Mimo, że służba wojskowa nie jest już obowiązkowa, w kryzysowej sytuacji każdy mężczyzna może być powołany do wojska. Jesteśmy w najlepsze zajęci studiami i pracą, lecz co się z nami stanie, jeśli wybuchnie wojna? Możliwości jest wiele, sprawdźcie sami.
XX wiek był bez wątpienia bardzo burzliwy, wypełniony krwią i śmiercią. Choć wiek XXI dopiero się zaczął, również do najspokojniejszych nie należy. Wciąż jesteśmy bombardowani informacjami o konfliktach to w Afryce, to na Bliskim Wschodzie. Wczoraj pisaliśmy o fatalnym stanie polskich Sił Zbrojnych. Ugniemy się przed pierwszą lepszą armią. A jeśli nasze wojsko się ugnie, powołani zostaną kolejni mężczyźni, którzy przeszkolenia nie otrzymali. Przyznano mi kategorię A, zatem co stanie się ze mną w obliczu konfliktu zbrojnego? Wygląda na to, że przez pierwszych kilka lat nie muszę się niczego obawiać.
Gdy stawiłem się przed komisją Wojskowej Komendy Uzupełnień, kategorii zdolności było 4. "A" oznaczała zdolność do czynnej służby wojskowej zarówno w czasie pokoju, jak i w czasie wojny. "B" - mówiła o czasowej niezdolności do czynnej służby wojskowej. Komisja orzekała, przez jak długi okres nie można nas zakwalifikować do poboru. Kategoria "D" charakteryzowała osoby, które nie są zdolne do czynnej służby wojskowej w czasie pokoju. Ostatnia z kategorii, "E" oznacza trwałą i całkowitą niezdolność do czynnej służby wojskowej w czasie pokoju, mobilizacji i wojny. Z takich osób armia nie będzie miała pożytku.
Żółtodzioba trzeba przeszkolić
– Ten podział został już zlikwidowany. Teraz mamy tylko dwie kategorie, to jest "A", mężczyzna zdolny do służby lub "E," czyli tzw. "enka" mówiąca o tym, że nie nadaje się do wojska – mówi mjr Cezary Pęcik, zastępca komendanta WKU Warszawa Praga. Dodaje, że nawet z osoby, której przyznano kategorię "A", nie będzie dużego pożytku, jeśli wcześniej nie odbyła służby wojskowej. – Mówimy tu o sytuacji hipotetycznej, w której zostalibyśmy zaatakowani przez inne państwo. Walczymy głównymi siłami, następni w kolejce do powołania są osoby, które już służbę odbyły, dopiero później osoby, które w wojsku jeszcze nie służyły – mówi mjr Pęcik. Zaznacza, że te osoby zostałyby powołane dopiero po kilku latach wojny, w przypadku, gdy główne siły ugną się przed wrogiem.
Rodzaju służby się nie wybiera
Nie ma określonych przepisów co do tego, gdzie kogoś "zielonego" przydzielić w czasie wojny. – O tym decyduje sztab, który kieruje działaniami sił zbrojnych podczas wojny, zależnie od swoich potrzeb i wyuczonych zawodów powołanych – przekonuje major. Zaznacza, że osoba "zielona" musiała by odbyć krótkie przeszkolenie z zakresu strzelania z karabinu, musztry i podstawowych przepisów w specjalnych ośrodkach na terenie kraju, których dokładnego położenia nie chciał zdradzić. To wszystko trwałoby zapewne 6-7 tygodni.
– Następnie w zależności od potrzeb armii dajemy rekrutowi odpowiedni przedział. Każdy mężczyzna zdolny do służby, który nie przekroczył 60. roku życia, może zostać powołany do służby. Nie ma wtedy marudzenia czy narzekania, że on chce do tego oddziału czy tamtego. Jeśli potrzebujemy operatorów czołgów, to tam go przydzielimy, jeśli brakuje nam ludzi w wojskach liniowych, to tam powędruje rekrut – tłumaczy mjr Pęcik.
Dziennikarze propagandzistami?
Na szczęście ważny jest także wyuczony zawód powołanego. – Pan dostałby zapewne przydział do służb propagandowych. W czasie pokoju są one niepotrzebne, ale w czasie wojny jak najbardziej. Ktoś musi sporządzać ulotki, rozrzucać je wśród wroga, a także w inny sposób uprzykrzać mu życie. Inżynier czy budowlaniec dostanie przydział do służb budowniczych. Przecież jeśli ciężki sprzęt wjedzie na drogi, szybko ulegną one zniszczeniu. Trzeba je na bieżąco naprawiać. Dodatkowo powołanego nie trzeba długo szkolić, bo on już to potrafi robić – tłumaczy major.
Prawnik z karabinem
Stanowisk do obsadzenia jest dużo. Są służby, które w czasie pokoju nie mają dużo do roboty, a w przypadku wojny są bardzo potrzebne. Do takich bez wątpienia należą wojskowe służby propagandowe czy... prawnicze. Po co komu na wojnie potrzebny prawnik? Okazuje się, że to bardzo ważna funkcja. – Żyjemy w cywilizowanym świecie, to nie rewolucja październikowa, że wojsko na nic nie zważa. Przypuśćmy, że przerzucamy jakiś oddział na Podkarpacie, w okolice Rzeszowa. Trzeba ich gdzieś ulokować, zająć jakiś budynek np. szkołę. Wtedy prawnik musi sporządzić decyzję administracyjną, która pozwoli nam ten obiekt zająć. Mamy co prawda już teraz w czasie pokoju określone budynki, które są przeznaczone do zajęcia przez wojsko, ale wojna jest dynamiczna, ciągle się zmienia, dlatego bieżące potrzeby mogą okazać się różne – tłumaczy major Pęcik.
Dodatkowo mogą nastąpić zniszczenia czyjegoś mienia, dezercje, trzeba obsłużyć sądy polowe, wtedy prawnik-żołnierz bardzo się przydaje. Major zaznacza jednak, że wojny przewidzieć się nie da. Jest zmienna, nie ma zatem całkowicie twardych reguł mówiących o tym, co z powołanym żółtodziobem zrobić. – Powtarzam jednak, że walki musiałyby toczyć się przez kilkadziesiąt miesięcy i nasze główne siły musiałyby zostać rozbite, by mówić o wysyłaniu osób słabo przeszkolonych na front. Podczas pierwszej wojny światowej straty były tak duże, że na potęgę mobilizowano rezerwy – kwituje mjr Cezary Pęcik.
Sama Komisja Wojskowa młodego mężczyznę kosztowała sporo nerwów. Jeden z moich kolegów cierpiał na "Zespół Marfana". Krótko mówiąc, osoba taka charakteryzuje się wysokim wzrostem, długimi kończynami, chudą posturą. Jeden z lekarzy zapytał drugiego, czy wie, czym jest ten zespół. Odpowiedź brzmiała: "Nie wiem. Pisz mu kategorię "E".
"Byle nie wzięli mnie do woja"
Niemniej jednak swego czasu popularne było staranie się osób całkowicie zdrowych o przydzielenie jak najgorszej kategorii, byle tylko "nie zostać wziętym do wojska".
Sposobów na to było mnóstwo. Przedstawianie przeróżnych dokumentów o rzekomych alergiach, schorzeniach, udawanie niepoczytalności, wyszukiwanie moralnych czy religijnych przeciwwskazań. Okazuje się, że z czasem ta tendencja się zmieniła. Odkąd zlikwidowano przymusowy pobór, a zawód żołnierz stał się bardzo kuszącym, Polacy zaczęli kombinować, jak uzyskać lepszą kategorię. Wojskowe Komisje Uzupełnień notują sporo zgłoszeń, które proszą o ponowną możliwość zaprezentowania się wojskowej komisji lekarskiej. – To tak, jakby ktoś nie miał ręki, ale nagle mu odrosła – mówił ppłk Adam Pilip z zamojskiej WKU.
Na mojej komisji był cyrk ponieważ kolega ma na imię i nazwisko tak jak ja. Pomiędzy nami jest dokładnie pół roku różnicy. Nie wiedzieliśmy kogo wołają i przez 20 minut ustalali kto jest kto. Na poczekalni również było ciekawie bo siedział z nami wojak, który strasznie przeklinał, wyzywał wszystkich etc. Ogólnie skończyło się na kategorii D i kupą śmiechu. CZYTAJ WIĘCEJ
Everthus
internauta
Gratuluję, unikania kategorii A. Gdy pracodawca zapyta się was o stosunek do służby wojskowej i kategorię, powiecie "ewakuowany razem z kobietami i dziećmi w czasie wojny"?
Bądźcie facetami. CZYTAJ WIĘCEJ