Katia, bohaterka "Zniewolonej", to prawdziwa postać tragiczna. Nie dość, że to chłopka pańszczyźniana, która traci miłość swojego życia, to jeszcze jest... ciągle torturowana. Dosłownie ciągle. Życie XIX-wiecznej niewolnicy musiało być koszmarem, ale nie sądzę, żeby każdego dnia doznawała coraz to bardziej wymyślnej przemocy. Twórcy "Zniewolonej" uprawiają już sadystyczne sado-maso. A to nie jest w porządku.
Kto w Polsce nie słyszał o "Zniewolonej", ten chyba przez ostatnie tygodnie mieszkał w oddalonej od cywilizacji chatce w głębi lasu. Ten ukraiński serial ostatnio pojawia się bowiem wszędzie – w mediach społecznościowych, internetowych portalach i gazetach, zasłyszanych w autobusach rozmowach. Można "Zniewolonej" nie oglądać ani nawet nie wiedzieć, o czym, do cholery, jest ten serial z Ukrainy, ale chyba nie sposób zupełnie tego hitu TVP nie kojarzyć.
Bo "Zniewolona" budzi histerię. Szczególnie w Polsce – ta emitowana od zaledwie 1 lipca telenowela podbiła serca polskiej widowni. Sukces jest tak duży, że chwalił się nim nawet na Twitterze Jacek Kurski, prezes TVP, a drugi sezon miał nad Wisłą premierę... wcześniej, niż na Ukrainie. A to już o czymś świadczy.
Jednak abstrahując już od poziomu artystycznego "Zniewolonej" i jego fenomenu (ja nie o tym), z tym serialem jest jeden spory problem. Wymykająca się już skali przemoc.
Kalejdoskop tortur
O czym jest ten ukraiński hit? W telegraficznym skrócie (dużym skrócie, bo jak na telenowelę przystało, od groma tam bohaterów, wątków i zwrotów akcji): jest połowa XIX wieku, Imperium Rosyjskie. Katierina Wierbicka to wychowana przez swoją matkę chrzestną, szlachciankę, chłopka pańszczyźniana. Wychowała się na dworze, ma świetne maniery, umie grać na fortepianie, malować, czytać.
Pewnego dnia Katia zdaje sobie jednak sprawę, że pomimo swojego świetnego wychowania jest niewolnicą, własnością bogatych ziemian. Nie może decydować o sobie, opuszczać dworu, ułożyć sobie życia. Dziewczyna postanawia więc walczyć o swoją wolność.
Co oczywiście, jak na razie (odcinków było dotąd 44) jej nie wychodzi. Jednak poraża skala przemocy, jakiej bohaterka doświadcza. A tej jest dużo i w każdej możliwej formie: chłosty, pobicia, próby gwałtu, przykuwanie łańcuchami... Do wyboru, do koloru.
Uprzedzę zarzuty: tak, wiem, że to XIX wiek i Imperium Rosyjskie. Tak, wiem, że kobiety doświadczały w czasach minionych przemocy. Tak, wiem, że chłopek tyczyło się to szczególnie. Ogólnie: tak, wiem, że "tak kiedyś było" i nieszczęścia, jakie spływają na Katię, są historycznie uzasadnione.
Tylko to już przesada – ilość przemocowych scen z Katią w roli głównej jest już tak duża, że aż kuriozalna. I raczej nieuzasadniona, to już wyobraźnia scenarzystów. Jeszcze chłosta chłosta, pobicie pobiciem, ale co odcinek, to bardziej wymyślne tortury głównej bohaterki. Do tego stopnia, że robi się to już naprawdę absurdalne.
O, chociażby pogrzebanie Katii żywcem. – To jest to uczucie, kiedy rozumiesz, że zakrywa cię ziemia, nie możesz oddychać, bo jak wciągniesz powietrze nosem czy ustami, to tam wpadnie ziemia – mówiła Kowalczuk w programie "Alarm" TVP podczas wizyty w Polsce. Tak, drastyczne sceny widoczne w serialu, naprawdę dzieją się na planie (na szczęście oprócz chłost).
A ostatnio Katia... została porwana przez sektę. Jej członkowie "przygotują dla niej stół, do którego ją przywiążą. Ich zamiary będą jednoznaczne – według szaleńców kobiety to zło, więc złożą Katię w rytualnym mordzie, aby oczyścić ziemię i Girgorija z 'plugastwa'" – opisuje odcinek "Super Express".
To już jest jakiś hardkor.
"I znów Katii wiatr w oczy"
O tym że stężenie nieszczęść, jakich doświadcza Katia, jest maksymalne, świadczą chociażby same komentarze widzów. Ot, weźmy post ze zwiastunem ostatniego odcinka na fanpejdżu TVP. Tego, w którym została porwana, a już wydawało się, że będzie szczęśliwa ze swoim ukochanym Żadanem.
Komentarz pierwszy: "Żal mi Katii. Kiedy szczęście znów się do niej uśmiechnęło, znalazła się następna podła intrygantka. Ile jeszcze jest w stanie znieść biedna Katia?. Komentarz drugi: "Nim nastąpi szczęśliwy koniec, to już nie wiem co jeszcze złego przytrafi się Kati". Komentarz trzeci: "I znów Katii wiatr w oczy". Komentarz czwarty: "Kiedy ta dziewczyna zazna szczęścia? Masakra!".
Ba, nawet "Super Express" pisze: "W 45 odcinku "Zniewolonej" wszystkie dotychczasowe przeżycia Katii (Katerina Kowalczuk) będą niczym w porównaniu do tego, co dopiero ją czeka. Sekciarze urządzą jej piekło na Ziemi, o jakim nie śniła w najgorszych koszmarach!". Czyli było tragicznie, będzie jeszcze tragiczniej.
"To już przesada – niestrawne zaczyna być na końcu" – zauważył ktoś na wspomnianym fanpejdżu TVP. Właśnie. To już istotnie przesada. Przemoc w "Zniewolonej" – podobnie zresztą jak w drugim i trzecim sezonie "Opowieści podręcznej" i w pierwszych sezonach "Gry o tron" – staje się już rozrywką dla mas. Działa na zasadzie: "przywiążmy ją łańcuchami do pala, niech ją ktoś pobije drewnianym kijem, to wzrośnie nam oglądalność".
To świadczy albo o scenariuszowych brakach, albo o upodobaniach serialowych twórców do jakiejś swoistej przemocowej pornografii i sadyzmu. Obraz pięknej, młodej dziewczyny, która jest ofiarą, znany jest zresztą kulturze od dawna (chociażby romantyczne wizje "udręczonego niewieściego piękna"), przeszedł też do popkultury. Wszyscy pamiętamy niewolnicę Leię Organę w "Gwiezdnych wojnach" – udręczona piękność w kusym stroju.
W ten obraz wpisuje się Katia – szlachetna dziewczyna o anielskiej urodzie. Ktoś zakopuje ją żywcem i chłoszcze, a widzowie oglądają to z zapartym tchem. Widzów to zachwyca? Wzrusza? A może podnieca? Bo to przecież ładny obraz: ładna dziewczyna, ładna suknia, ładna architektura, ładna natura, ładna krew, ładny potargany włos. "Zniewolona" owija przemoc w ładne szaty, a widzowie w takie formie light ją kupują.
Kobiecość to więc wciąż zniewolenie. Kobieta to ofiara, bo to lubią ludzie. Ofiara, którą uratuje jakiś mężny mężczyzna, bo w "Zniewolonej" – mimo że Katia próbuje walczyć i się buntuje – wybawcami bohaterki są często mężczyźni. Teraz też fani wierzą, że z rąk sekty uratuje ją Żadan.
Co dalej? Obcinanie kończyn?
Czytający ten artykuł fani "Zniewolonej" już pewnie się burzą i mnie wyzywają. Że przesadzam i że "znowu doszukuję się" dziury w całym. Bo to przecież serial kostiumowy, historyczny, więc przecież historii zmienić nie można. W XIX wieku nie było feminizmu i już, nie ma co marudzić.
Jasne, nie chodzi mi przecież o całkowite wymazanie z historii wszystkich nieszczęść, jakich doświadczały kobiety. Nie żądam tego, by od dzisiaj w telewizji i filmie pokazywano tylko silne bohaterki, których życie jest jednym wielkim pasmem sukcesów i emancypacji. To to byłby fałsz i lukrowanie faktów.
Wspaniale, że "Zniewolona" pokazuje koszmar, jakim było życie chłopów pańszczyźnianych. Świetnie, że mówi wprost, że to niewolnictwo, a władza autorytarnych panów nigdy nie była w porządku. Doceniam też to, że Katia dąży do wolności, a akty przemocy są w serialu potępiane, co sprawia, że widzowie naprawdę współczują bohaterce i kibicują jej, aby w końcu była szczęśliwa.
Jednak skali przemocy muszę się w "Zniewolonej" przeczepić. Bo w takiej ilość jest ona po prostu niepotrzebna i niestrawna. Jeśli to dobry i wciągający serial, to ludzie i tak go obejrzą – bez ujęć półnagiej piękności dostającej łomot.
Bo robi się już z tego jakieś przemocowe sado-maso. A jestem pewna, że scenarzyści już wymyślają dla Katii kolejne wymyślne tortury. Może oblanie jej smołą i wytarganie w pierzu? Podtopienie? Obcinanie kończyn?