Mistrz olimpijski Tomasz Majewski ma teraz swój czas chwały. Niestety sportowiec przez swoją niedawną wypowiedź podpadł wytwórniom fonograficznym i innym producentom. Nazywają go "Mistrzem-Złodziejem".
"Gazeta Wyborcza" w swoim środowym "Magazynie Świątecznym" opublikowała wywiad z kulomiotem Tomaszem Majewskim. Zapytany, czy słucha muzyki, odpowiada, że jak najbardziej tak:
Tymi słowami złotego medalisty z Londynu niezwykle oburzyła się wytwórnia fonograficzna "MJM Music PL". W informacji nadesłanej do mediów czytamy, że mistrz "przyznał, że jest złodziejem". Zarzuca się mu także nieznajomość zasad fair-play, które nie obowiązują tylko na boisku. Wytwórnia przekonuje, że jeśliby "stosować rozumowanie mistrza, trzeba płacić za bilety tylko na te zawody, w których biorą udział lubiani przez nas sportowcy, a jeśli zdarzaliby się tacy jak Tomasz Majewski, to wtedy trzeba skakać przez stadionowy płot".
Ale czy Tomaszowi Majewskiemu powinna być przyklejona łatka "złodzieja"? Chcąc nie chcąc nazwał otwarcie po imieniu to, co dzieje się na rynku muzycznym oraz opisywaną często sytuację polskiego prawa autorskiego. O granicach etycznych rozmawiamy z autorem wspomnianej informacji prasowej, Andrzejem Pawłem Wojciechowskim z MJM Music PL.
To, co powiedział Majewski jest aż tak straszne? Miał odwagę, by powiedzieć otwarcie o tym, co robią wszyscy Polacy. Chcą płacić, jednak ceny im na to nie pozwalają.
A pan myśli, że to dobrze? Oczywiście, że źle. Wcale nie jest tak, że wszyscy chcieliby kupować, ale nie mają na to pieniędzy. Są tacy, którzy normalnie płacą za dostęp do muzyki. Takie mamy przepisy, że za twórczość artystów trzeba płacić. A tu taka osoba, która powinna być wzorem do naśladowania, mówi, że kradnie i jeszcze "puszcza oczko". Dzieli też artystów na tych, których szanuje i tych, których nie szanuje. Szkoda, że dziennikarz "GW" nie zapytał go, co trzeba zrobić, by być przez mistrza szanowanym. Dziwię się, że ten wywiad przeszedł przez autoryzację, gdybyśmy nie zareagowali, to nikt by tego nie zauważył. To jest chore.
Patrząc na ceny dóbr kultury, trudno się jednak dziwić, że tak wielu ludzi ściąga muzykę z internetu.
Tomasz Majewski przyznał w wywiadzie, że ma dużo pieniędzy i ceni sobie grę "fair-play". To nie odnosi się tylko do sportu. Piosenka w sieci kosztuje 2-3 złote, to nie są tak wielkie pieniądze. Jeśli kogoś absolutnie nie stać, niech posłucha tej muzyki w radiu internetowym czy u koleżanki lub kolegi. Jak nie mam pieniędzy, to nie kupuję i nie słucham. To nie jest powód, by kraść. Proces powstawania płyty z muzyką jest bardzo kosztowny, nie tylko dla muzyka, ale też producenta. W obliczu tak wielkich kosztów trudno się dziwić, że czasem powstają średniej jakości produkty.
Rozmawiałem z muzykami. Twierdzą, że to oni są najbardziej poszkodowaną stroną. Z pieniędzy, jakie kosztuje płyta oni dostają grosze, a wytwórnia zgarnia większość puli. Dodatkowo nie płaci im się od razu…
Zgodzę się, że płyty nieraz są niewspółmiernie drogie. Ale koncerny mają taką politykę. Na płycie musi zarobić wiele osób. Trzeba ją stworzyć, wypromować, to są ogromne koszty. To jednak nie znaczy, że można kraść.
Mamy do czynienia z błędnym kołem. Artyści narzekają, bo wytwórnia zabiera im pieniądze. Wytwórnia narzeka, że produkcja i promocja dużo kosztuje. W rezultacie płyta na półce jest droga, więc odbiorcy szukają innych sposobów, by mieć do niej dostęp…
To sytuacja czyni złodzieja. Mam taką swoją teorię na ten temat. Gdy nośnik CD zaczął zdobywać popularność, muzykę trzeba było przenieść na płyty. To były złote lata show-biznesu, bo kompakty były nowością, więc kosztowały sporo, można też było sprzedawać od nowa to samo, co już na kasetach. Zaczął się wyścig producentów o coraz to nowe nośniki. Philips miał swoje kasety DAT, Sony wprowadziło Minidisc. Nikt nie spostrzegł, że z boku urosła im konkurencja w postaci komputerów i muzyki cyfrowej.
Można było za darmo ściągnąć piosenki z internetu. Ludzie się do tego przyzwyczaili. Jak potencjał tego nośnika zauważyły wielkie firmy, zaczęło się zabezpieczanie egzekwowanie opłat za muzykę z sieci. I tak to, co było legalne, stało się kradzieżą, dlatego ludziom trudno się przestawić. Nie ma tej świadomości wśród odbiorców, że za muzykę w sieci trzeba zapłacić. Trudno im się dziwić.
Co więc dziwnego, że Majewski powiedział to, co myślą tysiące internautów?
Sprzedaż elektroniczna w Polsce jest w powijakach. Ale jak mówiłem można odsłuchać muzykę za darmo. Są na to sposoby, np. w Wielkiej Brytanii jest serwis, na którym można odsłuchać całe płyty. Jeśli nie płacimy za to, piosenki są przerywane reklamami. Trzeba po prostu chcieć. Przepisy są przepisami. Ta deklaracja Majewskiego pociągnie za sobą przyzwolenie na kradzież. Ma on pieniądze, powinien dawać wzór do naśladowania, zwłaszcza dla ludzi młodych. To paranoiczna wypowiedź mistrza.
Tak, dość dużo. Ale na nią nie wydaję, bo kradnę z internetu. Kupuję płyty tylko tych artystów, których szanuję, maksymalnie wychodzi dziesięć w roku. CZYTAJ WIĘCEJ