Nie będzie zapowiadanej możliwej dymisji Marka Kuchcińskiego. Marszałek Sejmu jedynie przeprosił za ostatnią aferę z jego udziałem. Chodziło o "rodzinne loty" na Podkarpacie na pokładzie rządowych maszyn.
O tym, że Marek Kuchciński wygłosi w poniedziałek oświadczenie, informował Andrzej Grzegrzółka z Centrum Informacyjnego Sejmu.
– Duża liczba spotkań i wyjazdów wynika z modelu pracy, jaki przyjąłem. Uczestnictwo w tych spotkaniach wymagało wykorzystania transportu lotniczego. Loty do Rzeszowa, jak i na inne lotniska były związane z moja pracą marszałka Sejmu i innymi bieżącymi wydarzeniami, jak uroczystości rocznicowe – informował Marek Kuchciński.
Jednocześnie przyznał, że cała sprawa mogła wzbudzić społeczne kontrowersje. – Wystąpiły 23 loty przez całą moją kadencję, kiedy na pokładzie podróżowałem z rodziną – stwierdził i przeprosił za całe zamieszanie wokół tej sprawy.
Kuchciński przyznał, że ma świadomość, iż liczba wykonywanych lotów była duża. – Marszałkowi Sejmu przysługuje korzystanie z lotów maszynami wojskowymi. Decyzje o możliwości i sposobie wykonania lotu podejmuje jego realizator. Instrukcja HEAD dopuszcza obecność na pokładzie innych osób. Nie precyzuje, kto dokładnie może być obecny – przekonywał.
Polityk nawiązał też do konkretnego lotu, kiedy z maszyny skorzystała jego żona, gdy on sam wracał z Warszawy do Rzeszowa. Żona Kuchcińskiego udała się później do stolicy, ale jak wyjaśniał, maszyna musiała i tak wrócić na lotnisko macierzyste. Za ten lot marszałek dokonał wpłaty na rzecz Sił Zbrojnych w wysokości 28 tys. zł.
Z kolei Andrzej Grzegrzółka podczas konferencji zdementował doniesienia o tym, że dokumenty dotyczące lotów marszałka miałyby zostać zniszczone.
Mówiło się o dymisji
Zamieszanie wokół Kuchcińskiego zaczęło się od afery z "rodzinnymi lotami". Okazało się, że polityk wielokrotnie, i to na przestrzeni lat, zabierał na pokład żonę lub dzieci.
O możliwej dymisji Kuchcińskiego informowała już wcześniej "Gazeta Wyborcza". Dziennik pisał o dwóch możliwych wariantach. PiS mogło obronić marszałka i dopiero potem ten błyskawicznie zrezygnowałby z funkcji, albo po prostu zostałby szybko odwołany.
Jarosław Kaczyński według informacji "GW" od razu wiedział, że aferę trzeba zakończyć, jednak źle się za to zabrał. Stąd jego wcześniejszy pomysł z przekazaniem przez marszałka pieniędzy na cele charytatywne.