Zdobyła najlepszy wynik spośród kandydatów KE na Podkarpaciu i dostała się do PE choć startowała z 10. miejsca. Elżbieta Łukacijewska będzie europosłanką już na trzecią kadencję, ale w PO chyba nie wierzono w jej sukces. Do tej pory jej nie podziękowano. – Słyszałam, że były zakłady, że nie dam rady – mówi naTemat. Opowiada, dlaczego jest wkurzona. – Najwyższa pora, żebyśmy podjęli decyzję, a nie klepali się po plecach, że nic się nie stało. Ktoś w PO musi mieć jaja. Może to musi być baba z Cisnej – mówi.
Ktoś w PO musi mieć jaja. Może to musi być baba z Cisnej. Najwyższa pora, żebyśmy podjęli decyzję, a nie klepali się po plecach, że nic się nie stało. Jeśli chcemy wygrać bitwę o Polskę, o demokrację, o normalność, to muszą być zmiany. Dla mnie to nie ulega wątpliwości. Może musi to być kobieta, żeby miała odwagę to powiedzieć głośno. A myślę, że podobnie jak ja myśli bardzo wielu.
Nie jest pani zadowolona z tego jak jest?
Nie. Nie jestem. Nie taką Platformę tworzyłam. Jestem w niej 19 lat, to jest moja pierwsza partia. Jest w niej dużo fajnych członków, z potencjałem i jeszcze z wiarą i energią.I naprawdę chciałabym, aby był w niej szacunek dla ludzi PO, żeby kobiety, które ciężko pracują, były docenione i dopuszczone do grona decyzyjnego. A tego, niestety, nie ma. I chciałabym, żeby mniej siedzieć w pokojach i dyskutować a więcej działać w terenie.
Absolutnie bez wyjścia w teren, bez spotkań, rozmów i szacunku do każdego, nawet do tych, którzy mają inne poglądy, trudno będzie wygrać wybory.
KE prowadziła silną kampanię w terenie na Podkarpaciu?
Ja dzięki terenowi weszłam do PE. Bez tego byłoby to niemożliwe.
Ale inni nie. KE przegrała Podkarpacie. Dlaczego?
Tak się dzieje od lat. Z pewnością tutaj nie jest łatwo wygrać. Ale ciężką pracą, aktywnością i stawianiem na takich, którym się chce możemy znacząco zmienić poparcie.
Kampania była na plakatach, na banerach, ale było za mało spotkań bezpośrednich. Tego nie da się nadrobić tylko i wyłącznie w kampanii. To jest praca ciągła. Tu nie wystarczy tylko przyjeżdżać na uroczystości, być 5 minut, przywitać się i odjechać. Ważne jest, by też coś zaproponować, żeby zrealizować jakiś projekt.
Ja nie bałam się, gdy na spotkaniu było 12 osób i ktoś mnie wyśmiał, że mało ludzi przychodzi. Mówiłam, że nawet gdyby przyszła jedna osoba, to warto. I z szacunku, i dlatego, że ta osoba się pofatygowała, więc warto jej poświęcić czas. Wydaje mi się, że gdyby każdy miał takie podejście, gdyby wszedł do tych najmniejszych miejscowości, na wieś, do małych miasteczek, to byłoby lepiej.
Nie mówiąc o tym, że zabrakło naszej dużej aktywności tam, gdzie ona powinna być. Czyli w dużych miastach. Nie zdiagnozowano dobrze wszystkiego. I chyba trochę wierzono, że niemożliwe, żebyśmy nie wygrali. Wiara okazała się za mała.
Jak wyglądała Pani kampania? Ile kilometrów Pani zrobiła?
Ponad 7 tys. kilometrów za kierownicą, sama, bez szofera, zawsze jeżdżę sama. Byłam praktycznie w każdym powiecie, miejscowości nie zliczę. Miałam bardzo dużo współpracowników i wolontariuszy. To naprawdę jest potencjał. Ludzie chcą zmian, mają energię. Jeszcze wierzą. Ale też wszędzie mi mówili, że bez zmian sukcesu nie osiągniemy.
Też pracując w ten sam sposób. I proszę zobaczyć, i on i ja byliśmy otoczeni młodymi ludźmi. Myślę, że on wierzył w ten mój sukces mimo 10. miejsca na liście.
I wygrała Pani. Jako jedyna kandydatka KE na Podkarpaciu, i to z 10. miejsca. Wbrew wielu pokazała pani, że można.
Tak, można. I nawet trzy razy można w małej gminie. Dlatego może byłoby dobrze, gdyby ktoś zapytał tych, którzy wygrywają, jak to się robi. I mówię to bez złośliwości. Ale również od ludzi słyszę, że ta kampania nie była profesjonalna. I że coś musimy zmienić w otoczeniu szefa. Dopuścić kobiety do głosu. Dopuścić do głosu osoby, które wyczuwają ludzkie emocje. Do ścisłego grona decyzyjnego dopuścić też młodych.
Rozmawiała Pani o tym np. z Grzegorzem Schetyną?
Ta partia, po wielu latach mojej pracy, nie postawiła na mnie. Raczej robiono wszystko, żeby z tej listy wygrał ktoś inny. Jeśli do tej pory nikt nawet nie powiedział "dziękuję" to jak można się spodziewać, że mogę coś zaproponować.
Do tej pory jak pani wejdzie na stronę PO na Podkarpaciu nie ma żadnych gratulacji dla mnie. Nie ma wzmianki, że wygrałam. Może pani wejść na stronę i zobaczyć, kogo promowała PO.
Nie było żadnego telefonu?
Szef regionu przysłał sms "gratuluję".
Trudno pojąć. Taki sukces w skali kraju. A Grzegorz Schetyna Pani gratulował?
Nie. Za to bardzo wielu ludzi się ucieszyło. Podchodzili na ulicy, to coś cudnego. Nawet mówili, że nie są za KE, ale muszą ucałować mnie, bo dokonałam niemożliwego. Ale to też dzięki moim współpracownikom. To nie są osoby, które są członkami PO. To młodzi, zdolni ludzie, którzy też mają odwagę. Wiedzą, że ja szanuję ich uwagi i sugestie. I naprawdę ciężko pracują.
Nawet wielu wyborców PiS gratulowało mi wygranej. Również w mediach społecznościowych. To miłe. Słyszałam też, że były zakłady, że nie dam rady.
Wewnątrz PO? Czy całej Koalicji?
Nie chciałabym tego komentować
Czyli tak jakby z góry zakładano, że Pani nie wygra.
Tak ułożono listy. Ostatni dzień przyjazdu Grzegorza Schetyny na wały przeciwpowodziowe i promowanie tam młodej, nowej posłanki, która jest w tej części okręgu, co ja. To też działało na to, żeby mi odebrać głosy.
Ja nie mam się czego wstydzić, mogę z dumą podnieść głowę. I dumni są moi wyborcy, którzy byli bardzo świadomi i jak podkreślają, nie głosowali na partię, ale na mnie.
Zaraz po wyborach apelowała Pani do KE: "Nie bójcie się ludzi, stawiajcie na kobiety. Niektórzy politycy boją się bezpośrednich spotkań z wyborcami". Musiała być Pani mocno zdenerwowana.
Dzięki temu wygrał PiS. To jak my chcemy wygrać, z jakim przekazem? Tak z twardym PiS-em się nie da. To jest moja pierwsza partia, bardzo dużo w nią zainwestowałam, i rodzinnie, i osobiście. I finansowo, bo przecież sama sobie finansuję kampanię wyborczą. Jest w niej wielu super ludzi i na Podkarpaciu, i w Polsce, więc naprawdę mi zależy.
Miała Pani w kampanii jakiekolwiek wsparcie z partii?
Od wielu moich kolegów z powiatów .
Z góry?
Rafał Trzaskowski i kilka pojedynczych osób, które znają mnie i lubią, cenią. Jeśli tworzyłam PO na Podkarpaciu, byłam jej szefową, a szef mówi, że liderem jest druga osoba, która już raz przegrała, to taki przekaz nie skutkuje pozytywnie. Bo ludzie pamiętają.
Dlaczego tak się stało?
Nie umiem powiedzieć. Trzeba by zapytać o filozofię całej tej budowy. Ale ja nie czuję żalu. Czuję wkurzenie, które mnie napędza. Wkurzenie na to, że takimi małościami regionalnymi spowodowano, że wynik jest taki, a nie inny. I może nie tylko na Podkarpaciu, ale w wielu miejscach, powinien być dużo lepszy.
Nie mogę tego akceptować i przejść obok tego obojętnie. Zbyt dużo moich kolegów zostało odsuniętych, którzy ciężko pracowali. Nie znaleźli się na listach. Nawet jeśli do kogoś ma się uwagi to kampania i wybory to coś, czemu powinno być podporządkowane wszystko a wszelkie małości i indywidualne niechęci odsunięte na bok.
Bierze Pani pod uwagę ewentualne odejście? Szykuje się rozłam w PO?
To nie czas na odejścia i rozłamy, ale zdecydowanie czas na poważne zmiany i w otoczeniu Przewodniczącego, i w komunikacji – tak wewnętrznej, jak i zewnętrznej.
Jakie błędy najbardziej popełniono w KE na Podkarpaciu?
Nieumiejętność tworzenia zespołu. Nawet jeśli nie wszyscy myślimy podobnie to na czas kampanii tworzymy drużynę. Szef struktury i szef kampanii powinni mieć wizję wspólnej kampanii, być w każdej części Podkarpacia i wspierać całą listę.
Ja tego w kampanii nie widziałam.
To poproszę jeszcze o pięć porad, jak prowadzić idealną, skuteczną kampanię. Tak, żeby z tego 10 miejsca udało się wygrać.
Od rana do wieczora być wśród ludzi. I nie tylko przez ostatni miesiąc przed kampanią, ale pracować cały czas. Mieć wielką pokorę i dystans do siebie. Szacunek dla każdego Wyborcy. Umieć otaczać się mądrzejszymi od siebie. Być otwartym na krytykę i na sugestie. Nie marnować czasu i energii na zakulisowe rozgrywki. Kobiety w gronie decyzyjnym.
"Powinniście zrobić p. Łukacijewską szefową jesiennej kampanii na cały kraj” – zauważył jeden z internautów.
Miło (śmiech). Fajnie, gdy ludzie z zewnątrz widzą, doceniają i gratulują. To bardzo miło. Bardzo dziękuję moim wyborcom. Tak świadomych wyborców życzyłabym każdemu. Zawsze mówiłam mojej partii, że oni zyskują na mnie w tym regionie, a nie ja na partii.
Czuje dziś Pani satysfakcję?
Wielką. Czuję się wspaniale. Życzyłabym sobie, żeby każdy poczuł taką satysfakcję. I życzyłabym moim kolegom, żeby wystartowali z 10. miejsca i udowodnili to, co ja udowodniłam.
Czyli da się pokonać PiS na Podkarpaciu?
Da się. Tylko trzeba naprawdę chcieć szanować ludzi. Może trzeba przejść ciężką drogę w życiu jak ja, żeby ten szacunek mieć. Bo mi nikt nie dał nic na tacy. Ale ludzie chyba doceniają, że jestem normalna kobieta, że polityka mnie nie zmieniła.
Nie poświęcono temu tak dużo emocji, uwagi i pracy, ile było potrzeba. Uznali, że wystarczy, że jesteśmy proeuropejczykami. Nie wystarczyło. Proszę przeanalizować jedynki. Nie wielu listach one w ogóle nie pracowały. Jedynka w Warszawie? Żeby nie było plakatów? Niczego? To dla mnie trochę lekceważenie ludzi. Myślę, że oni to czują i uważam, że w Warszawie powinien być dużo lepszy wynik. A nie zdobyliśmy go.