylko chcą jeździć, ale się wyróżniać. Mazdą swojego statusu się nie podkreśli, ale z tłumu na pewno się wyróżni. Trochę jak w przypadku marki DS.
Zwróćcie też uwagę na światła, które w nowej Maździe 3 są znacząco inne niż w poprzedniej generacji. Postawiono tutaj na minimalizm, gdzie także usunięto wszystkie zbędne ozdobniki.
Mazda nie ukrywa, że próbuje pukać do klasy premium. Jak spora część marek. Wszyscy jednak premium być nie mogą, bo skończymy jak kraj pełen skrajności bez klasy średniej. Będziemy mieli albo premium, albo marki wolumenowe „dla ludu”. Tymczasem Mazda była do tej pory świetnym kompromisem między jednym a drugim.
W kwestii wyglądu i nadwozia Mazda zawsze radziła sobie nad wyraz dobrze. Problemy zaczynały się kiedyś w środku, gdy wsiadałeś i czułeś, że coś tu jest nie tak. Dlatego największym zaskoczeniem dla mnie było to, co czekało w środku. W końcu jest tak jak być powinno. Wewnątrz czuć konsekwencję tego, co dostawałem na zewnątrz. Jest naprawdę nieźle.
Materiały, z których wykonano wnętrze są solidnej jakości. Oczywiście coś, gdzieś tam przyskrzypi, ale tego można doszukiwać się w większości marek. A tutaj faktycznie trzeba się tego doszukiwać. Deska rozdzielcza, drzwi, elementy na tunelu środkowym są bardzo przyjemne w dotyku. Wręcz mięciutkie. W tak długiej trasie doceniłem zwłaszcza wyjątkowo miękki podłokietnik zarówno dla lewej jak i prawej ręki.
Poważnie, trzeba na siłę szukać czegoś, żeby się przyczepić. W końcu ktoś w Japonii poszedł po rozum do głowy i przeprojektował archaiczny i starodawny system multimedialny, który do tej pory przypominał raczej grę na Pegazusa. Ekran został dobrze wkomponowany w deskę rozdzielczą. Nareszcie jest nie tylko płynie i czytelnie, ale nowocześnie. Uff!
W testach prasowych jest tak, że każda marka mniej lub bardziej z czymś się dziennikarzom kojarzy. W przypadku moim i Mazdy jest to… intuicyjność. Mazda jest jak twój wieloletni kolega, po którym wiesz czego się spodziewać. Wsiadasz i w ciągu kilku sekund dokładnie wiesz, co do czego służy, jak co obsłużyć, czego po czym się spodziewać. Obsługuje się ją bardzo intuicyjnie i po chwili masz wrażenie, jakbyś jeździł nią od naprawdę dawna.
Ponad dwa tysiące kilometrów po drogach absolutnie każdego rodzaju pokazały mi, że Mazda 3 mimo swoich niewielkich rozmiarów jest autem wygodnym. Ani razu nie musiałem robić przerwy dlatego, że było mi niewygodnie lub bolały mnie plecy bądź nogi.
Nie wiem, jak byłoby z tylu, gdzie okej, odczuwamy, że jest to kompaktowy hatchback, ale gdy usadowiłem się tam na kilka chwil, nie byłem przerażony. No dobra, ale jeśli miałbym wybierać gdzie siedzieć przez 2000 kilometrów, szybko pobiegłbym na fotel pasażera z przodu.
Średnie spalanie, które zanotował komputer pokładowy, to 7,5l/100 km. Natomiast na trasie przy stałej prędkości autostradowej udało się urwać jeszcze niecały dodatkowy litr na każde przejechane 100 km. Ja byłem zadowolony z tego wyniku, który nie zniszczył portfela.
Sporą cześć trasy przejechałem korzystając z aktywnego tempomatu, który obsługuje się – a jakże – prostu i intuicyjnie na kierownicy (co nie zawsze jest oczywistością). Działał w zupełności poprawnie, dobrze wykrywając pojazdy przed nami i dostosowując prędkość, ale można przyczepić się do nieco zbyt mocnego hamowania. Czuć także, że auto „samo” nie prowadzi się tak pewnie jak w przypadku chociażby Volvo czy BMW.
Zaskoczeniem może być niezbyt rozbudowana oferta silnikowa. Testowany egzemplarz miał pod maską 2-litrowy silnik benzynowy o mocy 122 koni mechanicznych i automatyczną skrzynię biegów (do wyboru jest też manual). Alternatywą ma być, choć kupić będzie go można dopiero za jakiś czas, 2-litrowy 181-konny silnik Skyactiv-X.
I gdy tak o tym myślę, dochodzę do wniosku, że jest to ciekawe rozwiązanie. Nie rozdrobniono się na pierdyliard malutkich opcji. Potencjalny kierowca ma do wyboru dwie opcje: albo mniejszą, zwyklejszą, wystarczającą 122-konną. Albo dokłada nieco złotówek i bierze mocniejszą 181-konną. Prosta kalkulacja bez półśrodków.
Jak to testowane auto jedzie? No jedzie, normalnie. Przy niespiesznym tempie miejsko-autostradowym z aktywnym tempomatem w tym ostatnim przypadku nie trzeba wiele więcej. Względnie ekonomicznie pokonujemy kolejne kilometry w wyciszonej kabinie, gdzie mogą grać głośniki firmy Bose (tak to ta dobra i znana firma od głośników).
Ewentualny niedosyt zaczynał się, gdy chciałem kogoś dynamicznie wyprzedzić lub rozpędzić auto nieco mocniej. Wtedy czujemy i słyszymy, że silnik robi co może, no a może nie za dużo. Ostatecznie wszystko oczywiście się udaje, ale nie jest to najdynamiczniejsze auto.
Nie zrozumcie mnie źle, jest absolutnie wystarczające do codziennej jazdy zarówno w mieście, jak i w trasie. Po prostu momentami możecie poczuć, że mogłoby być sprawniej.
Skoro nowa Mazda 3 jest aż tak fajnym wyborem, to gdzie jest haczyk? Zawsze musi być jakiś. Tutaj pojawia się w przypadku ceny i to ona może być największym straszakiem. Najtańsza wersja wyposażenia Kai zaczyna się od 94 900 zł. Średnie Kanjo to wydatek 99 900 zł, a najbogatsze Hikari to 109 900 zł (manual).
Egzemplarz, który widzicie na zdjęciach, czyli 2-litrowy Skyactiv-G z automatyczną skrzynią biegów i 122KM to już 117 900 zł. Przykładowo, 181-konna jednostka z automatem będzie kosztowała 131 900 zł, a ci, którzy zdecydują się na napęd na cztery koła wydadzą co najmniej 141 900 zł. Trochę drogo jak na kompaktowego hatchbacka. Ale przynajmniej jest ładnie. I to bardzo.
Werdykt? Nowa Mazda 3 odrobiła pracę domową. Na zewnątrz jest jeszcze atrakcyjniejsza, ale dobrze wiemy, że przede wszystkim liczy się... wnętrze. Tutaj w końcu jest ono równie piękne jak wygląd. Świetny wybór dla estetów, którzy są w stanie zapłacić więcej za coś, co im się podoba.