Były już „Dwa dni w Paryżu”, od jutra w kinach "Dwa dni w Nowym Jorku". My zaś zapraszamy do romansu z Amsterdamem. Miastem, które choć słynie z tulipanów, burdeli, narkotyków i rowerów, to nie jest ani za słodkie, ani zbyt niebezpieczne. Jest o wiele ciekawiej, niż w stereotypach. Już za 200 zł z Warszawy dojedziemy tam pociągiem.
Amsterdam to legenda. Miasto rowerów, czerwonych latarni i narkotyków. Rowery rzeczywiście rzucają się w oczy od pierwszej chwili. Jest ich mnóstwo. Wszędzie. Nie to jednak przykuwa największą uwagę, ale fakt, że każdy z nich jest opięty grubym łańcuchem. Kłódki, blokady, kłódeczki. Z tego składa się holenderska ulica. Każdy jej fragment jest wykorzystany do przypięcia swojego roweru. Zostawienie go bezpańsko wiąże się z jego szybką utratą. Rower znajdzie się kilka przecznic dalej. Niestety często u polskiego sprzedawcy, za kilkanaście euro. To zabawne, ale Amsterdam to chyba jedno z niewielu miejsc na ziemi gdzie bardziej opłaca się kupić rower, niż go wypożyczyć. Cokolwiek jednak by się nie zrobiło, warto kilka razy się zastanowić. Tym miastem rządzą rowerzyści, jeżeli nie znasz ich zasad, lepiej uważaj.
Ścieżkami rowerowymi w Holandii jeżdżą nie tylko, jakby nazwa wskazywała, rowery, ale również rozpędzone skutery, a nawet samochody. Szczerze mówiąc przez cztery dni mojego pobytu, nie udało mi się odróżnić ulicy od ścieżki. Zauważyłam za to, że rower ma pierwszeństwo, rower ma siłę i rower jest królem. Wszędzie. Rower i łódka.
Bo jeśli nie kołem, to wodą. Amsterdam stoi kanałami. W kanale zacumowane są mieszkalne barki, przepływają nimi turystyczne statki, trenują ósemki wioślarskie i późną nocą topią się nietrzeźwi turyści. Lepiej mieć się na baczności. Radzę też z dala trzymać się od coffee shopów. Legalny narkotyk smakuje zupełnie inaczej, niż ten przemycany u nas pokątnie. Jeżeli więc chcemy zachować trzeźwość umysłu podczas wyjazdu, lepiej po prostu głęboko wdychać powietrze. W Amsterdamie każdy róg ulicy pachnie. Nie trzeba więc palić, żeby poczuć się trochę nierealnie.
Pomocna w tym jest też bajkowa architektura, która wprowadza nas w klimat prosto ze snów szesnastoletniej dziewicy. Wszystko równiutkie, śliczne i trochę mdłe. Brak centralnych punktów, wieżowców czy odróżniających się budynków wzmaga poczucie zagubienia. Warto jednak pozwolić sobie na chodzenie po holenderskim mieście bez planu, bo to co tam najciekawsze znajduje się właśnie poza ramami.
Turystyczne standardy można obejść w kilka godzin. Zrobić fotkę na napisie IAMSTERDAM, zwiedzić Muzeum Sztuki Nowoczesnej, obejrzeć garstkę kościołów, i rozejrzeć się po kilku placach. Dzielnicę Czerwonych Latarni można sobie odpuścić. Choć ciekawe jest to, że w miejscu, gdzie handluje się ciałem, rozwinęły się bary, w których tak jak dziewczyny, przez szybkę kupuje się jedzenie. Lokale są samoobsługowe i wyglądają jak wielki automat z batonikami na sprężynkę. Krokiety we wszystkich smakach świata ułożone są w równiutkich rządkach. Po wrzuceniu kilku drobnych szybka otwiera się i wyjeżdża do nas danie na papierowym talerzyku. My sobie jemy, a kilka metrów dalej pijani turyści przez szybkę negocjują ceny z prostytutką żeńską lub męską. W Amsterdamie jest miejsce dla wszystkich. Zza szybki puszczają oczko chłopcy, karlice, wielkie grubaski, panie w wieku mocno zaawansowanym i transwestyci. Jest w czym wybierać, ale lepiej uciekać.
Uciekać promem do kina EYE, które mieści się w kosmicznym budynku po drugiej stronie rzeki. Uciekać do barów, takich jak Trouw mieszczący się w starej fabryce, Hannekes&Boom gdzie można zjeść frytki mocząc nogi w wodzie, czy do ostatnio bardzo modnego Basis.
Uciekać można też poza miasto, bo jest tak małe, że wystarczy 30 minut żeby się z niego wydostać. A tam, wiadomo, pola, zatoki, mosty, morze i fabryki serów. Bardzo rozkosznie. Trzeba tylko pamiętać, że będzie się wracać dwa razy dłużej niż jechać. Amsterdam to miasto nieustającego deszczu z wiatrem. Jeśli wieje w plecy, mamy prędkość, jeśli w twarz – jesteśmy trochę do tyłu. Warto jednak się pomęczyć. Efekt: piękne ciało. Wystarczy przyjrzeć się Holendrom, żeby to zrozumieć. Sport króluje w Niderlandach a wraz z nim pogoda ducha i pracowitość. Widać to w każdym wypielęgnowanym ogrodzie, wyczyszczonym chodniku i pięknym sklepowym szyldzie.
Amsterdam może jest za słodki, może czasem zbyt na siłę niegrzeczny, ale w gruncie rzeczy bardzo intrygujący i niejednoznaczny. Nie ma tulipanów, nie ma wiatraków i chodaków, ale jest tętniące miasto, ciekawi ludzie i proste życie.