Eltona Johna kojarzą wszyscy, a jego piosenki wciąż rozbrzmiewają w stacjach radiowych ze szlagierami. Czy jednak wiemy kim jest po odejściu od swojego fortepianu i odwieszeniu błyszczącego kostiumu? "Rocketman" to niekonwencjonalna i udana próba uchwycenia tego "kolorowego ptaka" wraz z jego nieznaną, mroczną naturą.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Jednym z największych kinowych przebojów zeszłego roku była filmowa biografia zespołu Queen. "Bohemian Rhapsody" nie był dziełem wybitnym, ale fani Freddiego Queena i spółki byli zachwyceni (zwłaszcza scenami koncertowymi). Ba! Sam się do nich zaliczam, więc film przeżywałem w stanie euforii.
Z kolei do "Rocketmana" podchodziłem z dystansem, bo nigdy nie zaliczałem się do "eltonjohnators" - i przyjemnie się zaskoczyłem. Polecam to każdemu "niefanowi", bo oddanych słuchaczy nie trzeba namawiać. Film wchodzi na ekrany kin 7 czerwca.
Wpis do kanonu gatunku
Nie wiem jak to było w waszym otoczeniu, ale w moim Elton John nie miał statusu kultowego, nikt nie chodził w koszulkach z jego pseudonimem, a znajomi nie kłócili się o jego muzykę. To nie moje klimaty, aczkolwiek utwór "Can You Feel the Love Tonight", czyli po naszemu "Miłość rośnie wokół w nas", na zawsze będzie miał specjalne miejsce w moim sercu, podobnie jak i "Król lew".
Nie oglądałem zatem "Rocketmana" przez pryzmat fanatyka, ale po prostu poszedłem na film biograficzny o wybitnym muzyku (tego nie można mu odmówić). I z całą pewnością mogę napisać, że w przeciwieństwie do "Bohemian Rhapsody" - wszelkie peany, o których możecie przeczytać w internecie, są w pełni uzasadnione.
To jedna z najlepszych produkcji z tego gatunku, która długo będzie uchodzić za wzór. Jak łatwo się domyślić - jest widowiskowy, bo jakby inaczej nakręcić film o takiej postaci, ale nie jest wydmuszką. Pogłębiony portret głównego bohatera pozwala nam go odkryć na nowo, ale i lepiej zrozumieć. Choć czasem będziemy chcieli go szturchnąć, by się ogarnął.
Taron Egerton na prostej drodze do Oscara
Odtwórcę głównej roli, który podjął się niełatwego zadania zagrania żyjącej osoby, możecie kojarzyć z kapitalnego filmu "Kingsman". Taron Egerton w "Rocketmanie" udowadnia jak wszechstronnie jest uzdolniony. Aktor nie tylko przekonująco i naturalnie gra, ale nieźle tańczy i przede wszystkim wspaniale śpiewa! Próbkę jego talentu mogliśmy usłyszeć w filmie "Sing", ale tutaj przeszedł sam siebie.
Tak, wykonawcą piosenek Eltona, które powiedzmy wprost - nie są proste wokalnie, jest właśnie Egerton. Nie odtwarza ich jeden do jednego, ale interpretuje po swojemu, nie pozbywając ich pierwotnej przebojowości. Sam pierwowzór był nim oczarowany, a to największy komplement i nagroda.
Oczywiście cały film kręci się wokół niekwestionowanej ikony muzyki, a Taron co rusz zachwyca na ekranie, jednak brawa należą się również pozostałym aktorom i ekipie od castingu i kostiumów.
Jamie Bell ("Billie Elliot") w roli tekściarza i największego przyjaciela Eltona, z którym rzekomo się przez 50 lat nie pokłócili, Richard Madden ("Gra o tron") jako demoniczny gej i bezwzględny menadżer, czy Bryce Dallas Howard ("Jurrasic World"), która frustruje kreacją bezdusznej matki - wszyscy spisali się na medal.
Biografia szczera do bólu
"Jestem alkoholikiem, narkomanem, lekomanem, bulimikiem, zakupoholikiem i seksoholikiem" – od takich (mniej więcej) słów zaczyna się "Rocketman". Elton John trafia na odwyk, a filmowa opowieść jest jego formą terapii. Prosty zabieg, a jakże lepiej się go ogląda niż chronologiczną historię od trudnego dzieciństwa po pięcie się na szczyt. I ma to dodatkowy sens.
Odwyk nie jest tylko trikiem fabularnym, ale faktycznym punktem zwrotnym biografii Eltona Johna. Muzyk od 28 lat jest trzeźwy. Wcześniej, jak to często bywa w przypadku wielkich artystów z trudnym dzieciństwem, był więźniem nałogów. Mroczna strona tak pstrokatego muzyka zaskakuje i szanuję go, że pozwolił na zekranizowanie siebie nie tylko odnoszącego sukcesy, ale i pakującego sobie do nosa kokainę.
Nie zabrakło też wątku jego orientacji seksualnej, a jedna ze scen erotycznych jest dość odważna. Nie ma jednak epatowania - życie Johna jest zbyt barwne, by skupić się tylko na jego jednym, choć bardzo istotnym, aspekcie.
Film przedstawia jego życie od lat 60. do 90. - skupia się głównie na jego młodości, pierwszych wzlotach i upadkach, co pozwoliło na pełniejsze odwzorowanie charakteru postaci, zamiast powierzchownego przewertowania całego życia. Czytając artykuły porównujące fakty z ekranową fikcją oraz zdjęcia z koncertów, widać, że mało jest scen, w których twórcy puszczali wodze fantazji.
No... może nie do końca.
Musical fantasy dla każdego
– To był szalony, surrealistyczny czas. Chciałem, aby film był zabawny, aby nie traktował tematu z przesadną powagą, ale z drugiej strony – miałem mnóstwo problemów związanych z dragami, uzależnieniami i próbami wyjścia z nich. Musieliśmy więc odnaleźć balans. No, i przede wszystkim chciałem, by był to musical, bo moje życie jest muzyką – tak Elton John mówił w jednym z wywiadów.
Producenci postarali się odtworzyć życie Eltona patrząc często na nie z jego perspektywy. Jeśli zatem czuł, że na debiutanckim występie publika unosi się wraz z nim nad ziemią - tak też zobrazowano to w filmie. Surrealistycznych scen jest wiele, podobnie jak i śpiewania - wszystko to wpisuje w obraz wrażliwego człowieka i geniusza muzycznego, którego życie nie było usłane różami, ale swoją konsekwencją sam je dekorował.
"Rocketman" to film zrobiony z pomysłem, gdzie dramat miesza się z zabawą. Reżyser Dexter Fletcher nakręcił pierwszorzędne kino rozrywkowe, które rzuca nowe światło na z pozoru dobrze znaną osobę. A przede wszystkim nastraja pozytywnie przekazując praktyczne wartości - gwarantuję, że po seansie nikt nie będzie wam w stanie popsuć dnia.