"Chyba masz okres" – nie jest tak, że zwariuję jeśli jeszcze raz usłyszę tę kwestię, kiedy mam gorszy humor lub słabszy dzień. To zdanie jest po prostu zwyczajnie nudne i głupie, dlatego akurat na takie ograniczenia niektórych szkoda energii. Prawdą jest jednak, że PMS (a nie okres!) to dla wielu kobiet naprawdę ciężki czas.
PMS-em, czyli zespołem napięcia przedmiesiączkowego, naprawdę nie można tłumaczyć wszystkiego. Drodzy panowie, jeśli zrobiliście coś złego, a kobieta się denerwuje, to nie kwestia naszych hormonów. Po prostu... zrobiliście coś złego.
Tym bardziej (UWAGA! teraz będzie bardzo ważna informacja), że PMS nie trwa cały miesiąc, nie trwa 365 dni w roku. Tak, wiem, to może być zadziwiające. Ale tak już zupełnie poważnie, bo temat wymaga takiego potraktowania, nie chodzi tu o wojny damsko-męskie.
Owszem potrafimy się wściekać, a przed miesiączką wiele z nas jest bardziej czułych i wrażliwych, ale ten stan nie trwa wiecznie i nie odpowiada za każde krzywe spojrzenie. Jeśli już jednak zdarzy się, że z powodu zbliżającego się okresu puszczą nam nerwy, to naprawdę nie jesteśmy z siebie dumne. Bywa jednak, że w "tych dniach" nie potrafimy zapanować nad emocjami, choć uwierzcie, bardzo byśmy chciały uniknąć tych spięć i tego jak się wtedy czujemy.
Oczywiście po wszystkim potrafimy też z siebie żartować i żartować z tego, że w trakcie PMS-u najchętniej przywaliłybyśmy kierownikowi telefonem, kubkiem z kawą lub myszką od komputera (co zresztą robimy w naszej wyobraźni).
Temat PMS-u, i tego jak naprawdę w tym czasie czują się kobiety, na swoim Instagramie poruszyła aktorka Zofia Zborowska.
– Ja mam dość niepohamowany apetyt, mam problemy z wysławianiem się. Czuję się najgorzej na świecie, najbrzydziej na świecie. Do tego wszystkiego wydaje mi się, że absolutnie całe moje życie nie ma sensu – opowiedziała i zapytała swoje obserwatorki, jak one znoszą napięcie przedmiesiączkowe.
"Zjadam cały słoik musztardy", "Kroję cebulę tępą stroną, kalecząc się tą ostrą w palce", "Niepohamowany apetyt", "Fatalna samoocena", "Wszystko mnie wzrusza. Nawet to, że masło jest za twarde" – kobiety chętnie podzieliły się swoimi doświadczeniami. Czytając te odpowiedzi chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, że to wszystko (i o wiele więcej) nie jest tym o czym marzymy. A jednak...
Zofia Zborowska dodała także, że te głosy warto pokazać swoim partnerom, bo ci "nawet w 1 proc. nie zdają sobie sprawy z tego, co musimy przechodzić z hormonami". Podpisuję się pod tymi słowami obiema rękami i po rozmowach z kobietami oraz biorąc pod uwagę własne "przeżycia" rozwijam temat.
Naprawdę boli
Nie wszystkie, a jeśli już to w różnym stopniu. Bywa jednak, że boli cholernie. Nie chodzi tutaj tylko o jajniki, które swoją drogą czasami dają się we znaki tak, jakby ktoś ściskał je w imadle. Zwykły proszek przeciwbólowy raczej sobie z tym nie poradzi.
Dlatego mamy cały arsenał ratunkowych rozwiązań, które choć trochę uśmierzą ból np. termofory, poduszki grzejące i tabletki, ale nie jedna, tylko cały zestaw dobrze sprawdzonych. Niektóre z nas, aby przetrwać ból, muszą łykać bardzo silne leki na receptę.
Mimo tego w pracy staramy się zacisnąć zęby i jakoś funkcjonować, choć najchętniej "umierałybyśmy" z bólu we własnym łóżku. Jajniki i brzuch to jednak nie wszystko... Ból głowy (ból, to określenie w niektórych przypadkach jest eufemizmem) i mdłości, to też towarzyszy wielu z nas.
To nadal nie jest koniec. Przecież jest jeszcze kręgosłup. Najczęściej boli w odcinku lędźwiowym. Boli tak, że część z nas najchętniej położyłyby się na twardej podłodze i po prostu płakała, ale nie każdy szef byłby zadowolony z takiej "postawy", więc znowu zaciskamy zęby...
Intelektualne niziny
"Kalafior zamiast mózgu", tak określiła swój stan na Instargamie Zofii Zborowskiej jedna z kobiet. Brzmi może i zabawnie, ale tak dzieje się naprawdę. Masz wysłać maila, siedzisz przy komputerze już jakąś godzinę, a jedyne co udało się napisać to "Witam". Teraz akurat będzie apel do pań: Nie przejmuj się, nie jesteś sama! Nie jest to żadna wymówka lub dowód na to, że jest z tobą coś nie tak.
Nie umiemy sklecić sensownego zdania, plączę nam się język, a rozmowa wydaje się przekraczać nasze możliwości intelektualne, choć naprawdę się staramy. Staramy się także to ukryć, bo przecież niewiele z nas wyobraża sobie zakomunikowanie w pracy, że dziś nie daję rady, bo mam PMS. My przecież zawsze musimy dawać radę, to raz, a dwa... jakoś tak niezręcznie. Trudno nam przyznać się o co chodzi nawet jeśli widzimy, że szef krzywi się mierząc różnymi sposobami naszą wydajność.
Najgłupsza i najbrzydsza
To poprzednie ma też wpływ na to, o czym mowa będzie teraz. Chodzi o samoocenę. PMS naprawdę sprawia, że czujemy się najgorsze i naprawdę nic wtedy nie ma sensu. Która z nas nie miała takich myśli, że jest bardzo głupia, że nie nadaje się do niczego, że nic nie osiągnie, że wszyscy dookoła coś znaczą poza nią? Mamy tak wszystkie.
Kiedy napięcie minie raczej chętnie wynurzamy się spod kołdry, ale w tych dniach wszystko bierzemy do siebie, wszystko interpretujemy tak, jakby cały świat był przeciwko nam i wszyscy mieli nas za kretynki. Nie ma wtedy ironii i żartów. Niech ktoś spróbuje skomentować (bez złych intencji) nasz wygląd... skończy się to albo śmiercią tej osoby albo powodzią naszych łez.
W mojej głowie, choć nie przeklinam, w tym czasie dla słów niecenzuralnych, robi się dość duża przestrzeń.
Wracając do wyglądu, to oczywiście nie ma opcji, aby podczas PMS czuć się jak modelka na wybiegu lub królowa piękności. Przecież cokolwiek na siebie zakładamy nie wygląda to dobrze (w naszym odczuciu). Przykro nam, że wtedy spędzamy jeszcze więcej czasu przed szafą lub w garderobie, a później i tak zakładamy największy możliwy worek. Nic na to nie poradzimy.
Wpływ na to ma także to, że naprawdę potrafimy zobaczyć wtedy na wadze 5 kilogramów więcej. I nie chodzi o słynne objadanie się popcornem i lodami na przemian (choć właściwie razem smakują najlepiej). W naszych organizmach zatrzymuje się woda i czujemy się jak bibendum (maskotka Michelin).
A propos jedzenia...
To okropne, ponieważ później naprawdę mamy wyrzuty sumienia, ale rzeczywiście drzwi od lodówki otwierają się podczas PMS częściej. No dobrze, nie oszukujmy się, same się przecież nie otwierają. Tak samo jak pochowane gdzieś na dnie szafek słodkości lub słone przekąski, one też same nie wskakują do miski.
Możemy mieć wtedy ochotę na wszystko. Na dżem i kabanosy, na kapustę i czekoladę. I najważniejsze, aby wszystkiego było dużo. I żeby było, bo nie daj boże akurat zabraknie ukochanych żelków...
Zjadamy to wszystko, a później mamy wyrzuty sumienia, że to zjadłyśmy, ale w sumie już wtedy wszystko nam jedno, bo i tak życie jest straszne, więc chociaż jedzenia nie będziemy sobie odmawiały. Niech sobie gadają co chcą i tak przecież nigdy więcej nie wyjdziemy spod koca. Tu planujemy pozostać do wspomnianego już końca życia.
Większe piersi
To też nie jest nic fajnego. Piersi rzeczywiście mogą być większe podczas PMS-u, z miseczki B robi się nagle solidne C, ale... przy okazji tak bolą, że najchętniej byśmy się ich pozbyły. Najlepiej obrazuje to wypowiedź jednej z kobiet: "Cycki mnie tak bolą, że rozważam ich amputację, nożem kuchennym".
To naprawdę nie są nasze wymysły. I naprawdę mamy tak co miesiąc.