To samochód, który kupisz dla samego wyglądu. DS7 Crossback to definicja ekstrawagancji
Michał Mańkowski
08 maja 2018, 08:39·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 08 maja 2018, 08:39
BMW serii 7, Mercedes klasy S, a może Audi A8? Prezydent Francji Emmanuel Macron nie zdecydował się na żadną z powyższych flagowych limuzyn i jako swoje służbowe auto wybrał DS 7 Crossback. Odważnie, ale i stylowo. DS to marka, którą możecie kojarzyć jako część Citroena, ale teraz się usamodzielnia i wchodzi na polski rynek jako zupełnie oddzielny byt. DS7 Crossback to danie głównej marki, która pozycjonuje się nie jako francuska, ale… paryska. Jeśli ciekawi was, co się za tym kryje, mamy odpowiedzi.
Reklama.
Marki wymienione na początku nie są przypadkowe, bo francuski koncern PSA właśnie z nimi chce powalczyć o klientów. Jego bronią jest właśnie DS, który został wyciągnięty z citroenowego bigosu i wypchnięty samodzielnie w świat. Już niedługo przy polskich ulicach zobaczycie zupełnie nowe salony. Od samego początku próbuje pozycjonować się jako marka premium względem „zwykłych” samochodów ze swojej stajni. Francuzi (a może raczej paryżanie?) premium jednak rozumieją na swój sposób. Wiedzą, że w starciu z niemieckimi legendami są jak Dawid w starciu z Goliatem, dlatego stawiają na to, czym faktycznie mogą powalczyć. Dla DS-a premium to design i lifestyle, bo właśnie w ten sposób chcą komunikować swoje auta. Próbują tworzyć samochody dla ludzi, którzy chcą się wyróżnić i oczekują czegoś więcej niż kolejnych ładnych, ale nie wyróżniających się czterech kółek.
Flagowcem jest DS7 Crossback, którego mieliśmy okazję bliżej poznać. Pierwsze wrażenie? To auto nie jest tak duże, jak się spodziewałem. Pewnie to siła sugestii 7-ki w nazwie, bo skoro jest DS3, DS4 i DS5, to DS7 sam z siebie powinien być wielki. Trochę jak Audi Q7. Tymczasem to pełnowymiarowy, spory SUV, ale po prostu nieco bardziej kompaktowy niż myślałem. Nawiązanie do Q7 jest nieprzypadkowe, bo nie brakuje opinii, że z przodu oba auta są nieco podobne.
Jeśli miałbym wybrać jedno słowo, które najlepiej oddaje charakter DS7 Crossback, byłoby to „ekstrawagancki”. Tę ekstrawagancję widać naprawdę wszędzie, i w środku, i na zewnątrz. Muskularne, stylowe i ostre linie cieszą wzrok. Z przodu mamy charakterystyczne DS Wings, czyli skrzydła, które otulają grill i reflektory. Przy reflektorach warto na chwilę się zatrzymać, bo zrobiono tutaj coś, co jest kwintesencją wizji, którą roztacza wokół siebie DS.
Gdy przyjrzycie się przednim światłom zobaczycie, że są stylizowane na trzy sporej wielkości kryształki. Gdy włączacie auto, podświetlają się na fioletowo, a następnie po prostu tańczą – obracają snop światła o 180 stopni, dając fascynującą iluminację świetlną. Równie dobrze jest z tyłu, gdzie światła wyglądają jak rybie łuski. To właśnie te akcenty, którymi DS może kupić klientów, szukających czegoś bardziej… ekstrawaganckiego. Jeśli będziecie rozważali kupno DS7 Crossbacka, pamiętacie, żeby końcowego efektu nie zepsuć sobie 17-calowymi felgami. Tutaj 18-19 cali to absolutne minimum, by auto nie straciło na swojej szlachetności.
Wnętrze auta robi wrażenie, bo jest nieoczywiste. Przypomina trochę – nieprzypadkowo – kokpit samolotu, zwłaszcza za sprawą środkowego panelu z przyciskami. To właśnie za jego sprawą miałem też najwięcej… „problemów”. Wyobraźcie sobie, że to właśnie w tym miejscu zamontowano przycisk sterowania szybami w przednim rzędzie (z tyłu jest już "po bożemu"). Nie było razu, żebym najpierw odruchowo nie sięgnął w stronę drzwi, gdzie zazwyczaj się to robi. Aha, czy wiecie gdzie znajduje się przycisk odpalający auto? Także w niecodziennym miejscu, bo pod zegarkiem na srodku deski rozdzielczej. Niemniej, jeśli mieliście okazję jeździć nowymi Peugeotami czy Citroenami, gwarantuję, że wewnątrz DS7 Crossback poczujecie się bardzo, ale to bardzo swojsko.
Środek testowanego modelu został niemal w całości (!) pokryty alcantarą, co było wyjątkowo ciekawym zabiegiem. Kierowcy pomaga ładny i przejrzysty ekran dotykowy, który na dole wspierają standardowe przyciski. Temperaturę powietrza kontrolujemy jednak dotykowo, a to rozwiązanie, którego nie jestem fanem, bo mimo wszystko trochę trwa i nie jest tak proste, jak być powinno. Z nawiewem był też pewien problem, bo albo żadna z czterech osób nie potrafiła go poprawnie obsłużyć, albo gdy włączyliśmy klimatyzację z tyłu, to temperatura, którą ustawiali tam pasażerowie, zawsze z automatu ustawiała się także z przodu. Nie można było tego rozdzielić. Zwróciłem też uwagę na naprawdę duży i głęboki schowek pomiędzy przednimi fotelami, gdzie jest jeszcze „ukryte” miejsce na jakąś butelkę. Schowków i zakamarków generalnie jest tu sporo.
DS7 to w szerszej perspektywie ukłon w stronę haute couture, działu francuskiej mody nastawionego na ekstrawagancję, awangardę i personalizację. Nie trzeba być też wyjątkowo spostrzegawczym, by zobaczyć, że we wnętrzu DS7 Crossback dominują trójkąty. Są zarówno w małych akcentach jak np. przyciski czy pokrętła, jak i większych elementach np. przy kratkach nawiewu czy na elektronicznym ekranie, gdzie nawet animacje są utrzymane w trójkątnym klimacie. Jakość wykończenia jest zgodnie z zapowiedziami „premium”. Podobnie jak chowający się w desce rozdzielczej zegarek o enigmatycznej nazwie B.R.M R180. To luksusowa marka czasomierzy. Jednak ten konkretny w środku DS7 jakoś nie do końca przypadł mi do gustu. Na kierowców czekają cztery wersje wyposażenia, które w tym przypadku nazwano inspiracjami.
Testowym modelem w cztery dorosłe osoby pokonaliśmy ponad 1100-kilometrową trasę. Nikt nie narzekał na komfort jazdy, a jedyne stopy robiliśmy ze względu na tankowanie, a nie zmęczenie (bagażnik bez problemu pomieścił spore bagaże wszystkich). Skoro jesteśmy już przy tankowaniu, to komputer pokładowy pokazywał spalanie rzędu 8-9l/100km w 180-konnym 2-litrowym dieslu. To sporo więcej niż deklaruje producent. Faktycznie, jak na dieselka mogłoby być lepiej, ale wynik zawyżył się pewnie ze względu na spory odcinek niemieckich autostrad, gdzie można było jechać nieco szybciej.
Jeśli w dzisiejszych czasach auta kupujemy głównie emocjami, to w przypadku DS7 Crossback można mówić tylko o kupowaniu emocjami. To auto bardzo zero-jedynkowe: albo totalnie się w nim zakochujesz i chcesz je niezależnie od tego, jakie wrażenia z jazdy będzie gwarantował, albo nie trafia w twój gust i nic cię do niego nie przekona. Mam jednak wrażenie, że ta pierwsza grupa będzie zaskakująco duża, bo ten DS to samochód odważny, ale odwaga projektantów wyszła mu tutaj na dobre. Same auto jest lekkie, bo przy swoich gabarytach waży zaledwie nieco ponad 1500kg. I tą lekkość bardzo dobrze czuć podczas prowadzenia auta, zarówno na prostej, jak i w zakrętach czy manewrach.
Kierowcy pomaga też seria nowoczesnych systemów. Od takich oczywistych jak asystent parkowania, przez te bardziej zaawansowane jak DS. Active Scan Suspension, który dostosowuje charakter pracy zawieszenia do panujących warunków. Jest też DS. Nightvistion, czyli swoisty noktowizor, czy DS. Driver Attention Monitoring, czyli monitorowanie poziomu koncentracji kierowcy.
Nowego DS7 Crossback dostaniecie już od niecałych 130 tys. złotych. Mowa jednak o podstawowej wersji z najsłabszym silnikiem. Testowany model zaczyna się już od ok. 160 tys. złotych, a ostateczna cena i tak – jak to zwykle bywa – zostanie podbita przez dodatki czy wersje wyposażenia.
DS7 Crossback to auto odważne, ekstrawaganckie, nieoczywiste. Idealne dla kogoś, kto po prostu lubi ładne rzeczy, a do tego nie ma nic przeciwko wyróżnieniu się na drodze. To model konsekwentny, bo podobnie pozytywne emocje budzi i na zewnątrz, i po wejściu do środka. Czy w Polsce znajdą się amatorzy na tego francuskiego hipstera? Zobaczymy po pierwszym roku sprzedaży. Działka premium to duże wyzwanie.