Pierwsze informacje o matce pięcioletniego Dawida. Wiadomo, że ojciec miał jeszcze jedno dziecko
redakcja naTemat
17 lipca 2019, 07:48·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 17 lipca 2019, 07:48
Poszukiwania pięcioletniego Dawida trwają już siódmą dobę i brak informacji o pomyślnych rezultatach. Śledczy biorą pod uwagę także najgorszą z możliwych hipotezę. W sprawie na światło dzienne wciąż wypływają nowe fakty.
Reklama.
Jak się okazuje, matka chłopca jest Rosjanką (jak pisaliśmy, formalnie poszukiwany 5-latek jest Rosjaninem), a Paweł Ż. miał się nad nią znęcać. Ojciec chłopca miał natomiast także córkę z pierwszego małżeństwa – poinformowano w "Uwadze!" w TVN.
Pierwsza żona uciekła od Pawła Ż. wraz z dzieckiem na Ukrainę. Paweł Ż. mógł obawiać się, że historia się powtórzy także w drugim związku. – Są duże emocje. Większość z nas ma dzieci w podobnym wieku – ocenił Piotr Cabański, szef grupy poszukiwawczej. Znajomi Pawła Ż. proszący o anonimowość, powiedzieli, że ojciec Dawida miał 200 tys. zł długu. Pieniądze miał stracić w grach hazardowych.
Według informacji reporterów programu TVN śledczy biorą obecnie pod uwagę zabójstwo chłopca, a szansa odnalezienia Dawida żywego z każdym dniem jest coraz mniej prawdopodobna i zaczyna graniczyć z cudem. Zgodnie z tą hipotezą ojciec mógł pochować chłopca. Przed samobójczą śmiercią Paweł Ż. modlił się w kościele, przed którym policja znalazła jego samochód.
Ostatnie chwile Pawła Ż.
Jak wiadomo, mężczyzna rzucił się pod pociąg. "Fakt" podał, że prokuratura opisała, jak wyglądały ostatnie chwile życia ojca chłopca. Mężczyzna zabrał chłopca z Grodziska Mazowieckiego około godz. 17 w środę.
O godz. 17:28 32-latek ruszył w stronę Warszawy – tak wynika z nagrań monitoringu, którymi dysponuje policja. Po drodze mógł zatrzymać się niedaleko lotniska Okęcie, gdzie prawdopodobnie oglądał z synem samoloty. Tam po raz pierwszy miał wyłączyć telefon. Zawrócił do Grodziska, gdzie dotarł dwie godziny później. Wszystko wskazuje na to, że Dawida już nie było z nim w samochodzie.
O godz. 19 Paweł Ż. wysłał do żony SMS-a z sugestią, że nie zobaczy już syna. Później modlił się w kościele. Stamtąd skierował się pieszo w stronę torowiska. Ostatnie chwile mieli opisać śledczy.
– Z informacji, które posiadamy wynika, że mężczyzna stał za słupem, który znajduje się w okolicy torowiska, a gdy zobaczył nadjeżdżający pociąg, rzucił się pod niego – powiedział "Faktowi" Łukasz Łapczyński rzecznik warszawskiej Prokuratury Okręgowej.