Ostatnie dni non stop przynoszą wieści o kolejnych ogniskach ASF. Rekordowe – ponad 9 tys. trzody chlewnej do zabicia. Hodowcy siedzą jak na beczce prochu. – Rząd nic nie robi. Nic! Wszystkie jego działania to pozory! – rolnik ze wschodniej Polski aż się gotuje w rozmowie. Przez cztery lata rząd PiS nie poradził sobie z tym problemem. – Już 25 proc. terytorium Polski jest zagrożone tą epidemią – alarmuje poseł PSL.
Główny Inspektorat Weterynarii w ostatnich dniach co chwila informuje o wykryciu kolejnych ognisk afrykańskiego pomoru świń. Jedno z ostatnich stwierdzono w gospodarstwie w gminie Budry w powiecie węgorzewskim, gdzie utrzymywano 2428 świń.
Wcześniej ognisko wykryto w gminie Ciechanów (180 świń), tuż przed nim w gminie Wohyń na Lubelszczyźnie (103). A przed nim dosłownie padł rekord. 9435 świń – tyle znajdowało się w gospodarstwie w gminie Srokowo w województwie warmińsko-mazurskim. I tyle trzeba zabić.
I jeszcze gmina Głowaczów w województwie mazowieckim. Giżycko. Kock i Izbica w województwie lubelskim. To wszystko ogniska z lipca. W tym roku wykryto ich już 33. Mniej niż w ubiegłym roku, gdy było 67. Ale więcej, jeśli chodzi o liczbę zwierząt do likwidacji. Widać też, że wirus dotyka większe hodowle. I że dotarł do Mazowsza. "Chore świnie po raz pierwszy po lewej stronie Wisły" – alarmuje "Wyborcza".
Odwołane imprezy
– Przepłakaliśmy parę dni. Przed nami opłaty, kredyty, żniwa. Zabezpieczaliśmy się według przepisów, tak ja trzeba. I skąd się to bierze? Włosy dęba stają, skąd się to mogło wziąć? Bardzo to dotyka wszystkich rolników. Nawet na zdrowiu się to odbija, bo człowiek na okrągło o tym myśli, spać nie może – słyszę w jednym z gospodarstw dotkniętych ASF. Proszą, by nie podawać nazwy. Nie wiedzą, co będzie dalej. – Dramat – podsumowuje tylko nasz rozmówca.
"My już od pięciu lat mamy ASF na karku"
Minister rolnictwa przyznał właśnie, że występowanie ASF w dużych gospodarstwach wzbudza niepokój. – Choroba nie ustępuje, upały i aktywność zwierząt, które są wektorami, dają się we znaki – mówił. Uspokajał rolników, że informuje premiera i ministrów o problemach.
– My nie jesteśmy w stanie nic więcej zrobić w zakresie bioasekuracji. Niektórych gospodarstw nie da się uszczelnić ze względu na strukturę budynków – usłyszeliśmy. Kilka dni wcześniej spotkał się z powiatowymi lekarzami weterynarii. – ASF to plaga, z którą musimy prowadzić skuteczną walkę. Leśniczy, myśliwi i lekarze weterynarii muszą współpracować ze sobą w kwestii zarządzania populacją dzików – mówił do nich.
Tyle że ta walka już tyle trwa. Na mapach Głównego Inspektoratu Weterynarii widać, jak wirus się rozprzestrzenia:
I w niektórych rolnikach aż się gotuje z emocji. – My już od pięciu lat mamy ASF na karku. Nauczyliśmy się z nim żyć. Tak jak żyje się z rakiem – mówi nam jeden z nich. Gdy w jego okolicy, na Lubelszczyźnie, ognisko pojawiło się pierwszy raz, on również je odczuł, choć u niego trzoda była zdrowa. Znalazł się w strefie ochronnej, niebieskiej. Mówi, że przez kilka miesięcy jego gospodarstwo, jak inne w okolicy, było zablokowane. Nic w tym czasie z trzodą nie można było zrobić.
– Nikogo to nie obchodziło. Świnie padały. Każdy miał to w nosie. Ja przez trzy tygodnie nie spałem. Wylądowałem w szpitalu. Całe moje życie, olbrzymie kredyty, które wziąłem na tę hodowlę, by rozwijać gospodarstwo, wszystko stanęło pod znakiem zapytania – opowiada.
"25 proc. Polski zagrożone epidemią"
Poseł PSL Piotr Zgorzelski oskarżył właśnie rząd, że nie radzi sobie z rozprzestrzenianiem ASF. Przypomniał, że gdy PiS obejmował władzę, ognisk było znacznie mniej, a teraz dotarły do województwa mazowieckiego.
– Już 25 proc. terytorium Polski jest zagrożone tą epidemią. Nie chcę nawet myśleć o tym, co się stanie, gdy ta choroba dotrze do Wielkopolski, która stanowi zagłębie trzody chlewnej – mówił, cytowany przez agropolska.pl.
"Wystarczy jedno ognisko, by zablokować pół powiatu"
ASF pojawia się w mediach najczęściej w postaci suchych komunikatów o kolejnych ogniskach. Ale to dramat bardzo wielu ludzi.
Weterynarz ze wschodniej Polski, również prosi o anonimowość: – Wystarczy jedno ognisko, by zablokować pół powiatu. Jeśli powiat znajdzie się w strefie niebieskiej, cały ruch obrotu zwierzętami jest zatrzymany. I to jest najgorsze. Nie można zwierząt przewieźć, nie ma żadnego ruchu, nic. Przez jedno ognisko, które dotyka np. 20 świń, mogą być zablokowani ludzie, którzy mają po kilka tysięcy sztuk trzody i nie mogą nic zrobić. Oni mają najgorzej.
Co taka blokada oznacza w praktyce? – Wszystko jest w miarę w porządku, gdy ma się zwierzęta, które w tym czasie spokojnie rosną i potem można je sprzedać. Problem pojawia się, gdy są maciory i w tym czasie rodzą się prosięta. Nic nie można z nimi zrobić, robi się ciasno. Drugi problem, gdy ktoś szykuje zwierzęta do sprzedaży i dzień przed został zablokowany. Świnie mają po 120 kg, w ciągu trzech tygodni robi się 150 kg. A stoją na miejscu, gdzie powinna być trzoda do 120. To jest dopiero Armagedon. I nikt się nie przejmuje – wyjaśnia rolnik.
Weterynarz: – Były przypadki, że tuczniki musiały stać do 180 kg, bo nie można było ich przewozić. To była gehenna i dla ludzi, i dla świń. I nikt na to nie patrzył.
Podwyżki dla weterynarzy
Niedawno w Polsce odbył się protest weterynarzy, którzy domagali się podwyżek. Mówili, że czują się lekceważeni. Poseł Zgorzelski też wspomniał, że "masowo odchodzą z lecznic państwowych ze względu na bardzo niskie wynagrodzenie". I po prostu brakuje lekarzy.
Kilka dni temu minister rolnictwa ogłosił, że dostaną podwyżki. – Podjąłem decyzję, aby już od 1 sierpnia istotnie podnieść wynagrodzenia pracowników Inspekcji Weterynaryjnej, o 630 zł miesięcznie na jednego statystycznego pracownika – zapowiedział. Ale czy to pomoże?
Wśród rolników słychać, że rząd nic nie robi. Takie mają odczucia. Oni by chcieli, by to wreszcie się skończyło. – Wszystkie rozwiązania są doraźne i nieprzemyślane. Byle jak najmniejszym kosztem obciążania budżetu – ocenia jeden z rolników. Podaje przykład.
– W ubiegłym roku była możliwość złożenia wniosku o refundację kosztów związanych z bioasekuracją. Chodziło głównie o środki dezynfekcyjne, żeby próbować ograniczać ryzyko dojścia wirusa do zwierząt. Złożyłem wniosek na 700 zł. Sprawa ciągnęła się kilka miesięcy. Mi się nawet nie chce o tym mówić. Mi się wątroba przewraca, jak ich słucham, gdy co pół roku powtarzają, że panują nad ASF – mówi wzburzony.
Weterynarz: – Działania, które rząd prowadzi polegają na tym, że potwierdza się obecność wirusa w chlewni i wybija się stado. I na tym ma polegać zwalczanie?
Ale co z tego, skoro rolnicy boją się, że ASF może pojawić się znowu? – My mamy świadomość, że ASF będzie, tylko pytanie gdzie. Czy u mnie? Czy gdzieś obok? – odpowiada rolnik.
Pytam jednego, czy nie lepiej zlikwidować hodowlę. Nawet nie chce o tym myśleć. Za dużo w nią zainwestował. Postawił budynki. Kupił maszyny. No i ma kredyty do spłacenia. – Jak tak dalej będzie, to z producentów trzody zrobi się dziadów. Ale nasze państwo pomoże, będziemy żyć. Tylko po co było studiować? Brać kredyty? Wystarczy skończyć podstawówkę, iść pod sklep i dalej ma się te same świadczenia, prawda? – rzuca z ironią.
"Będziemy skazani na import mięsa, co będzie tragedią dla polskiego rolnictwa, a także dla poszczególnych gospodarstw, (...) które przez zaniechania i zaniedbania rządów PiS stracą majątek swojego życia". Czytaj więcej