My, Polacy nie umiemy tak po prostu odpoczywać. Razem z urlopem zaczynamy remont albo nadrabiamy to, czego nie udało nam się skończyć w czasie pracy. Dlatego przydałoby nam się w życiu trochę niksen – leniuchowania w holenderskim stylu.
I nie chodzi tutaj wcale o bujanie w zielonych chmurach. Niksen to przejście na stand-by bez myślenia o tym, że warto byłoby w końcu zrobić porządek w piwnicy albo podgonić deadline'y. W przeciwieństwie do modnego wcześniej hygge, niksen nie jest jednak filozofią życia wspartą budowaniem odpowiedniej atmosfery komfortu. Do niksen nie potrzeba ci świeczek i budowania klimatu – wystarczy po prostu wyłączyć się na chwilę i oddać przemyśleniom na temat swoich wewnętrznych spraw.
Dzisiejszy świat nijak nie kojarzy się z sielanką. Harujemy w pracy, a to, czego nie zdążyliśmy skończyć w jej czasie, nadrabiamy po godzinach. Do tego mindfulnessy, stawianie na ciągły rozwój albo doprowadzanie swojego ciała do wyglądu greckich bóstw. Nie ma lekko. Do tego to wracające poczucie winy, że, choć dajesz z siebie 100 proc., masz wrażenie, że inni robią więcej od ciebie. Tu właśnie potrzebne jest niksen.
– Dosłownie "niksen" znaczy nic nie robić – wyjaśnia w rozmowie z naTemat pracownica Ambasady Królestwa Niderlandów w Warszawie. Każde wyciągnięcie się na kanapie i poświęcenie czasu samemu sobie to niksen. Byle nie za często – nie chodzi tu o totalną olewkę obowiązków, tylko o chwilę wyciszenia.
– Niksen nie jest żadnym sposobem życia, do czego sprowadzają ten termin amerykańscy dziennikarze w swoich artykułach – wyjaśnia Krzysztof Weyher z Ambasady Królestwa Niderlandów. – To stan, w którym człowiek zajmuje się rzeczami, które nie wymagają szczególnego skupienia. Pozwala mu on przenieść uwagę na sprawy wewnętrzne, swoje rozterki i kwestie natury psychicznej.
"Heb je vandaag weer zitten niksen?"
Jeśli jakiś Holender zbyt długo oddaje się niksen, może usłyszeć to dziwnie wyglądające pytanie ze śródtytułu. W tłumaczeniu na język polski to prostu: "Leniłeś się przez cały dzień?". Ważne jest znalezienie balansu między pracą i odpoczynkiem, bez samobiczowania się za to, że zamiast sprawdzić wiadomości ze świata, po prostu przeleżeliśmy kilkadziesiąt minut.
– Jeśli obudzę się i mam ochotę wychillować, po prostu to robię – mówiła projektantka Erika van der Bent w rozmowie z "Huffington Post". – Nie będę się z tego powodu katować. Wejdę w rytm, który dyktuje mi moje ciało i umysł. A w momencie, kiedy zacznę się nudzić lub poczuję chęć do działania, po prostu zajmę się kolejną sprawą, do której pcha mnie moja samoświadomość.
Nad Wisłą niestety pokutuje przekonanie, że jeśli nie tyrasz ciężko po 12 godzin, a po pracy uwalasz sobie łokcie np. przy wymianie części silnika, to jesteś leń i nierób, i zapomnij o jakimkolwiek szacunku. Praca u podstaw jest nam wbijana do głów od dziecka (wraz z cierpieniem Stanisława Wokulskiego), a dodatkowo bardzo często porównujemy się z innymi – tymi, którzy mają lepiej. A stąd już tylko krok do przepracowania.
Śmierć w pracy
Zgodnie z raportem Międzynarodowej Organizacji Pracy ogłoszonym z okazji Światowego Dnia Bezpieczeństwa i Ochrony Zdrowia w Pracy, który wypada 28 kwietnia, około 36 proc. ludzi na świecie pracuje powyżej 48 godzin tygodniowo. Raport MOP podkreśla również, że postępujące zmiany w warunkach pracy, jak np. automatyzacja wywołują większy stres i nasilają depresję.
Dodatkowo każdego roku na choroby związane z pracą umiera 2,4 mln ludzi na całym świecie. To znacznie więcej osób niż cała populacja Warszawy. MOP ostrzega, że zbyt długa dniówka prowadzi właśnie do problemów ze zdrowiem plus spadku bezpieczeństwa pracy. Wystarczy dodać, że aż 374 mln ludzi rocznie ulega wypadkom w czasie jej wykonywania. 380 tys. pracowników traci w nich życie. Choćby dla własnego zdrowia moglibyśmy czasem odpuścić.
Godziński uważa, że realne cele, jak np. zapewnienie sobie stabilnego życia, które pozwala na realizację podstawowych potrzeb plus wyjazd na wakacje, są ważniejsze niż pragnienie zdobycia sławy lub zbicia kolosalnej fortuny. Tak samo praca i desperacka potrzeba rozwoju osobistego, kiedy sam do końca nie wiesz, po co to robisz, nie definiują tego, kim jest dana osoba.
– Zauważmy, że to życie nam ucieka, że to życie to rodzina, znajomi, którzy też mają wartość. Może to wszystko stracić robiąc coś co chcą inni lub co nam się wydaje, że chcą inni, a nie to co chce normalny "ja" – wyjaśniała Mirosława Janc z gabinetu "Self" Przyjazne Terapie w rozmowie z naTemat.
Dlatego czasem lepiej, jeśli tylko mamy taką możliwość, odpocząć w duchu słodkiego nicnierobienia i pomyśleć o sobie. W myśl tego, co przekazuje holenderskie niksen.