Marcin jest czterdziestoparolatkiem, który ma na koncie sporo osiągnięć sportowych i niemal dwie dekady zajmowania się treningami personalnymi. Choć jest doskonale znany w branży fitness, to dla Urzędu Skarbowego nie istnieje. Porozmawiajmy o tym, jak wygląda przepływ gotówki w świecie polskich siłowni, tudzież wszelakich obiektów sportowych.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Na twojej wizytówce widnieją słowa "trener personalny". Co tak naprawdę oznacza ten napis?
To, że zamówiłem taką właśnie wizytówkę, nic więcej. Choć robi to niewielu kolegów z branży. Przecież w naszych czasach wizytówki nie są szczególnie potrzebne. Klientów zdobywa się głównie dzięki poczcie pantoflowej i serwisom społecznościowym.
Ale jeżeli tylko masz ochotę wymachiwać takim kartonikiem, nazywać siebie trenerem personalnym albo instruktorem rekreacji ruchowe, żaden problem – przecież może robić to absolutnie każdy, nikt tego nie weryfikuje.
Takie kwestie nie są regulowane ustawowo, niepotrzebne są jakiekolwiek świadectwa, uprawnienia państwowe. Znajdź osoby, które zaczną ci płacić i gotowe – w taki sposób działa całe mnóstwo hochsztaplerów.
Jest popyt, jest i podaż, naturalne prawa rynku. To właśnie dlatego rynek zalała gigantyczna ilość pseudotrenerów. Chociaż nie mają praktycznie żadnego doświadczenia ani wiedzy z zakresu fizjologii i medycyny sportu, to jakoś udaje się im zgarniać mniejszą albo większą kasę.
Nawiasem mówiąc: "przy okazji" nierzadko doprowadzają podopiecznych do kalectwa. No ale o tym wszystko powiedział już kiedyś Szymon Gaś w wywiadzie dla naTemat.
Ty jesteś inny, bo...
... mam świetne przygotowanie do tego zawodu. Przez całe lata uprawiałem wyczynowo sporty siłowe, mam na koncie nawet epizod w kadrze narodowej, do tego ukończyłem fizjoterapię na warszawskiej AWF.
Trenowaniem innych zajmuję się od ponad 19 lat. Co ważne: moi podopieczni i podopieczne osiągają świetne wyniki. Co ważniejsze: nikt z tej grupy nie zaliczył poważnego uszczerbku na zdrowiu.
Jestem uczciwy wobec ludzi, oszukuję wyłącznie wyłącznie fiskusa. No ale czy to jakiś sensacyjny temat? Nie odkryję przecież Ameryki, mówiąc, że robią tak miliony Polaków z praktycznie każdej dziedzinie. To po prostu samoobrona przed tym, jak okrada nas państwo.
Mam zarejestrowaną jednoosobową działalność gospodarczą. To branża pokrewna: zajmuję się handlem odżywkami i suplementami diety. Tam opłacam minimalne składki zdrowotne i emerytalne.
Natomiast jeżeli chodzi o prowadzenie treningów – czyli moje główne źródło utrzymania – wszystko odbywa się na tzw. gębę.
Zalegalizowanie działalności nigdy nie kusiło?
Widzisz: biorę do 200 zł za godzinę treningu i cała ta kwota trafia do mojej kieszeni. Do tego współpracuję z sześcioma młodszymi kolegami po fachu – załatwiam im zlecenia, pilnuję poziomu ich usług.
Wszystko to daje mi całkiem niezłe zarobki, nawet jak na realia stołeczne: gdy się nie przemęczam, zgarniam kilkanaście tysięcy zł miesięcznie, w lepszych i bardziej pracowitych okresach udaje się przekroczyć granicę 30 tysięcy.
Pomyśl teraz, gdybym musiał odprowadzić od tego podatki, założyć firmę, w której zatrudniałbym tę szóstkę trenerów... Gra niewarta świeczki.
W tej branży takie podejście chyba nie jest rzadkością, prawda?
Zdecydowanie. Nawet gdy mówimy o znanych klubach fitness, naprawdę wiele rzeczy odbywa się "pod stołem". Sądzę, że przynajmniej 20 procent pracowników takich miejsc pracuje całkowicie na czarno.
Reszta? To już tzw. rzeźbienie z umowami o dzieło, rzadziej umowami zlecenia albo jakimiś częściami etatu. Żeby być precyzyjnym: mówię tu o całym personelu – od sprzątaczek, po pracowników recepcji. Instruktorzy współpracujący z takimi klubami zazwyczaj prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą.
Z jednej strony chodzi oczywiście o to, aby płacić jak najniższe podatki, z drugiej o lepszą kontrolę nad ludźmi. Chodzi o podejście z gatunku: nie podoba ci się cokolwiek? A więc spadaj i zostań urzędnikiem państwowym, albo zatrudnij się w fabryce, gdzie możesz liczyć na związki zawodowe.
Naprawdę nie chciałbym, żeby wszystko to brzmiało jakoś sensacyjnie – weźmy pod uwagę to, że takie praktyki są coraz powszechniejsze w różnych branżach.
Twoi klienci nie pytają o paragony albo faktury?
Bardzo, ale to bardzo rzadko. Świat trenerów personalnych wielu osobom kojarzy się właśnie z "dziką" działalnością, gdzie wręcz wygłupisz się, pytając o kasę fiskalną.
Owszem, w karierze miałem sytuacje, w których klientowi – przedsiębiorcy starającemu się wrzucać w koszty prowadzenia firmy absolutnie wszystko – bardzo zależało na fakturze.
No i zawsze udawało się coś wykombinować, chociażby dzięki wspominanej wcześniej firmie odżywkowo-suplementowej.
Taki sposób działalności jest bardzo śliski?
Odpowiem tak: nigdy w życiu nie słyszałem, żeby kolega po fachu miał jakiekolwiek poważniejsze problemy z Urzędem Skarbowym. Chociaż zaliczyłem niejedną kontrolę w mojej firmie handlowej, to działalnością trenerską nie zainteresował się żaden urzędnik.
Na koniec dodam tylko, że wszystko, o czym mówiłem, nie dotyczy wyłącznie tak rozchwytywanych dziś trenerów personalnych z siłowni i klubów fitness. Polski sport to w ogóle wielka szara strefa – dokładnie takie same rzeczy dzieją się w świecie boksu, pływania, tenisa ziemnego albo ping-ponga.