Gdy słyszymy nazwisko Lance Armstrong, myślimy "wielki kolarz, siedmiokrotny triumfator Tour de France". A potem przypominamy sobie jego akcje na rzecz ludzi dotkniętych chorobą nowotworową. W myślach dopowiadamy więc "wielki człowiek". Ale dziś reputacja Amerykanina jako niepokonanego człowieka i niezwyciężonego sportowca, może przepaść bezpowrotnie.
Pamiętacie te żółte, silikonowe opaski na rękę, które cieszyły się niezwykłą popularnością kilka lat temu? Tak, te z napisem LiveStrong. Te z pozoru nic nie znaczące kawałki plastiku niosły za sobą ogromne przesłanie. Namawiały do brania życia we własne ręce, nie poddawania się przeciwnościom. Nawet tym największym i najtrudniejszym do przezwyciężenia.
Dziś idea, która przyświecała tej kampanii, narażona jest na upadek. Wszystko z powodu oskarżeń, zarzucanych jej twarzy i twórcy, byłemu kolarzowi, Lance'owi Armstrongowi. Szlachetna inicjatywa może przegrać też dlatego, że Amerykanin nie ma już siły walczyć z oskarżeniami o doping.
– Potrafię zrozumieć jego decyzję. Sądzę, że poradziłby sobie z takim natężeniem procesów, gdyby nastąpiło ono zaraz po zakończeniu kariery. Wówczas chciałby udowodnić, że jego sukces nie był oszustwem. A dziś? Przecież nie można cały czas żyć przeszłością, tłumacząc się co chwilę z kolejnych oskarżeń – mówi naTemat Tomasz Jaroński, komentator kolarstwa w Eurosport.
Rysa na opinii wielkiego sportowca
– Trudno jest mi dziś przypomnieć sobie moje uczucia związane z pierwszym triumfem Armstronga po powrocie do kolarstwa. Niestety, wszystkie jego sukcesy przykryły kontrowersje – zdradza komentator Eurosportu.
Armstrong i idea Livestrong
Zachwiana została opinia Armstronga jako sportowca, który nie poddał się chorobie. Amerykanin, który w 1996 roku usłyszał od lekarza, że ma raka jąder, nie załamał się i stanął z nim do walki. Pojedynek wygrał z wynikiem, który przerósł najśmielsze oczekiwania nawet najbardziej przychylnych mu ludzi. Kolarz po leczeniu wrócił do sportu i siedmiokrotnie triumfował w Tour de France – najważniejszym wyścigu kolarskim na świecie.
– Ta choroba u wszystkich ludzi budzi określoną konotację, że to już jest początek końca. A on na przekór, bardzo szybko doszedł do zdrowia i znakomitego poziomu sportowego. Zmiana w życiu osobistym, zmieniła go też jako kolarza. Wcześniej był takim kowbojem z Ameryki. Raz gdzieś uciekł, raz coś wygrał, ale ogólnie taki "harcownik". Po powrocie jego główną siłą stała się solidność. Jeździł też inaczej wizualnie – ocenia Jaroński.
Pierwsze podejrzenia
Jego powrót do zawodowego sportu po chorobie i skala sukcesów, które zaczął odnosić, nie pozostały wolne od wątpliwości, czy jego wyczyny nie są wynikiem dopingu. Już po pierwszym triumfie we Francji, Armstrongowi zarzucano stosowanie niedozwolonych środków wspomagających. Sugerowano, że pod maską walki z nowotworem, ukrywa zażywanie leków, znajdujące się na liście zakazanych środków dla sportowca.
– Wokół wszystkich kolarzy, którzy w tej epoce, nazywanej nawet epoką EPO (od nazwy środka dopingującego – przyp. red.), krążyły jakieś nieprzyjemne opinie. Życie pokazało, że faktycznie coś wtedy było nie w porządku, skoro od momentu, gdy EPO stało się możliwe do wykrycia, pogorszyły się wyniki osiągane przez kolarzy. Zmienił się cały sposób ścigania się. Dziś nie ma już kolarzy herosów, a wtedy było ich bardzo dużo – twierdzi Jaroński.
Chociaż pierwsze głosy o rzeczonej nieuczciwości Armstronga pochodzą z czasów jego premierowego triumfu w TdF, to pierwsze prawdziwe podstawy do ich wytoczenia dał dopiero dziennik "L'Equipe", który w 2005 roku zdradził, że we Francji w próbkach moczu i krwi Amerykanina, pochodzących z 1999 roku, zawierały EPO.
Odebranie odznaczeń to sukces fair play nad oszustami?
W wojsku najsurowiej karze się za zdradę lub dezercję, czyli sprzeniewierzenie się ideom, które przyświecają żołnierzom. Podobnie jest w sporcie. Jeśli Amerykaninowi udowodniono by doping, naturalna byłaby konieczność odebrania mu wszystkich tytułów, zdobytych w nieuczciwy sposób. Zażywająnie niedozwolonych środków depcze przecież ideę fair play. Dzisiejsze oskarżenia mogą zatem obalić Armstronga jako ikonę kolarstwa.
Ale czy naprawdę ewentualna weryfikacja wyników będzie zwycięstwem sportu z oszustami? – Odebranie mu zdobytych tytułów na pewno zadziałałoby prewencyjnie. Ukaranie najlepszego byłoby doskonałym przykładem na przyszłość dla wszystkich, którzy chcieliby sięgnąć po niedozwolone środki. Sieć komisji antydopingowych robi się coraz gęstsza – uważa komentator Eurosport.
Uznanie Amerykanina za zawodnika triumfującego dzięki niedozwolonym środkom, miałoby jednak również ciemną stronę medalu. – Jeśli tych wyścigów nie wygrał Armstrong, to kto? Wielokrotnie za nim był Niemiec Jan Ullrich, który umoczony jest jeszcze bardziej od Amerykanina. To może trzeci na mecie? Ale czy jego przebadano? A jeśli tego nie zrobiono, to dla uczciwości trzeba by zrobić to dziś. A co jeśli wykryje się u niego doping? Kolejny zawodnik? Doszlibyśmy do paranoi, w której sprawdzać trzeba byłoby wszystkich uczestników każdego wyścigu – zauważa Jaroński.
Upadek opinii mistrza
Wspomaganie w sporcie było od zawsze, to nie jest utrapienie ostatnich dekad. Zmieniają się tylko specyfiki, które zażywają zawodnicy. – Wysiłek podczas zawodów potwornie wyniszcza organizm. Niezbędne jest stosowanie medykamentów wzmacniających odnowę biologiczną. I takie środki zawsze były stosowane. Sęk w tym, żeby granica pomiędzy dozwolonymi i zabronionymi lekami była ustalona na poziomie bezpiecznym dla zdrowia. Pamiętając o młodych, którzy w przeciwieństwie do trzydziestoletniego mężczyzny, nie o wszystkim decydują samodzielnie. Często decyzje za nich podejmują trenerzy – zauważa Tomasz Jaroński.
Armstrong tę granicę przekroczył – tak twierdzi Amerykańska Agencja Antydopingowa, która chce odebrać mu chwałę zwycięzcy. Czy to zniszczy opinię Amerykanina jako wielkiego mistrza kolarstwa, a jednocześnie przykładu niezłomnego człowieka, który nie poddaje się przeciwnościom życia? – Pokonał chorobę, zorganizował wiele akcji na rzecz ludzi, mających styczność z rakiem – nikt mu już dziś tego nie odbierze. W moim odczuciu Armstrong zawsze będzie wielkim człowiekiem, nawet po dyskwalifikacji i odebraniu tytułów – kończy Jaroński.
Wokół wszystkich kolarzy, którzy w tej epoce, nazywanej nawet epoką EPO (od nazwy środka dopingującego – przyp. red.), krążyły jakieś nieprzyjemne opinie. Życie pokazało, że faktycznie coś wtedy było nie w porządku, skoro od momentu, gdy EPO stało się możliwe do wykrycia, osłabły wyniki osiągane przez kolarzy. Zmienił się cały sposób ścigania się. Dziś nie ma już kolarzy herosów, a wtedy było ich bardzo dużo.