Ulubienica recenzentów „New York Times’a”, laureatka prestiżowych nagród, takich jak Orange Prize oraz PEN/Faulkner Award, stała współpracowniczka „Harper’s Magazine”, „Vogue’a” czy „Washington Post” sama podniosła sobie poprzeczkę. Ann Patchett, mieszkająca w Nashville pisarka, autorka bestselleru „Belcanto”, napisała książkę, o której mówi się, że jest współczesną odpowiedzią na „Jądro ciemności”. Zazwyczaj jestem sceptyczna, jeśli chodzi o podobne rekomendacje. Jednak powieść „Stan zdumienia”, która w pierwszych dniach września ukaże się w Polsce nakładem wydawnictwa Znak literanova, bez wątpienia jest wybitna.
Wyobraźcie sobie, że musicie porzucić swoje zwyczajne życie (o ile „zwyczajne życie” w ogóle istnieje), pracę, przyjaciół, rodzinę oraz wszelkie problemy przypisane człowiekowi „cywilizacji Zachodu” i bez przygotowania wybrać się w podróż do amazońskiej dżungli. Wyobraźcie sobie, że wasza walizka – wypakowana elektronicznym sprzętem, oddychającą bielizną oraz kosmetykami przydatnymi w tropikach – gubi się na lotnisku, a wy, wyposażeni zaledwie w klapki oraz wewnętrzny niepokój, zostajecie zmuszeni do wszczęcia śledztwa wokół tajemniczej śmierci waszego przyjaciela. Bylibyście gotowi, z miłości oraz poczucia obowiązku, popłynąć w głąb dzikiego lądu, na spotkanie ze swoimi lękami?
„Stan zdumienia”, nowa powieść Ann Patchett, zasadza się właśnie na podobnym zderzeniu cywilizacji. Główna bohaterka, doktor Marina Singh, czterdziestoletnia pracownica firmy farmaceutycznej, ze swojego biura w Minnesocie zostaje, w pewnym sensie wbrew swojej woli, przeniesiona do brazylijskiej głuszy. Bezpośrednim powodem karkołomnej wyprawy jest tajemnicza śmierć jej współpracownika i przyjaciela, Andersa Eckmana. Marina ulega naciskom szefa, z którym potajemnie romansuje, oraz żony Eckmana, która nie wierzy w jego śmierć. Wątek kryminalny nie jest tu jednak najważniejszy. Tłem, istotnym dla całej opowieści, są bowiem badania prowadzone przez koncern, w którym pracuje Marina. Pan Fox i jego korporacja marzą o wynalezieniu leku, który przedłużałby kobietom płodność aż do sędziwego wieku. Nadzieje te pobudza praca charyzmatycznej lekarki, Annick Swenson, która od lat bada obyczaje plemienia Lakaszi, żyjącego w amazońskiej dżungli. Kobiety w plemieniu rodzą dzieci nawet w wieku 70 lat. Swenson pragnie epokowego odkrycia. Pan Fox pragnie pieniędzy. Marina pragnie pana Foxa, a także oczyszczenia z poczucia winy, kluczowego elementu swojej osobowości. Taki jest punkt wyjściowy. Potem sprawy, rzecz jasna, jeszcze się komplikują.
Nie chcę wam psuć przyjemności z lektury, nie będę zatem zdradzać szczegółów narracji. Patchett ma wielki dar opowiadania historii, jej książka trzyma w napięciu po mistrzowsku. Zwroty akcji, zawiłej jak Amazonka, nie pozwalają oderwać się od perypetii powołanych przez autorkę do życia bohaterów. Pełnowymiarowych, czasem uroczych, częściej denerwujących. Patchett każe im dokonywać fizycznych i psychicznych akrobacji. Zmusza ich, by obnażali swoje słabości, upokarzali się nawzajem.
„Stan zdumienia” można czytać „po prostu”, jak udaną przygodową powieść. Dla chętnych książka oferuje jednak znacznie więcej. Patchett, ustami swoich bohaterów, zadaje nam wiele niewygodnych, ale ważnych pytań. Bezwstydnie jątrzy. Bo któż nam, „ludziom Zachodu”, dał prawo do wnikania w odległe nam cywilizacje? Czego my, samozadowoleni i wykształceni, możemy nauczyć się od niepiśmiennych ludzi? Czym jest wolność i kiedy może ona stać się przekleństwem jej orędowników? Gdzie leżą granice poświęcenia? Czy wyższy cel, który przyświeca czyimś działaniom, usprawiedliwia okrucieństwo?
Krytycy piszą, że mamy wreszcie autora na miarę Josepha Conrada, a „Stan zdumienia” porównują do najsłynniejszej jego powieści. „Współczesna, kobieca wersja Jądra Ciemności” – obwieszcza „Time Magazine”. Szufladki i porównania są dźwignią marketingu, nie tylko literackiego, więc ciężko się temu dziwić. Zresztą, dzieło Patchett ma wiele cech wspólnych z dziełem Condrada. I nie chodzi tu tylko o upiorne dekoracje „dzikiego świata”, w którym „biały człowiek” okazuje się najgroźniejszym z potworów, ale również o ciężki i widoczny ładunek moralnych wątpliwości, z jakimi Conrad i Patchett zwracają się do czytelników. Patchett – z dźwiganym przez nią dzielnie bagażem postmodernizmu na plecach, ze swoją współczesną perspektywą, w którą wpisany jest moralny relatywizm – wypada nie gorzej od Conrada. A może nawet lepiej? Sprawdźcie sami.