Nie mam dzieci, mam dobre życie, jestem bezdzietną lambadziarą. Proszę bardzo, przyznałam się. Co więcej, wcale się tego nie wstydzę. Ale czy to nie niepokojące, że tego, że nie ma się dzieci, można się wstydzić? Tak samo jak tego, że te dzieci się ma? Bo przecież zaraz zaczną się głosy, że jak tak można, że jesteśmy zakałą gatunku ludzkiego, i tak dalej. A możemy w końcu zaczniemy siebie szanować? I bezdzietne lambadziary, i madki, i wszyscy inni.
Pierwsza: "Obraźliwe określenie kobiety spędzającej większość czasu w dyskotekach oraz w solarium, gustującej w różowych, skąpych strojach, prymitywnej muzyce (disco, dance itp). (...) Synonimem słowa lambadziara jest m.in. 'dresiara'".
Druga: "Bardzo obraźliwe słowo odnoszące się do kobiet. Oznacza ono, że kobieta na którą tak powiemy jest uważana przez nas za kobietę chętnie i często uprawiającą seks (nierzadko z przypadkowymi mężczyznami). Jest to slangowe określenie dziwki".
Trzecia: "Nienacechowane emocjonalnie określenie kobiety/dziewczyny, która ma gdzieś konwenanse społeczne, z góry przyjęte zasady i wymogi. Żyje swoim życiem najprawdopodobniej z lambadziarzem". I przykład: "- Czy Futka ma dzieci?
- Nie. Jest bezdzietną lambadziarą".
Właśnie. Czyli bezdzietna lambadziara – zlepek słów, które pokochały madki bombelków (o których w naTemat.pl pisał Bartosz Godziński) – to z jednej strony "dziwka" bez gustu, a z drugiej kobieta, która żyje po swojemu. Tyle że madek używających tego określenia najważniejsze jest to pierwsze. Życie poza utartymi schematami jest przecież powodem do wstydu.
Bezdzietna lambadziara to więc zakała wszystkich kobiet, bo nie ma dzieci. Nieważne, czy nie może, czy nie chce. Nie ma i już, co zakrawa na największą pogardę. Kobiety bez dzieci co chwila obrywają więc od madek (przypominam, że madki to nie wszystkie matki, ale rodzicielki roszczeniowe, często patalogiczne) w mediach społecznościowych. To gorszy sort, cytując klasyka.
A ja jestem bezdzietną lambadziarą i mi z tym wspaniale.
"Dobrze mi samej"
Zresztą nie tylko mi.
– Mam 30 lat, jestem w szczęśliwym związku, dwa lata temu wzięliśmy ślub. Nie planujemy mieć dzieci, przynajmniej w najbliższej przyszłości – opowiada Magda.
Jak reaguje na to otoczenie? – W rodzinie, jak w to w rodzinie: mama modli się o wnuki, teść twierdzi ironicznie, że w końcu "zechce nam się dzieci". Przyjaciele, znajomi? Niektórzy rozumieją, inni nie komentują, a jeszcze inni twierdzą, że w końcu nam się znudzi bez dzieci. Nie wiem, na razie nam się nie nudzi. Podróżujemy, "wychowujemy" dwa psy, dobrze nam się żyje. Czyli tak, jestem bezdzietną lambadziarą, a mój mąż bezdzietnym lambadziarzem i jest fantastycznie – śmieje się.
– Nie mam dzieci, nie mam męża. Pracuję w korpo, dobrze zarabiam. Mam dużo przyjaciół, wspaniałą rodzinę, jestem szczęśliwa. Boli mnie, że niektóre kobiety mnie obrażają tylko dlatego, że nie mam dziecka. Może kiedyś będę je miała, niczego nie wykluczam, ale w tym momencie jestem na takim etapie mojego życia, w którym dobrze mi samej. I byłoby miło, gdyby inni ludzie to uszanowali – mówi z kolei Kinga.
A Ewa nie owija w bawełnę i podkreśla, że woli być bezdzietną lambadziarą, niż mieć bombelka. – Nie kręci mnie to, nie lubię dzieci. A madki mogą się wypchać, niech dalej żebrzą o darmowe rzeczy dla dziecka. Ja chociaż mam pracę – ucina ostro.
W podobnym tonie brzmi Joanna, dla której zakaz wpuszczania dzieci do restauracji to dobry pomysł. – Ostatnio podczas rozmowy z moim mężem wypłynął temat restauracji bez dzieci. Bez wahania odpowiedziałam, że chętnie bym tam poszła. I nie rozumiem, o co ten cały hejt, bo przecież od lat są dostępne hotele i pensjonaty, z których korzystać mogą tylko dorośli. I bardzo dobrze! Skoro jestem bezdzietną lambadziarą to to jest moja decyzja i miło jest, kiedy mogę wybrać lokal czy wakacje bez drących się dzieci – zauważa.
Joanna wyznaje, że bardzo lubi dzieci, gorzej z zakochanymi w nich madkami. – Ostatnio madki mają bombelkowe zapalenie mózgu i pozwalają swoim dzieciom po prostu na wszystko – łącznie z kopaniem po kolanach innych pasażerów w autobusie czy wyjadaniem z cudzego talerza w restauracji (prawdziwa historia). I tak jak obecność dzieci w miejscach publicznych jest mi zupełnie obojętna lub wzbudza moja sympatię, tak obecność madek z bombelkami wzbudza we mnie wyłącznie agresję i politowanie – podkreśla.
Jak wyznaje Joanna, współczuje swoim kiedyś silnym i niezależnym koleżankom, które na fejsa wrzucają milionowe zdjęcie swojego bombelka na nocniku z podpisem "uczymy się robić na nocnik i mamy już dwa zęby!". – Od razu sobie myślę: "Ej, dziewczyno, masz 35 lat, załatwianie się w normalny sposób powinnaś ogarnąć ponad 30 lat temu. Co się z Tobą stało? Na studiach byłaś gotowa palić staniki pod Ratuszem w obronie praw kobiet, a teraz Twój mózg zlał się w jedno z 2 latkiem?". Ale co ja tam wiem? W końcu jestem bezdzietną lambadziarą. – irytuje się.
Co robisz ze swoim życiem?
Bezdzietne lambadziary mają się więc dobrze. Tylko dlaczego doszliśmy do momentu, w których zaczynamy obrażać ludzi, którzy decydują się żyć inaczej? Jest XXI wiek, naprawdę nie każdy musi mieć dzieci. A na pewno nie musi ich mieć teraz, zaraz, mimo że wszyscy naokoło chodzą z wózkami.
Jako bezdzietna lambadziara zauważam, że nie tylko madki patrzą na mnie spod oka. Czasem wyczuwam pogardę albo politowanie na rodzinnym obiedzie, u lekarza czy wśród koleżanek, które mają dzieci albo się ich spodziewają. Nie są to oczywiście obelgi level madka, ale są to subtelne aluzje, że coś jest ze mną nie tak. "Poprzewracało się w głowie" – zaśmiała się moja starsza znajoma, gdy powiedziałam, że w roli matki na razie siebie nie widzę.
Czyli zero męża, zero dzieci, co ty w ogóle robisz ze swoim życiem – zdają się pytań niektórzy.
Robię ze swoim życiem to, co chcę z nim robić, tak jak robią to matki. Umówmy się: ja mogę nie mieć dzieci, a inna kobieta może je mieć i nie jest to powód do krytyki. Ogólnie ocenianie wyborów innych ludzi jest bardzo nie ok. Nie przeszkadza mi, że moja koleżanka zachodzi w ciążę, więc czemu komuś ma przeszkadzać, że ją w nią nie zachodzę. Złośliwe żarty i krytyka osób mających dzieci jest słaba, słabe jest też nazywanie kobiet bez dzieci "lambadziarami".
Tak, szacunek idzie w dwie strony. I mówię tu o o bezdzietnych, dzietnych, singielkach, mężatkach. Nawet roszczeniowych madkach, chociaż w tym przypadku jest to często trudne, bo... cierpliwość ma swoje granice. Ale na pewno przestańmy wyzywać od patologicznych madek wszystkie kobiety, które po prostu mają dzieci, bo to zdarza się coraz częściej.
To wygląda już momentami jak regularna wojna. Madki atakują wszystkie kobiety niemające dzieci, a bezdzietne lambadziary najeżdżają na każdego, kto zdecydował się na potomstwo. Come on.
Zbrodnia
O tym że poszanowanie czyjegoś wyboru jest kluczowe pisała popularna blogerka Riennahera, czyli Marta Dziok-Kaczyńska, w poście o prowokacyjnym tytule "Wolę być madką niż bezdzietną lambadziarą". Riennahera, od niedawna matka, spotyka się w internecie z hejtem – wystarczy, że napisze na forum, że dzieci nie powinny być wykluczane z przestrzeni społecznej i już pada wyzwisko "madka".
– Jestem low key matką, która nie lubi oglądać ani pokazywać zdjęć dzieci (bo przecież znajomi na fejsie tego nie lubią, a nie chcę się im naprzykrzać) i naprawdę rozumiem brak zainteresowania nimi, staram się temat poruszać tylko, kiedy już całkowicie mnie rozpiera. Tymczasem ostatnio każda sugestia, że matki i dzieci mają prawo egzystować w przestrzeni publicznej, kończy się drwinami czy niesympatycznym tonem – pisze blogerka.
Według Dziok-Kaczyńskiej "istnienie jako matka staje się nagle zbrodnią". Jednak nie żali się. Podkreśla jednak, że nie na miejscu jest używanie i określenia "madka", i "bezdzietna lambadziara", które są po prostu paskudne. Bo to po prostu brak szacunku, ten należy się "czy to matce, czy to bizneswoman, uczennicy, robotnikowi, kierowcy limuzyny i kierowcy ciężarówki, białemu, czarnemu czy skośnookiemu".
– Niemal wszyscy moi bliscy znajomi i przyjaciele są bezdzietni. Z tej najbliższej grupy, którą zapraszam do domu na ciastka i herbatę, z którą spędzam urodziny i popijam piwo. Czasem jedna czy druga osoba zirytuje mnie, bo proponuje wyjście, które będzie dla mnie trudne logistycznie. Przewracam oczami, ale po chwili proponuję alternatywę. Nigdy nie wpadłabym na pomysł, żeby ich decyzje kwestionować lub popychać do odpowiedzi "kiedy dzieci?". Mamy inne tematy, jak będą chcieli porozmawiać o dzieciach, to sami powiedzą – podkreśla.
– Wolę być osobą, która robi swoje, zajmuje się sobą i swoim życiem, nie oglądając się na nikogo i nie wchodząc nikomu w paradę – dodaje Dziok-Kaczyńska. Czy właśnie nie tak powinniśmy wszyscy żyć? Jakoś mam wrażenie, że wtedy wszystkim żyłoby się lepiej: i matkom, i bezdzietnym lambadziarom.