
Mówiąc poważnie: mam nadzieję, że nigdy nie stanę się taką osobą, że sodówka nie uderzy mi do głowy. Naprawdę mam świadomość tego, jak bardzo daleko mi do bycia artystką wybitną. Przede mną jeszcze wiele nauki, chciałabym zachować pokorę. To właśnie świadomość własnych niedostatków sprawia, że oczekuję atencji, jestem łasa na komplementy. Bez nich staję się smutna.
Rzeczywiście, racja, lubię to. Jakoś nie potrafię być radosna zbyt długo, uśmiechać się. Fajnie popłakać sobie nad klawiszami pianina, komponując kolejną smutną piosenkę. Takie katharsis (śmiech). Uwielbiam też wychodzić na scenę i śpiewać dołujące rzeczy, chociaż towarzyszą temu takie emocje, że muszę powtarzać sobie w myślach: "Zuzia, tylko się nie popłacz, jesteś na scenie".
W tajemnicy zdradzę ci, że w następnym roku usłyszysz mnie również w repertuarze weselszym. No dobrze: odrobinę weselszym, bo smutek wciąż pozostanie numerem jeden. Po prostu lubię płakać i kocham słowo "łza", zwłaszcza w formie zdrobniałej. Łezka – ależ to piękne słowo! Nadużywam go podobnie jak wyrazu "spoko".
Gdy dostałam tę propozycję, byłam w zbyt dużym szoku, żeby się rozpłakać. Co? Ja – dziewczyna, która dopiero podpisała pierwszy kontrakt muzyczny – i TEN Matt Dusk?! Okazało się, że jest wspaniałą, ciepłą osobą; wiecznie uśmiechniętym luzakiem. I nagrywanie piosenki, i kręcenie teledysku było świetną zabawą.
Nie, nie, tylko coś wpadło mi do oka, trochę się rozmazałam (śmiech). Naprawdę fajnie wiedzieć, że twój idol i wielki autorytet szanuje twoją twórczość. Nigdy go nie spotkałam, ale kto wie… Nagranie utworu z Dawidem Podsiadłą to jedno z moich największych marzeń.