"Bohemian Rhapsody" jest peanem umacniającym mit Freddiego Mercury, a przede wszystkim spektakularnym filmem muzycznym. Rami Malek wygląda i rusza się jak wokalista, a niemal w całości odtworzony kultowy koncert na Wembley wywołuje ciarki - nie tylko u fanów Queen. To trzeba zobaczyć na dużym ekranie, by poczuć choć ułamek emocji, które przeżywała publiczność na żywo.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Obawy dotyczące ostatecznego kształtu "Bohemian Rhapsody" pojawiały się praktycznie od rozpoczęcia prac nad produkcją. Sacha Baron Cohen, który narzekał na pominięcie hedonistycznej strony grupy, nie miał do końca racji. Film nie jest pstrokatą laurką, ale nie jest też narkotycznym tripem. Skupia się przede wszystkim na jednej postaci.
Freddie wiecznie żywy
W tym momencie nie wyobrażam sobie nikogo innego w głównej roli, niż Ramiego Maleka. Aktor, który dał się poznać jako apatyczny haker w serialu "Mr. Robot", wywiązał się z naprawdę trudnego zadania znakomicie i z pewnością może się spodziewać przynajmniej nominacji do Oscara.
Każdy z nas ma swojej świadomości specyficzne ruchy sceniczne frontmana, jego spojrzenia, gesty rękami. Widzieliśmy jego aparycję nieraz w teledyskach i nagraniach koncertowych. Malek musiał ćwiczyć godzinami, by odtworzyć to wszystko na ekranie. Dzięki temu czasem dajemy się zwieść iluzji, że Freddie Mercury zmartwychwstał i gra w filmie.
Ruchy to jedno, a śpiew drugie - przecież Freddie bez charakterystycznej barwy i niebywałego talentu wokalnego nie byłby sobą. W "Bohemian Rhapsody" wykorzystano jego prawdziwy głos, sobowtóra głosu (!), ale Ramiego też można usłyszeć. W scenach koncertowych i na próbach aktorom kazano śpiewać, jednak jako widzowie słyszymy oryginalne wykonania.
"To miało zasadnicze znaczenie, gdyż pozwala uchwycić pracę gardła i mięśni twarzy" – tłumaczyła odpowiedzialna za ścieżkę dźwiękową Becky Bentham. Dźwięk jest tak sprytnie zmontowany, że nie da się usłyszeć tego "dubbingu".
Wychowani na Trójce
Muzyka Queen towarzyszy wielu z nas od dziecka, a przynajmniej czasów młodości - w radiu, na playliście, w trakcie imprez sportowych. Nie musimy być fanem, by znać największe przeboje brytyjskiej grupy. W filmie usłyszymy je chyba wszystkie (mi zabrakło "Bicycle Race"), a także zobaczymy urywki z ich komponowania. Kamera zagląda nawet na chwilę na plan klipu "I Want to Break Free", gdzie muzycy byli przebrani za kobiety.
Oczywiście największą uwagę poświęcono tytułowemu "Bohemian Rhapsody", którego powstanie wiązało się z trudami zarówno na sesji nagraniowej, jak i u wydawcy. "Która stacja radiowa zagra sześciominutową piosenkę? Nikt nie lubi opery!" – grzmi w filmie właściciel wytwórni. Takich smaczków, które obecnie wywołują uśmiech, jest mnóstwo, ale nazwa gatunku "progresywny rock" pasuje do Queen jak ulał.
W filmie dominuje muzyka w każdej formie - na koncertach, próbach i w studiach nagraniowych. Nogi same chodzą przy "We Will Rock You" i czujemy tremę, gdy wychodzimy na scenę Live Aid, by zagrać ikoniczny koncert dla wielotysięcznej publiczności. "Bohemian Rhapsody" ogląda się jak świetnie zrealizowany teledysk z domieszką biografii.
W "Bohemian Rhapsody" to muzyka jest najważniejsza i nie wyobrażam sobie oglądania tego filmu na laptopie. Fani Freddiego i spółki będą wniebowzięci, bo mało jest okazji do podziwiania Queen na dużym ekranie, a co dopiero na koncertach. Jednak nawet osoby, które nie trawią tych ponadczasowych szlagierów (są w ogóle tacy?), nie powinny narzekać. Ten film jest jak dynamiczny musical, gdzie każda piosenka jest 10/10.
Bajkowa biografia, którą i tak trzeba zobaczyć
Twórcy poszli na łatwiznę jeśli chodzi o historię zespołu. Scenariusz jest do bólu sztampowy - śledzimy historię jednej z najbardziej wpływowych i wybitnych kapel w dziejach od koncertu w podrzędnym pubie, po historyczne wydarzenie na Wembley. Film nie odzwierciedla eksperymentów i wirtuozerii, z których słynęli muzycy.
Brian May, Roger Taylor i John Deacon musieli być bardzo nudnymi ludźmi, bo nie poświęcono im zbyt wiele czasu. Prawie nic nie dowiadujemy się o ich życiu prywatnym, prócz kilku momentów, w których artyści kłócą między sobą i mówią o swoich aspiracjach lub pomysłach. Queen na scenie i poza nią, to dwie odrębne grupy, ale nie dane nam będzie się o tym przekonać.
Twórcy postanowili skupić się jedynie na głównym wokaliście, co przecież paradoksalnie wywoływało konflikty w zespole. Freddie Mercury był showmanem, który czuł, że żyje dopiero jak występował przed publiką. Kiedy schodził ze sceny nie był już tak nieskazitelną postacią - bywał chamski, arogancki i miał skłonności autodestrukcyjne. To wszystko się na nim zemściło.
Nie pominięto wątku zmagania wąsatego wokalisty ze swoim trudnym charakterem i seksualnością. "Bohemian Rhapsody" jest filmem w zamyśle familijnym, więc nie liczmy na dzikie orgie i skandaliczne imprezy, od których huczało wtedy w mediach. Homoseksualizm Freddiego został ukazany oszczędnie i bezpiecznie. Nawet mało obeznana w jego biografii osoba, nie będzie zszokowana zaprezentowanymi ekscesami.
Umarł Król, niech żyje Królowa!
"Bohemian Rhapsody" to hołd złożony wybitnemu wokaliście, bez naruszenia jego statusu legendy. Niestety autorzy (i żyjący muzycy Queen, którzy sprawowali pieczę nad projektem) potraktowali bardzo płytko psychologię tej niezwykle skomplikowanej i wyjątkowej postaci - pozostałych w ogóle nie tknęli. Freddie wciąż pozostaje nieodkryty, a jego prawdziwa biografia musi być trzymana pod kluczem.
To umuzykalniona, zgrabnie skręcona, typowo hollywoodzką biografia. Rami Malek olśniewa i zachwyca, a film, choć niepozbawiony wad - bawi, wzrusza i porywa (zwłaszcza do tupania i śpiewania). Na produkcję dorównującą kunsztem utworowi "Bohemian Rhapsody" przyjdzie nam jeszcze poczekać, więc nie pozostaje nam nic innego niż zadowolić się tym co mamy i żałować, że nie mieliśmy i nie będziemy mieli okazji obejrzeć Freddiego na żywo. Takich artystów już nie ma.
Króla i Królową możemy oglądać w polskich kinach od 2 listopada. "Bohemian Rhapsody" ma też pokazy przedpremierowe.