
Podczas igrzysk w Londynie był faworytem do złota. Jechał tam jako zawodnik, który od dziesięciu lat regularnie sięgał po tytuły mistrza świata. Przystępował do rywalizacji też po to, aby powetować czwarte miejsce z igrzysk w Pekinie. Ale zawiódł, nie podnosząc żadnego ciężaru. Na gorąco po starcie ogłaszał zakończenie kariery, ale dziś chce walczyć. Z Marcinem Dołęgą rozmawialiśmy zaraz po konferencji prasowej, dotyczącej jego dalszej kariery.
Jak w ogóle można podnosić ciężary. "To taki brutalny sport". Skąd czerpie pan siłę?
Wypowiadałem te słowa w emocjach, na gorąco, dziś większości z nich nawet nie pamiętam. Wiem, że mówiłem, że nie nadaję się do tego sportu, ale co miałem powiedzieć? Zawiodłem wielu ludzi. Zdawałem sobie z tego z tego sprawę wtedy i zdaję sobie dziś. Byłem załamany, bo wiem jak dobrze byłem przygotowany.
A psychikę ma pan mocną? Zaraz po spalonych igrzyskach chciał pan kończyć karierę.
To pana zachowanie w Londynie i to, jak podchodzi pan do startów – po tym poznaje się prawdziwych sportowców?

