Ma zaledwie 22 lata i nie zdążyła jeszcze nagrać debiutanckiego albumu, a już zdobyła naprawdę sławnych fanów: Dawida Podsiadłę (wykonującego jej piosenkę na swoich koncertach) oraz Matta Duska (jazzowo-swingujący gwiazdor z Kanady zaśpiewał z nią na swej płycie). Oto Zuzanna Jurczak, czyli skrzypaczka z Warszawy, która wokalnie udziela się pod pseudonimem Sanah. Zaznaczmy: z dźwięcznym "h" na końcu. Zapamiętaj to proszę, bo o tej dziewczynie usłyszysz jeszcze nie raz.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Jesteś osobą, która imprezuje naprawdę ostro? Kiedy ostatnio miałaś miałaś "helikopter" w głowie i zasnęłaś w taksówce?
Nie zasnęłam jeszcze w taksówce, to akurat fikcja literacka w piosence "Solo". Ale zdarza mi się uciekać z imprez, a później snuć się po mieście samotnie. Często przychodzę na nie z nastawieniem, że będę otwarta na ludzi, że zacznę zagadywać, poznawać nowe osoby. Niestety, chwilę później okazuje się, że nie mam na to ochoty i raczej nie będę duszą towarzystwa. Lubię znikać…
Bycie introwertyczką nie ułatwi ci rozwoju kariery. Przecież warto bywać na właściwych bankietach, poklepywać się po ramionach z odpowiednimi ludźmi z branży muzycznej.
Cóż, taki mój feler. Rzeczywiście – zasadniczo jestem typem introwertyczki. Otwarta staję się tylko czasami, gdy wesprę się kieliszkiem wina. Dzięki temu wszystko idzie mi zdecydowanie łatwiej (śmiech).
Mówimy naprawdę o jednym kieliszku, jak przystało na grzeczną dziewczynkę z dobrego domu?
Na serio nie należę do imprezowiczek ekstremalnych, po prostu: lubię spotkać się ze znajomymi, nieco poszaleć w fajnym gronie. Bo wbrew wspominanemu introwertyzmowi, potrzebuję ludzi. Czasami wybieram się na imprezę nawet wtedy, gdy wiem z góry, że będę się na niej bawiła źle.
Zamiast siedzieć w domu i oglądać samotnie serial, idę tam z następującym założeniem: a nuż negatywne emocje zainspirują mnie do napisania kolejnej piosenki. Wracam smutna i następnego dnia mogę opisać to, co zabolało mnie wieczorem.
Co może cię zaboleć?
Na przykład to, że towarzystwo nie poświęca mi wystarczająco dużo uwagi, w takich momentach pojawia się jakaś blokada. Fajnie jest natomiast w sytuacjach takich, jak po moim ostatnim koncercie w jednym z łódzkich hoteli: podchodziło do mnie mnóstwo osób, komplementując występ, prosząc o wspólne zdjęcia. Muszę przyznać, że naprawdę mi się to podobało.
Widzę, że masz potencjał na wielką divę – żądną atencji i rozkapryszoną.
Mówiąc poważnie: mam nadzieję, że nigdy nie stanę się taką osobą, że sodówka nie uderzy mi do głowy. Naprawdę mam świadomość tego, jak bardzo daleko mi do bycia artystką wybitną. Przede mną jeszcze wiele nauki, chciałabym zachować pokorę. To właśnie świadomość własnych niedostatków sprawia, że oczekuję atencji, jestem łasa na komplementy. Bez nich staję się smutna.
Przecież – bazując na twoich tekstach – lubisz być smutna.
Rzeczywiście, racja, lubię to. Jakoś nie potrafię być radosna zbyt długo, uśmiechać się. Fajnie popłakać sobie nad klawiszami pianina, komponując kolejną smutną piosenkę. Takie katharsis (śmiech). Uwielbiam też wychodzić na scenę i śpiewać dołujące rzeczy, chociaż towarzyszą temu takie emocje, że muszę powtarzać sobie w myślach: "Zuzia, tylko się nie popłacz, jesteś na scenie".
Planujesz zostać naczelnym "dołersem" polskiej sceny muzycznej?
W tajemnicy zdradzę ci, że w następnym roku usłyszysz mnie również w repertuarze weselszym. No dobrze: odrobinę weselszym, bo smutek wciąż pozostanie numerem jeden. Po prostu lubię płakać i kocham słowo "łza", zwłaszcza w formie zdrobniałej. Łezka – ależ to piękne słowo! Nadużywam go podobnie jak wyrazu "spoko".
Ile łez radości wylałaś, dowiadując się, że nagrasz kawałek z Mattem Duskiem?
Gdy dostałam tę propozycję, byłam w zbyt dużym szoku, żeby się rozpłakać. Co? Ja – dziewczyna, która dopiero podpisała pierwszy kontrakt muzyczny – i TEN Matt Dusk?! Okazało się, że jest wspaniałą, ciepłą osobą; wiecznie uśmiechniętym luzakiem. I nagrywanie piosenki, i kręcenie teledysku było świetną zabawą.
Łzy radości pojawiały się w innych sytuacjach, jak chociażby niedawno, gdy podczas mojej imprezy urodzinowej przyjaciele założyli koszulki z napisem "Sanah" i zaczęli śpiewać moje utwory.
No, albo w takim momencie: siedzę na spotkaniu w restauracji i dostaję wiadomość dotyczącą tego, że Dawid Podsiadło zaśpiewał właśnie mój utwór "Cząstka" na jednym z koncertów w ramach trasy "Wielkomiejski Tour".
Rany, czy ty właśnie płaczesz?!
Nie, nie, tylko coś wpadło mi do oka, trochę się rozmazałam (śmiech). Naprawdę fajnie wiedzieć, że twój idol i wielki autorytet szanuje twoją twórczość. Nigdy go nie spotkałam, ale kto wie… Nagranie utworu z Dawidem Podsiadłą to jedno z moich największych marzeń.
A jakie są inne?
Może utwór z Tomem Odellem? Odlotem byłoby też nagranie czegoś z Anią Dąbrowską albo Kortezem. Chociaż zdecydowanie największym z marzeń jest wspólny występ z… Phoebe z serialu "Przyjaciele", zaśpiewanie z nią przeboju "Smelly Cat" (śmiech). Zobaczymy, jestem na początku drogi, jeszcze wszystko przede mną.
Słyszysz porady w stylu: na owej drodze wszystko pójdzie szybciej i sprawniej, jeżeli zaczniesz praktykować ustawki z paparazzi, nagie sesje fotograficzne, głośne romanse i skandale seksualne, które zaczną opisywać portale plotkarskie?
Przed podpisaniem kontraktu – a zrobiłam to jako dwudziestolatka – bałam się podobnych rzeczy. Rozmaite osoby straszyły, że w ten sposób stanę się jakimś sztucznym produktem, stracę kontrolę nad swoją karierą. Na szczęście okazało się, że wszystko wygląda zupełnie inaczej – chciałabym, żeby ludzie kochali mnie wyłącznie za to, co śpiewam, a wytwórnia płytowa nie stara się tego zmienić.
Nikt nie narzuca mi niczego, na co nie miałabym ochoty. Robię swoje, czyli coś, co ktoś nazwał dream popem, choć sama wolę określenie art pop. Ładnie to brzmi.
Skoro to artyzmie mowa: znajomi ze studiów oraz wykładowcy nie patrzą z odrazą i pogardą na to, że porzuciłaś sztukę wysoką na rzecz muzyki popularnej?
Jakiś czas temu miałam takie właśnie obawy: niedawno zdobyłam licencjat w klasie skrzypiec na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina, teraz jestem na magisterce, choć postawiłam na zupełnie inny rodzaj muzyki.
Na szczęście nikt nie skrytykował mojego "pójścia w rozrywkę", włączając w to moją profesor od skrzypiec. Rozumie moją decyzję i nie uważa tego za jakąś ujmę. Nie tylko pogodziła się z tym, że nie usłyszy mnie w filharmonii, ale i bardzo mocno kibicuje rozwojowi mojej kariery.
Czy mówimy o karierze, którą naiwnie zapowiadało już całe mnóstwo rodzimych wykonawców – wiesz, na kolana pada przed tobą Zachód, stajesz się gwiazdą globalną?
Przyznam, że kiedyś miałam w głowie właśnie coś takiego. Nie chciałam pisać po polsku, nawet kontrakt z wytwórnią podpisywałam z zastrzeżeniem, że będę śpiewać wyłącznie po angielsku, "iść w Amerykę".
Później poukładałam sobie w głowie różne rzeczy. Z jednej strony zaczęłam zastanawiać się, czy na owym Zachodzie jest dla mnie miejsce, ale z drugiej naprawdę spodobało mi się operowanie polszczyzną.
Mój plan na dziś? Planuję uzbieranie pieniędzy na gramofon. Kocham winyle, mam już nieco takich płyt, ale żeby ich posłuchać, muszę teraz chodzić do koleżanki. No i moja pierwsza EP-ka ukazuje się fizycznie tylko w tej formie – na winylu właśnie.
No a mówiąc bardziej serio: nie snuję wizji, w których staję się megagwiazdą mainstreamu. W zupełności wystarczy mi dotarcie do grupy wrażliwych ludzi, którzy naprawdę docenią moje szczere piosenki. Tylko tyle i aż tyle.