"Ten szpital to był koszmar". Opowieść pacjenta gdańskiej placówki, gdzie zgwałcono 15-latkę
List czytelnika
20 czerwca 2019, 13:31·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 czerwca 2019, 13:31
W tej relacji rysuje się obraz straszny. Wygląda to tak, jakby personel szpitala psychiatrycznego zapominał, że pacjenci tej placówki to też ludzie.
Reklama.
Tuż po tym, jak napisaliśmy o zgwałceniu 15-latki na jednym z oddziałów Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego w Gdańsku przez pacjenta z sąsiedniej sali, napisał do nas pan Karol (imię zmienione). Przesłał także zdjęcia z oddziału. Parę lat temu trafił do szpitala na Srebrzysku po próbie samobójczej. Wcześniej przez kilkanaście lat leczył się z depresji. Na oddziale spędził prawie półtora miesiąca. Widział wiele. I wcale nie czuje, że wyszedł zdrowszy. Oto jego relacja:
Chciałem uciekać
Nie wiem, jak zacząć. Poruszył mną bardzo artykuł dotyczący szpitala psychiatrycznego, w którym doszło do gwałtu na osobie niepełnoletniej. Poruszył tym bardziej, gdyż sam byłem pacjentem na jednym z oddziałów szpitala na Srebrzysku i wiem, że dochodziło tam do – może nie gwałtów – ale moim zdaniem niemal równie strasznych rzeczy.
Pamiętam korytarze, po których z jednego końca do drugiego spacerowali ludzie. Pamiętam krzyczącą salową, brudne i zasyfione muszle klozetowe, w których pływały kipy i brudne pampersy ciśnięte w kat. Rozwodnione zupy i czerstwy chleb, robaczywe jabłko do śniadania.
Pięć bitych tygodni. Po kilku dniach chciałem uciekać tak jak stałem – w starym dresie i klapkach z magazynu. Leżałem bez celu. Wcześniej leczyłem się na oddziale dziennym Akademii Medycznej. Tam warunki, traktowanie pacjenta było zupełnie inne. Tam, po wielu miesiącach choroby, postawiono mnie na nogi. Było warto, choć musiałem czekać pół roku. Taka kolejka. Na Srebrzysko trafiłem w trybie pilnym.
Pobyt w tym szpitalu był moim koszmarem. Poznałem wspaniałych ludzi, to prawda. W takim miejscu jak to zawsze musisz kogoś poznać, bo inaczej zwariujesz do reszty.
Słabsi mieli najgorzej
Agresja. Najczęściej zdarzała się, kiedy lekarze po czternastej szli do domu (zostawał tylko jeden na kilka oddziałów), a pielęgniarki były zbyt zbyt zajęte, by interesować się tym, co dzieje się na oddziale. Tak samo w weekendy. Owszem, w pilnych przypadkach wzywani byli silni sanitariusze, ale oni rezydowali w innej części szpitala.
Teraz, gdy wyszło na jaw, że na oddziale zgwałcona została 15-latka, mówi się, że tak być nie powinno, aby niepełnoletnie osoby leżały na tym samym oddziale co dorośli. Ale tak było. Także wtedy, kiedy ja leżałem. Była dziewczyna 17 lat, chłopak w tym samym wieku i jeszcze jeden chłopiec, może 14, może 15. Nie, nie były objęte żadną szczególną opieką.
Właśnie ci, którzy nie potrafili się bronić, mieli najgorzej. Czyli osoby młode, niepełnoletnie albo takie, które nawet nie rozumiały, co się wokół nich dzieje.
Alkoholik na sali z 17-latkiem
Pierwsze skrzypce wiedli alkoholicy, często po wyrokach, czasem tacy z więziennymi tatuażami. Któregoś dnia na oddział trafił bezdomny, alkoholik, cały zawszony. Z tego, co się mówiło, wynikało, że był po wyroku.
Wsadzili go do łazienki, umyli, obcięli. Potem przez dwa tygodnie ta łazienka była zamknięta. Bardzo agresywny był. Potrafił na przykład rzucić w kogoś kaczką z moczem. Do tego nocami chodził po innych salach i kradł.
Tego bezdomnego położono na salę-dwójkę razem z 17-letnim chłopakiem. Widać było, że chory był, ale nie wadził nikomu. Jednak temu bezdomnemu widać czymś zawadził. Któregoś razu patrzę z korytarza - chłopak leży na podłodze, a ten alkoholik go kopie w nerki. Jak zgłosiłem to pielęgniarce, to powiedziała mi: proszę się zająć swoimi sprawami. Potem w końcu tego alkoholika zapięli w pasy i wypuścili po dwóch dniach.
Zapiąć w pasy i po sprawie
Pasy były lekarstwem na wszystko. W uzasadnionych przypadkach to zrozumiałe. Ale były lekarstwem na starszych, schorowanych i dotkniętych Alzheimerem osiemdziesięciolatków, którzy chodzili po salach i kradli ludziom słodycze, albo malowali ściany zawartością pampersa.
Zresztą - co im się dziwić. Tym starszym ludziom, którzy robili w pampersa, pieluchy zmieniano dopiero wieczorem. Wcześniej przez cały dzień chodziły zasrane.
Któregoś dnia na oddziale zapanowała grypa żołądkowa – personel starał się nam wmówić, że to tylko i wyłącznie nasza wina, a nie salowych, które czyszczą toalety i wydają ludziom obiad. Sytuacja się zmieniała, kiedy była wizyta Sanepidu – wtedy wszystko stawało się krystalicznie sterylne.
Zero prywatności
Na obchodzie lekarskim łóżka musiały być pościelone i nie było zmiłuj. Te obchody naruszały naszą prywatność. Musieliśmy mówić o naszym samopoczuciu przy innych pacjentach, nie na osobności w gabinecie lekarza. Do tego musieliśmy stać, bo gdy siedzieliśmy, to potrafili zwrócić nam uwagę, że to jest niekulturalne, że przy rozmowie jedna osoba stoi, a druga siedzi.
Była też śmieszna sytuacja. Potrzebowałem czystej kartki, aby napisać podanie o zmianę lekarza. Udałem się do sekretariatu i poprosiłem o czystą kartkę A4. Sekretarka zapytała do czego mi jest potrzebna taka kartka. Odpowiedziałem, że chcę napisać podanie o zmianę lekarza. Odpowiedziała mi, że "Przykro mi, ale właśnie się skończyły".
Nie poczułem się zdrowszy
Z lekarzem rozmawiałem dwa razy, nie licząc rozmowy podczas przyjęcia na odział. Pięć tygodni pobytu. To daje jedną rozmowę na dwa i pół tygodnia, po 15 minut każda. Jaką diagnozę można postawić po pół godzinie?
Stan psychiatrii w Polsce kuleje. Piszę to jako osoba, która leczy się od 2000 roku. Lekarz nie zawsze wszystko wam powie, najbardziej wiarygodnym źródłem jest właśnie pacjent, który jest na samym końcu łańcucha pokarmowego NFZ.
Dlaczego ludzie z alkoholizmem muszą czekać na przyjęcie na właściwy oddział wiele tygodni, przebywając w tym czasie na oddziale, który nie jest dostosowany do leczenia problemu alkoholizmu? Dlaczego osoby niepełnoletnie przebywają w tych samych salach z osobami dorosłymi? Dlaczego pacjent, który zapisuje się na pierwszą wizytę do psychiatry, musi odstać pół roku w kolejce?
To, jak bardzo problem narasta, pokazuje przykład mojego lekarza. W 2000 roku, gdy rozpoczynałem leczenie, wszystkie teczki pacjentów mieściły się w biurku. Teraz, prawie 20 lat później, pod opieką mojego lekarza jest w sumie ponad 4 tysiące pacjentów.
AKTUALIZACJA:
W sprawie zarzutów zawartych w liście czytelnika zwróciliśmy się do Dyrekcji Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego w Gdańsku. Otrzymaliśmy odpowiedź, którą poniżej publikujemy w całości. Dyrektor placówki zapewnia, że zarzuty te są nieprawdziwe i krzywdzące.