
W specyficzną powieść w odcinkach zamieniają się losy Juliana Assange'a, który skrył się przed władzami w ekwadorskiej ambasadzie w Londynie. Tymczasem w Polsce powstało coś na kształt jego dzieła, WikiLeaks. Po co nam Assagne? Poznajcie PolandLeaks.
Jesteśmy portalem internetowym walczącym o społeczeństwo obywatelskie i wysokie standardy życia publicznego. Na naszej stronie będziemy zamieszczać informacje o tym, co władza chce przed nami ukryć. Realizując misję wolnych mediów jako instytucji powołanych do kontroli władzy w państwie demokratycznym, będziemy informować o wszelkich nieprawidłowościach w funkcjonowaniu władzy zarówno centralnej, jak i lokalnej. W naszej działalności nie kierujemy się żadnymi sympatiami politycznymi. Jesteśmy lojalni jedynie wobec naszych czytelników, którym przedstawiać będziemy jedynie prawdę. Mamy świadomość, iż nasza działalność narazi nas na inwigilację ze strony służb specjalnych, jednak troska o państwo każe nam liczyć się z tym ryzykiem.Wszystkim osobom, które zechcą z nami współpracować, gwarantujemy pełną anonimowość - czytamy na stronie PolandLeaks CZYTAJ WIĘCEJ
Stało się. Polski rząd powinien drżeć ze strachu przed ujawnieniem wszystkich brudów, które przez dwie kadencje zamiatał pod dywan? PolandLeaks czerpie z tradycji WikiLeaks, choć nie chce być z nią mylony. Ze względów bezpieczeństwa nie wyjawiono ani nazwisk, ani choćby pseudonimów twórców portalu. Jedyny kontakt to adres mailowy, bazujący na szerzej nieznanej nowozelandzkiej platformie mailowej nz11.com.
Jednakże portal zdaje się zapominać, na czym tak naprawdę polega WikiLeaks. Dokumenty, które możemy znaleźć na polskiej stronie mógłby tak naprawdę napisać każdy. Nie ma tam ani jednego podpisu, ani jednej pieczęci. Dookoła WikiLeaks natomiast co chwilę wybuchały poważne afery, bo jej twórcy nie bawili się w podchody. Ujawniali nieprzyjemne dla władz dokumenty, niejednokrotnie podając nazwiska zamieszanych w aferę osób.
PolandLeaks stracił potencjalnego sojusznika. Mogła nim być niestrudzona tropicielka wszelkich afer w Polsce - "Gazeta Polska Codziennie". Jako, że "GPC" odniosła się do PolandLeaks co najmniej niechętnie, administratorzy nie pozostali im dłużni. Oburzyli się nazwą "polskie WikiLeaks". Tłumaczyli, że to tak jakby "GPC" nazwać "Gazetą Wyborczą". Dodatkowo PolandLeaks jest przekonany, że "GPC" widzi w nim konkurenta w tropieniu afer, dlatego próbuje go zdyskredytować.
Wyrażamy z tego powodu ogromne ubolewanie i przykrość, gdyż właśnie "Gazetę Polską" i "Gazetę Polską Codziennie" - jako pisma konsekwentnie ujawniające afery polityczne i gospodarcze - uważaliśmy za przyszłych sojuszników w walce o prawdę i społeczeństwo obywatelskie - czytamy w oficjalnym oświadczeniu portalu w sprawie publikacji w GPC CZYTAJ WIĘCEJ
Portal wymaga od nas, by uwierzyć im na słowo, lub ewentualnie w dokument bez podpisu czy pieczęci, który spisać mógł każdy. Nie tak chyba powinno wyglądać ujawnianie afer, bo donos o torturach, jeśli chodzi o stopień wiarygodności, można spokojnie porównać do rewelacji o wielorybach w Wiśle. Jeśli administratorom faktycznie uda się zdemaskować jakąś aferę, oznaczać to będzie, że dobrze wykonali swoją robotę.