
Zanim w czwartek rano "Gazeta Wyborcza" wraz z dodatkiem "Duży Format" trafiła do kiosków, Marek Lisiński uprzedził wypadki i złożył dymisję ze stanowiska prezesa Fundacji Nie Lękajcie Się. W reportażu mowa jest o tym, jak Lisiński - twierdząc, że ma raka - wyłudził 30 tys. zł od jednej z podopiecznych fundacji. W poniedziałek w "Wyborczej" ukazała się kolejna część reportażu. Równie szokująca.
Oczywiście, że pewne wątpliwości miałyśmy. Dotyczyły one świadomości, że upublicznimy fakty trudne do przyjęcia dla wielu osób. Wiedziałyśmy też, że te fakty mogą być - aczkolwiek niesłusznie - wykorzystane przeciwko ofiarom pedofilii w Kościele. Dlatego teraz ważne jest, żeby oddzielać Marka Lisińskiego od całego ruchu ofiar.
Ostrzegały Panie braci Sekielskich podczas pracy nad ich filmem, że Marek Lisiński może być osobą niewiarygodną?
Czyli w sumie na moment przed premierą "Tylko nie mów nikomu".
Ustalenia dotyczące kwestii finansowych to nie wszystko. W poniedziałkowym wydaniu jest druga część reportażu – o wątpliwościach, czy Lisiński w ogóle był molestowany przez księdza. Tymczasem 1 czerwca kuria płocka, po innej publikacji, wydała komunikat stwierdzający, że Lisiński był ofiarą duchownego.
(...)
1. Wina duchownego oskarżonego o molestowanie Pana Marka Lisińskiego została potwierdzona podczas prowadzonego przed Sądem Biskupim w Płocku postępowania. Poczynione ustalenia zostały zatwierdzone przez watykańską Kongregację Nauki Wiary.
2. W opisanej sprawie zarówno zebrane materiały, jak i postawa oskarżonego duchownego w toku postępowania kanonicznego, dały podstawy do uznania Pana Marka Lisińskiego za ofiarę molestowania seksualnego.
Dr Elżbieta Grzybowska
Rzecznik Kurii Diecezjalnej Płockiej
Płock, 1 czerwca 2019 r. Czytaj więcej
Wyrok ten - udało nam się do niego dotrzeć - zawiera jednak szereg nieścisłości. Bp Piotr Libera stwierdza w nim m.in., że większość świadków wskazanych przez ks. Witkowskiego nie stawiła się, by złożyć zeznania, ale to nie do końca prawda. Nie zgłosili się, bo nie zostali wezwani.
Lisiński otrzymał z gminy 2 tys. zł na opłacenie kursu i dojazdy. Kurs ukończył w grudniu 2009 r., a na początku 2010 nie stawił się już do pracy i wyjechał z Bieżunia. Pani burmistrz opisuje, że choć Lisiński z zobowiązania się nie wywiązał, to pieniędzy nie zwrócił. A później się okazało, że od innych uczestników kursu pobierał pieniądze za podróż, mimo iż otrzymał na to pieniądze gminne.
Taki sposób na życie?
Ten tekst miał się ukazać później, prawda? W ubiegłym tygodniu informowała Pani na Twitterze, że wydarzenia przyspieszyły, stąd publikacja właśnie teraz. Co takiego się stało?
Czy teraz zgłaszają się do Pań osoby, które mają żal o te dwa reportaże? W komentarzach czasem pojawia się ton, że sprawa Lisińskiego może być wykorzystana przez przeciwników walki ze zjawiskiem pedofilii w Kościele.
Pojawiają się również głosy, że nie ma nic złego w tym, iż Marek Lisiński pożyczył 20 tys. zł, a dziesięć przyjął w prezencie, od podopiecznej swojej fundacji, ofiary wielokrotnego i brutalnego wykorzystania seksualnego, w tym gwałtu. Bo może jest w trudnej sytuacji.
Dopiero wtedy, wiedząc, że zajmujemy się tym tematem, sama się do nas zgłosiła. Wiele osób do niej pisze, co bardzo przeżywa, że "postanowiła zniszczyć fundację", bo ze sprawą pognała do mediów – a ona z tym bardzo długo zwlekała.
Powstaje pytanie, czy fundacja będzie dalej z nim współpracować.
