Koalicja Europejska poległa na Podkarpaciu. W niektórych gminach na PiS głosowało ponad 80 procent mieszkańców. Mur, który wydał się nie do przebicia dla opozycji, pokonała jednak posłanka Elżbieta Łukacijewska. Burmistrz Ustrzyk Dolnych z PSL mówi nam, że prowadziła bardzo dobrą kampanię. Radzi KE, jak mogłaby trafić do mieszkańców Podkarpacia. –
Moim zdaniem PO zawsze uważała Podkarpacie za teren stracony – mówi naTemat Bartosz Romowicz.
Sam jestem namacalnym przykładem tego, że nawet w pisowskim terenie można wygrywać, nie mając wsparcia politycznego. A ja, ze względu na moje poglądy, jestem odbierany jako antypisowiec.
Jestem wierzący, praktykujący, ale nigdy nie wykorzystywałem Kościoła, by robić kampanię. Za to po ostatnich wyborach samorządowych, w jednym z naszych kościołów, wikariusz powiedział do wiernych, że ci, którzy na mnie głosowali, powinni pójść do spowiedzi.
Nie wierzę.
Mieszkańcy słyszeli. Nawet moi pracownicy byli na tej mszy. Poprosiłem dziekana, żeby zainterweniował, ale skutecznej interwencji nie było. To był ten ten sam ksiądz, o którym było głośno w czasie strajku nauczycieli, gdy napisał na Facebooku, że to zdrajcy. My nie mamy tutaj łatwo. Ale jak widać, ludzie doceniają naszą pracę.
Jak pan przebił ten mur?
Teren jest trudny. W dodatku teraz jest tak, jak jeszcze nigdy nie było. Tam, gdzie jest możliwość przyznania pieniędzy dla gminy według uznaniowości, to pierwszeństwo mają samorządowcy z PiS. Pieniądze dostajemy tylko tam, gdzie nie ma uznaniowości, a liczą się merytoryczne wnioski. Nie ukrywam, że w ciągu czterech lat bardzo rzadko dostawałem uznaniowe środki dla mojej gminy. Tak gmina ma pod górę za to, że nie jestem z PiS.
A jednak ludzie chyba oceniają nas pozytywnie, skoro wygrałem kolejne wybory samorządowe i jeszcze zwiększyłem stan posiadania w gminie i powiecie. Dziś PiS ma u mnie w gminie tylko 3 radnych na 15. W poprzedniej kadencji w Radzie Miejskiej miałem tylko jednego radnego, a teraz mam 9. Pierwszy raz ludzie mnie wybrali, gdy miałem 26 lat. Teraz mam 31. I ostatnie wybory wygrałem w pierwszej turze.
Co więcej, w poprzednich wyborach do powiatu uzyskałem 3 mandaty, a PiS 7. Za to w 2018 roku PiS miał 5 mandatów i ja mam 5. Czyli PiS stracił, ja zyskałem. PiS miał 33 proc. głosów, a ja 32 proc.
Jak to się panu udało?
Trzeba być blisko ludzi, ale naprawdę blisko, a nie tylko pozornie. Spotykać się z nimi i ich słuchać. Ja w kampanii chodziłem od domu do domu. Mam 28 sołectw, gmina liczy 17 tys. mieszkańców. Przez 4 lata byłem na ponad 100 zebraniach wiejskich. Wierzę, że bycie blisko ludzi, podanie ręki, rozmowa, naprawdę przynoszą efekty.
Brałem udział w kampanii Czesława Siekierskiego, lidera listy KE. Wiem w ilu miejscach był, również u mnie w gminie. Widziałem, jak spotykał się z ludźmi. Dlatego zarzut, że Koalicja nie robiła tu kampanii jest nietrafiony, a na pewno nie jeśli chodzi o lidera listy, a także o panią poseł Elżbietę Łukacijewską i poseł Krystynę Skowrońską. Oni byli wszędzie, cała trójka zapracowała na wynik. Dlatego nie powiedziałbym, że KE nie było podczas kampanii na Podkarpaciu.
Poza tym przyjechał tu i prezydent Bronisław Komorowski, i prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Wielokrotnie był prezes Władysław Kosiniak-Kamysz. Sam kojarzę jego 5-6 wizyt. Był też przewodniczący PO Grzegorz Schetyna.
Ale to nie wystarczyło.
Bo przyjechali wtedy, gdy wszyscy przyjeżdżali. Kampania trwała 3 miesiące. A chodzi o to, by być tu przez cztery lata.
Jak Pan odebrał wynik Koalicji na Podkarpaciu?
Moim zdaniem PO lekceważy Podkarpacie, uważa je za teren stracony. Tak było zawsze. PO zawsze uważała, że pieniądze, które idą na Podkarpacie to pieniądze stracone, bo i tak wszyscy tutaj głosują na PiS. Z drugiej strony PiS może teraz myśleć: A po co mamy inwestować na Podkarpacie skoro i tak na nas głosują?
Mam żal do PO, jako mieszkaniec i obywatel, który nie głosuje na PiS. Za to, że od wielu, wielu lat lekceważy Podkarpacie. Nie chodzi o rok, czy dwa. Tak było też wtedy, gdy była o władzy. Mam wrażenie, że Platforma postawiła na Polskę zachodnią, a odpuściła Polskę wschodnią. Odpuścili Podkarpacie.
Czego zabrakło?
Dużych, mocnych nazwisk. Mamy na Podkarpaciu samorządowców kojarzonych z KE, np. prezydenta Krosna lub prezydenta Rzeszowa. Według mnie to powinni być naturalni kandydaci do europarlamentu. Jeśli chcemy powalczyć o wynik w tym regionie, to takie osoby powinny startować w wyborach. Najmocniejsze nazwiska, jakie mamy. Osoby znane na Podkarpaciu. Takie, którym ludzie tu ufają.
Koalicja postawiła na złe nazwiska?
Tak. Lista składała się tylko z kilku mocnych nazwisk, a reszta była tylko po to, by ją wypełnić. Gdyby cała lista była mocna, wynik na Podkarpaciu byłby wyższy. Wyniki posłanek Łukacijewskiej i Skowrońskiej są imponujące. Bardzo na nie zapracowały.
Ale poseł Łukacijewska była widoczna billboardach nie tylko w 3-miesięcznej kampanii, tylko przez ostatnie 2-3 lata. Na terenie Podkarpacia są stałe miejsca, gdzie są jej billboardy, które zmieniają się tylko tematycznie, w zależności, czym poseł się zajmuje. Jest rozpoznawalna, potrafi bardzo dobrze robić kampanię wyborczą i docierać do ludzi.
Czego jeszcze zabrakło?
Programu. Odpowiedniego dla Podkarpacia. Jako samorządowcy mamy bardzo dużo problemów do rozwiązania. Niektórych nie udało się rozwiązać ani rządom PO-PSL, ani PiS. I teraz czas najwyższy, by wysłuchać samorządowców. Gdyby pani przyjechała na spotkanie, gdzie będzie 50 samorządowców, to usłyszałaby, jakie Polska lokalna naprawdę ma problemy. Ale tych problemów nikt nie słucha.
Średnie poparcie dla PiS w województwie wynosi 60 proc., a dla KE 20 proc. Na terenie powiatu bieszczadzkiego i gminy Ustrzyki Dolne PiS ma 51 proc., a KE – 31.
Co poradziłby pan politykom opozycji? Jak mogą trafić do mieszkańców Podkarpacie?
Moja recepta jest taka – mniej z Warszawy, a więcej tu. Plus dobrzy kandydaci. Opozycja powinna teraz się ruszyć, zrobić objazd po miastach i miasteczkach, i wysłuchać samorządowców, z jakimi zmagają się problemami. A nie spisać Podkarpacie od razu na straty.
O jakich problemach by pan opowiedział?
Na przykład inwestycje w drogi, u nas, w Bieszczadach. Nie mamy możliwości pozyskania na nie środków, musimy inwestować ze swoich. Za rządów premier Kopacz, za rządów premier Szydło i za rządów pana premiera Morawieckiego, wysyłałem pisma do wojewody i innych urzędów. Ministrowie się zmieniali, ale stanowisko w tej sprawie nie. Dla nas byłoby to ważne.
Czyli co powinni obiecać, żeby ludzie na Podkarpaciu im zaufali? Jak do nich dotrzeć?
Rywal jest trudny. Pakiet socjalny PiS jest konkurencyjny. Ale politycy opozycji powinni przedstawiać konkretne rozwiązania konkretnych problemów, dotyczących dróg, inwestycji, kanalizacji. Takie sprawy mieszkańców interesują.
Na przykład w Ustrzykach Dolnych była kiedyś zastępcza instalacja przetwarzania odpadów komunalnych, której teraz nie ma, bo prawo zabrania, gdyż mamy za mało mieszkańców. Proponowaliśmy, żeby zmienić jeden artykuł w ustawie, korespondowałem w tej sprawie z ministerstwem, ale nie da się tego zrobić. A może właśnie trzeba zaproponować, że dla terenów mniej zaludnionych dopuścimy tworzenie instalacji?
I to by się ludziom podobało?
Tak. Tylko trzeba przyjechać, posłuchać ich, zaproponować konkrety. Wtedy mieszkaniec pomyśli: jeśli zagłosuję na PO, to oni to zrobią. A wtedy będzie można uruchomić instalację. Będą niższe ceny za śmieci. I mieszkaniec wtedy wie, że rocznie zaoszczędzi 200 czy 300 zł. To jest konkretna propozycja.
Wierzy pan, że gdyby KE solidnie wzięła się za objazd Podkarpacia, że przez lato by słuchali ludzie, to naprawdę jest szansa na lepszy wynik jesienią?
Wierzę, że bycie blisko ludzi daje efekty, czego sam jestem przykładem. Moja recepta jest taka – mniej z Warszawy, a więcej tu. Plus dobrzy kandydaci.
500 plus na pierwsze dziecko i 13. emerytura. Jesteśmy społeczeństwem starzejącym się, w Ustrzykach Dolnych mamy dużą grupę seniorów. Oni wierzą, że partia dała im te pieniądze, tylko nikt im nie wytłumaczył, że to tylko raz i przed wyborami. Przekaz w TVP jaki jest, wiemy. U nas emeryci bardzo często opierają się tylko na pakiecie podstawowym TVP i oglądają tylko tę telewizję. A skoro tam codziennie odbywa się “pranie mózgów”, to są osoby, które nie mają innego oglądu.
Dużo mieszkańców ogląda tylko TVP?
Tak. Do tego dochodzi kościół. Znam parafię, gdzie dotychczas nie angażowano się w sprawy polityki. Dotychczas mówiono tylko, że są wybory i zachęcano, żeby na nie pójść. A teraz sam słyszałem jak mówi się, aby głosować na tych, którzy są za Polską, którzy Polsce dobrze życzą i robią w Polsce dobre rzeczy. To był jasny przekaz.
Czy walcząc o głosy na Podkarpaciu warto w ogóle poruszać tematy LGBT czy pedofilii w Kościele?
Powiem tak. Od przyjmowania deklaracji LGBT nikomu do garnka nie przybędzie. Nikomu się życie nie poprawi. Więcej pieniędzy z tego nie przybędzie. Radziłbym politykom KE zająć się konkretnymi rzeczami. A nie szukaniem tematów zastępczych. Oczywiście uważam, że powinno się mówić o pedofilii w Kościele, powinno się ją rozliczyć, tym bardziej, że mamy kilka przykładów z Podkarpacia. Ale dobrze wiemy, że nie da się tego rozliczyć.
Zapytam jeszcze o wynik pana partii, PSL. Uważa się, że stracił na Podkarpaciu, bo wyborcy postawili na PiS.
Ja uważam, że PSL pod przewodnictwem prezesa Kosiniaka-Kamysza obrało dobry kierunek, ale trzeba przekonać innych do nowego PSL. Tego PSL, co było kiedyś, już nie ma. Kiedyś to była partia rolników. A rolników na Podkarpaciu, nie oszukujmy się, nie ma. Jest ich bardzo niewielu.
Uważam, że PSL jest zwycięzcą w tych wyborach. Gdyby poszedł samodzielnie, nie zdobyłby tylu mandatów. Uważam też, że Władysław Kosiniak-Kosiniak byłby bardzo dobrym kandydatem na lidera KE w jesiennych wyborach i na kolejne lata jako Premier naszego rządu. Tego mu oczywiście życzę.
Co, z perspektywy antypisowca na Podkarpaciu, powiedziałby pan jeszcze KE?
Żeby nie lekceważyła Podkarpacia, nie traktowała jako terenu spalonego. Żeby walczyła o całą Polskę, a nie tylko o tereny, gdzie łatwo wygrać.