We wrześniu na antenę Nowa TV trafi serial kryminalno-obyczajowy "Łowcy cieni", poświęcony pracy owianej tajemnicą komórki Centralnego Biura Śledczego Policji. Porozmawiajmy z aktorką Joanną Majstrak nie tylko o pracy nad tą produkcją, lecz również o sekretach branży: od tego, jak w polskiej kinematografii otrzymuje się role podczas castingów i jak pisze się scenariusze, aby uniknąć żenujących błędów merytorycznych, aż po to, co zmienił Patryk Vega i jak kręci się sceny erotyczne.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Od jakiegoś czasu regularnie odwiedzasz strzelnicę. Na ile ma to związek z nowym serialem?
Żadnego, to jedynie zbieg okoliczności. Po prostu: pewnego dnia Konrad Niewolski zaproponował, żebym spróbowała i szybko okazało się, że strzelanie z pistoletów i karabinów jest rewelacyjną sprawą.
To coś, co doskonale wpływa na umysł, odstresowuje – gdy trzymasz palec na spuście, znikają wszystkie problemy dnia codziennego, skupiasz się wyłącznie na trafieniu w cel. Wkręciłam się w to bardzo mocno.
Wiesz, choć w serialu "Łowcy cieni" nie strzelam – gram w nim rolę informatyczki, która wspomaga policjantów operacyjnych zza komputera – to pamiętajmy, że u aktora może przydać się każda umiejętność. Kto wie, być może pewnego dnia będę starała się o rolę, w której atutem okaże się sprawna obsługa broni...
Jak tego rodzaju rzeczy wyglądają na etapie castingów?
W ich trakcie – owszem – może paść pytanie, czy potrafisz np. strzelać, ale nie jest to w żaden sposób weryfikowane. Przecież nikt nie będzie miał czasu na to, aby wziąć cię na strzelnicę i sprawdzić, jak radzisz sobie z bronią.
Zawsze kwestią absolutnie najistotniejszą jest to, na ile dana osoba pasuje do konkretnej roli; mówię tu zarówno o ogólnie pojętej osobowości, jak i wyglądzie fizycznym. Umiejętności dodatkowe są – jak wspomniałam wcześniej – jedynie jakimś tam atutem, sprawą drugorzędną.
Załóżmy, że na ostatnim etapie castingu pozostaje dwóch aktorów: rewelacyjny strzelec i ktoś, to w ogóle nie potrafi obchodzić się z bronią, ale wizualnie pasuje do tej roli znacznie lepiej. Oczywiście wygra ten drugi.
Czy w polskich realiach będzie mógł liczyć na fachowy trening przed rozpoczęciem zdjęć?
Z tym bywa bardzo różnie... Pamiętajmy, że to nie Hollywood, gdzie olbrzymie budżety pozwalają na to, aby aktorzy mogli przygotowywać się do ról w sposób perfekcyjny, miesiącami bądź wręcz latami.
Jeżeli chodzi o "Łowców cieni", to koledzy i koleżanki, grający funkcjonariuszy operacyjnych, zaliczyli jakieś przeszkolenie z zakresu posługiwania się bronią, ale takie coś jest w Polsce rzadkością. Nawet w przypadku filmów, o serialach nie wspominając.
Cóż, takie rzeczy wyglądają u nas marnie: gdy po castingu dowiadujesz się, że dostałeś rolę, to często okazuje się, że zdjęcia zaczynają się już "za chwilę". Ostatnio miałam na przykład sytuację, w której był to zaledwie tydzień.
W takiej sytuacji pozostają takie przygotowania, na jakie możesz sobie pozwolić – uwzględniając czas i pieniądze. Czyli raczej nieco suchej teorii, poczytanie jakichś materiałów na dany temat, niż naprawdę porządne przygotowanie się do tego, co masz odegrać.
Oczywiście wiedzą o tym i scenarzyści, i reżyser, a więc na planie wszystko ogrywa się tak, aby przed kamerą było widać jak najmniej niedostatków. Pomaga w tym odpowiednie filmowanie scen i montaż.
Widzisz jakieś światełko w tunelu?
Tak, coś tam powoli się rusza, a duża w tym zasługa Patryka Vegi. Pamiętasz chociażby metamorfozę, jaką przeszła Olga Bołądź, przygotowując się do roli w "Służbach specjalnych"?
Nie tylko ścięła włosy, ale też przebudowała sylwetkę tak, żeby wypaść naprawdę wiarygodnie. W budżecie uwzględniono to, aby przez dłuższy czas ćwiczyła pod okiem trenera, trzymając się restrykcyjnej diety i rozbudowując imponujące umięśnienie.
W ogóle Patryk Vega to ktoś, kto decyduje się na rzeczy, których unika zdecydowana większość polskich reżyserów. Mówię tu chociażby o tym, że aktorzy zazwyczaj obsadzani są – jak mawia się w środowisku – "po warunkach", bo tak jest najbezpieczniej.
Mówiąc najprościej: gdy ktoś kojarzony jest z komediami romantycznymi, to ma naprawdę znikome szanse na rolę dramatyczną, no bo po co ryzykować?
No dobrze, ale przecież w kolejnych filmach Patryka Vegi pojawia się grupa tych samych aktorów, kojarzonych głównie z tym, że "grają u Patryka Vegi"...
Tak, z jednej strony ten reżyser rzeczywiście trzyma się zasady "nie zmieniajmy tego, co działa naprawdę dobrze" i angażuje pewną grupę swoich pewniaków.
Jednak z drugiej przyznajmy mu, że potrafi też zdecydować się na posunięcia bardziej ryzykowne. Pierwszy przykład z brzegu: Piotr Stramowski.
Kojarzysz jego dokonania aktorskie sprzed roku 2016, gdy wypłynął dzięki filmom "Pitbull. Nowe porządki" i "Pitbull. Niebezpieczne kobiety"? Bo ja wcześniej kojarzyłam tylko to, że grał w jakimś serialu "2XL", nic poza tym.
Gdy Vega szukał odtwórcy roli komisarza "Majamiego", mógł przecież postawić na jakąś doskonale znaną twarz – tak zrobiłaby zdecydowana większość naszych reżyserów. A jednak dał szansę komuś, kto jeszcze nie wypłynął na szerokie wody.
Powiedz proszę, jak wobec pośpiechu i niskich budżetów – czyli rzeczy nagminnych w przypadku polskich seriali – unika się najbardziej rażących błędów merytorycznych?
Aby uniknąć żenady totalnej, przeznacza się nieco środków na konsultacje ze strony ekspertów w danej dziedzinie. Opcją minimum jest ich współpraca na etapie pisania scenariusza – oceniają go pod kątem merytorycznym, wyłapują wątki ewidentnie błędne, nierealne.
W przypadku produkcji droższych – mówimy tu już raczej o filmach, niż serialach – tacy właśnie spece są zatrudnieni również na planie, aby na bieżąco wyłapywać drobne niedociągnięcia.
Dlaczego więc tak często słownictwo, używane w dialogach, trąca myszką?
Cóż, zazwyczaj chodzi tu o pójście na pewne kompromisy. Rozmaite grupy – zawodowe czy środowiskowe – operują specyficznym slangiem. Jeżeli zastosujesz się do niego naprawdę konsekwentnie, osiągniesz efekt wiarygodności, ale jednocześnie "normalny człowiek" nie zrozumie części dialogów.
Kwestia druga: weźmy pod uwagę chociażby żargon używany przez policjantów i przestępców. Jest tam naprawdę dużo słownictwa wulgarnego, tak więc scenarzyści znów muszą iść na pewne ustępstwa: przecież jeżeli dialogi będą ostre, film albo serial z automatu dostanie wyższą kategorię wiekową.
Skoro mowa o treściach wyłącznie dla osób dorosłych – czy w polskiej kinematografii pojawiają się tzw. koordynatorzy intymności?
Nie, tutaj znów wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie normą stało się zatrudnianie takich właśnie osób, nadzorujących odgrywanie seksu przed kamerami i dbających o to, aby aktorki nie doznały w takich sytuacjach jakiejś traumy.
Wciąż postawą jest raczej zatrudnianie dublerek, zastępujących aktorki w scenach erotycznych; sama zresztą parokrotnie występowałam w takiej właśnie roli, czy to w "Baby Bump" Kuby Czekaja, czy też "Sługach wojny" Mariusza Gawrysia.
Czy cokolwiek zmieni się w tym temacie? Być może. Słyszałam niedawno, że producenci pewnego polskiego filmu, w którym pojawia się scena brutalnego gwałtu, gwarantowali obecność psychologa na planie. Który, dodajmy, miał wspierać dublerkę erotyczną. Jak widzisz, w polskiej kinematografii wiele rzeczy zmienia się na lepsze.