Przegonił Rzym, Wenecję i Lizbonę. Berlin jest trzecim najchętniej odwiedzanym przez turystów miastem w Europie. Zaraz po mglistym Londynie i szykownym Paryżu, na liście znalazło się miasto nieoczywiste. Choć nie jest tak stare jak Rzym, piękne jak Wenecja, skąpane w słońcu jak Madryt i Barcelona czy pełne narkotycznych szaleństw jak Amsterdam, to w ostatnim czasie jest bardzo pożądane. Co kryje w sobie miasto, w którym Club Mate jest ważniejsze od Ordnungu, a kebab je się z Wurtsem?
– Co mnie pociąga w Berlinie? Wolność. I nie jest to tylko wolność bycia poza domem.
Berlin na talerzu. Najlepsze jedzenie do 5 euro
1.Hamburgery: Burger Meister, Oberbaumstrasse 8
2. Kebap: Mustafas, Mehringdamm 32
3. Halloumi: Dada Falafel, Linienstrasse 132
4. Falafel: King of Falafel, Graefestrasse 9
5. Pizza: Il Casolare, Grimmstrasse 30
Tu można być totalnie sobą. Wyzwolić się z socjalnych ram i stworzyć je na nowo. Poza tym, Berlin jest absolutnie antykapitalistycznym miastem. Kariera, pieniądze i mieszczańskie rozrywki nie grają tu wielkiej roli. To miasto wielu możliwości – opowiada mi Zuzia Kałużna, która, jako studentka berlińskiego UDK z tych możliwości korzysta od kilku dobrych lat. Podobne wrażenia ma Michał Grabowski, który właśnie skończył w Berlinie operatorkę. – Tu nie jest tak duszno. Człowiek jest o wiele swobodniejszy, nie musi cały czas się pilnować. Tu nikt mnie nie zruga za głupoty, typu picie piwa na ulicy czy przechodzenie na czerwonym świetle przez jezdnię – dodaje z przekorą. Swoboda to na pewno jeden z większych atutów miasta, które choć jest stolicą, pozbawione jest stołecznego klimatu.
Choć od 1999 roku w Berlinie swoją siedzibę ma parlament i rząd, to prędzej spotkamy
tu modnego hipstera i zagubionego turystę, niż typowego „białego kołnierzyka”. Nie ma tu wieżowców, wielkich korporacji i światowych oddziałów banków. Są za to najlepsze muzea, ciekawe galerie i instytucje kultury. – Do Berlina przyjeżdżam po sztukę – opowiada mi Agata Grabowska. – To najbliżej położone Polski miasto, gdzie w jedno popołudnie mogę zobaczyć Diane Arbus, Larry'ego Clarka i Helmuta Newtona. Tu zawsze coś się dzieje i zawsze odkrywam coś dla siebie – przyznaje polska turystka. Kusi nie tylko oferta, ale też ceny. Niemcy to państwo egalitarne. Kultura naprawdę leży tu na ulicy. Muzea oferują mnogość tanich rozwiązań, biletów grupowych, łączonych i darmowych. Dla chcącego nic trudnego. Rajd po najważniejszych wystawach można urządzić sobie za symboliczne euro, trzeba tylko mieć cierpliwość i oczy szeroko otwarte.
– Berlin to stolica cudownych imprez. W porównaniu z innymi miastami europejskimi jest tam najlepsza atmosfera, ludzie są o wiele bardziej otwarci. Jeżeli w Paryżu pójdę na imprezę sama, prawdopodobnie sama będę tak sobie sterczeć do końca. Jeżeli pójdę sama w Berlinie, wyjdę z grupką nowych znajomych i prawdopodobnie wyskoczymy jeszcze na jakąś domówkę – zwierza mi się Ada Janiszewska, która na co dzień mieszka w Paryżu, ale w wolnych chwilach lubi pojechać do sąsiedniej stolicy. Dla miłośników imprez Berlin to rzeczywiście raj. I wcale nie trzeba być miłośnikiem techno, żeby dobrze się tu zabawić. Oferta jest szeroka. Od turystycznego Berghain i Watergate, gdzie najlepsze imprezy zaczynają się przed 6 rano, przez rockowe So36, po malutkie, tureckie kluby na Kreuzbergu, jak chociażby Balhaus, gdzie wieczorami można obejrzeć przedstawienie, a w nocy upić się rakiją w rytm klaskanego Tarkana.
Multikulturowość to na pewno duży atut Berlina, który choć leży w Europie, to spokojnie mógłby być nazwany Stambułem Zachodu. Wystarczy zagubić się wieczorem w modnej
ostatnio dzielnicy Neukolln, żeby poczuć orient. Zapach sziszy, kasyna wypełnione mężczyznami, którzy do późnych godzin nocnych grają w kości, małe zakłady fryzjerskie, gdzie można dokonać rytualnego golenia, hammamy, meczety, bazary i sklepiki z produktami, których nazwy dziwnie szeleszczą. To wszystko w oparach smażonego sera halloumi, pysznego falafla i kebaba hallahl. Berlin to jednak nie tylko wyprawa po Turcji. To też wycieczka po Afryce, Azji i Europie Wschodniej. O czym może świadczyć chociażby fakt, że najmodniejszym ostatnio adresem jest założone przez polską emigrantkę Cafe Warschau, mieszczące się na Sonenalle, która kiedyś dzieliła miasto na wschodnią i zachodnią część.
Trudna historia, to również wabik dla niejednego turysty. Trudno w Europie o bardziej wymieszane miasto. W Berlinie NRD-owskie bloki stoją ściana w ścianę z secesyjnymi kamienicami, postindustrialne tereny prowadzą do klasycystycznych parków, a ludzie pamiętający komunistyczny reżim siedzą w metrze obok tych, którzy w latach 60. zajmowali się „byciem na haju”. – Tu nic nie jest oczywiste. Na głównej handlowej ulicy obok butików Diora, można znaleźć lumpeksy. I trudno na pierwszy rzut oka powiedzieć, gdzie chętniej chodzą Berlińczycy – mówi mi Rita, którą spotykam w centrum miasta. Faktycznie słowo „moda” w Berlinie nabiera nowego wymiaru. Tu drogie wcale nie znaczy lepsze, w cenie jest pomysł a nie marka. Miłośnicy grzebania w ciuchach „za euro” i sklepach vintage to na pewno duża część odwiedzających stolicę Niemiec.
Miejskie atrakcje to jednak nie jedyna turystyczna pokusa. Berlin położony jest w
otoczeniu kilkunastu jezior. Do większości z nich można dojechać w godzinę rowerem, albo w kilkanaście minut kolejką czy metrem. Berlin zdecydowanie należy do miast zdrowych. Niemcy szaleją na punkcie ekologii, a każdą wolną chwilę spędzają na uprawianiu sportu. Bez problemu można znaleźć tu liczne baseny, korty tenisowe, tory do grania w bule i tereny rekreacyjne. Można zagubić się w lasach Grunewaldu albo popływać łódką po jednym z licznych kanałów przecinających miasto. Wszystko jest tu dozwolone. Nie ma utartych ścieżek zwiedzania. Nie ma miejsc, które trzeba zobaczyć. Są za to miejsca, które wyjątkowo przyciągają.
Klasyczny i czysty Charlottenburg z dużą ilością rosyjskich knajpek i drogich samochodów, gejowski Schoneberg, gdzie kluby mieszczą się na krawężnikach, postindustrialne Friedrichshain, gdzie można bawić się w fabrycznych halach, artystyczny Prenlzlauer Berg, gdzie co niedziela, można kupić starocie na największym w mieście Flohmarktcie czy hipsterki Kreuzberg, gdzie można zjeść najlepsze hamburgery. Można też zupełnie inaczej i pod prąd. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Wystarczy tylko wsiąść na rower i dać się ponieść. Bez przewodnika, sztywnych ram i mapy.
Berlin to mieszanka wszystkiego. Ku'damm jest jak paryska aleja, kanały w Mitte do złudzenia przypominają Amsterdam, a wyspa muzeów to mały Rzym. Na rowerze jeździ się tu jak po Kopenhadze, a undergroundowe koncerty są lepsze niż w Londynie. I o to chyba w tym wszystkim chodzi. Berlin to miasto miast. Po prostu.
Dyskusję o tym za co kochamy Berlin i inne miasta będzie można dziś posłuchać na falach radia Chilli ZET od godziny 14. Zapraszamy do komentowania i słuchania.