
– Nie wiem co by ze mną było, gdybym się na to nie zdecydowała – Hanna Jaworska od czterech lat wie, że po śmierci jej ciało stanie się atlasem anatomii dla studentów medycyny. Wtedy właśnie podpisała deklaracje przystąpienia do "Programu świadomej donacji zwłok". Deklarację, w której zgadza się przekazać zwłoki na cele medyczne. Ta świadomość sprawia, że 72-latka jest spokojniejsza.
REKLAMA
Dlaczego zgodziła się pani na przekazanie swojego ciała po śmierci uczelni?
Hanna Jaworska: Przeczytałam artykuł o tym, że "Program świadomej donacji zwłok" realizowany jest m.in. na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach i bardzo szybko podjęłam decyzję. Coś mnie tknęło wtedy.
To, co jest dla mnie najważniejsze, to fakt, że studenci będą mogli uczyć się na prawdziwych organach. Nawet jeśli pomogę w ten sposób jednemu dobremu lekarzowi z prawdziwego zdarzenia, to będzie to sukces. Lekarze uczą się po to, żeby ratować innym życie.
Myśli pani czasami o tym, co będzie działo się z pani ciałem po śmierci?
Nie myślę o tym. Podjęłam taką decyzję i już. Jestem wręcz zadowolona z tego powodu. Miałam nawet jechać na tę uczelnię i zobaczyć, jak to się odbywa, ale na razie jakoś zdrowie mi na to nie pozwala. Chociaż jak powiedziałam o tym koleżance, to ona stwierdziła: "Wiesz, ja bym chyba tak nie zrobiła".
Powiedziała dlaczego?
Ona woli być tak tradycyjnie pochowana. Ma już miejsce na cmentarzu. Zresztą inna koleżanka też mi zaproponowała miejsce w grobie. Kiedyś mnie zapytała: "Hania chciałabyś ze mną leżeć?". W pierwszej chwili nie wiedziałam o co jej chodzi, ale okazało się, że właśnie o pochówek. Nawet napisała takie oświadczenie, a ja się zgodziłam.
Wychowałam się w domu dziecka i jestem osobą samotną, dlatego pomyślałam, że gdzieś tam muszę leżeć, ale po tym artykule o donacji poinformowałam ją, że podejmuję taką decyzję – że przekazuje ciało uczelni.
No dobrze, ale to jak ciało jest w trumnie i zjedzą mnie robaki, to co wtedy? To jest głupota tak myśleć.
Jest pani samotną osobą, więc nikt też nie próbował namówić panią do zmiany decyzji?
Nie, nie. Pokazałam tę deklarację przyjaciołom, z którymi znam się od 50 lat, a oni powiedzieli, że dobrze zrobiłam. Czasami jest po prostu cisza, jedna z sąsiadek stwierdziła: "Pani Haniu, decyzja należy do pani".
Jesteśmy bardzo przywiązani do ciała. Poza tym pojawia się też świadomość, że to ciało będzie wystawione na widok publiczny.
To taka tradycja... W przypadku takiego donatora to ciało idzie na dobry cel. Może studenci będą komentować, że jakieś stare gnaty nam przywieźli, ale będą się uczyć i już.
Jest pani dziś spokojniejsza?
Powiem szczerze, że tak. Nie wiem, co by ze mną było, gdybym się na to nie zdecydowała. Mam znajomych, ale po co mam kogoś kłopotać, a tu uczelnia zapewnia pochówek. Po jakimś czasie, jak te zwłoki nie będą się już nadawały do nauki, to ci donatorzy są zbiorowo chowani w grobie.
Zawsze noszę ze sobą taką karteczkę, żeby było wiadomo na co się zdecydowałam. Byłam kiedyś na SOR-ze i to pokazałam, bo stwierdziłam, że nie wiem czy wrócę do domu, a lekarz tylko na mnie popatrzył, ale nic nie mówił.
Śmierć jest trudnym tematem.
Tak się ostatnio złożyło, że w ciągu 6 miesięcy w moim bloku zmarło 5 osób. Jestem nadwrażliwą osobą, a niedobrze jest mieć taki charakter. Jak te zgony następowały, to mówiłam nawet sąsiadce: "Teraz to chyba kolej na mnie". Tak mi się powiedziało... Wiadomo, że nawet byle jak, ale każdy chce żyć.
Nie mam zdrowia. Leczę się chyba już u wszystkich specjalistów. I onkologia, i chirurgia, i endokrynolog, i urolog... Jednak w tym całym nieszczęściu, które mnie spotyka, bo choroba to jest nieszczęście, muszę przyznać, że trafiłam na naprawdę dobrych lekarzy.
Jak wygląda taka procedura? Trudno zadeklarować, że chce się przekazać zwłoki na cele naukowe?
Trzeba napisać oświadczenie, pójść do notariusza, żeby poświadczył, i wysłać akt notarialny do uczelni. Urodziłam się w Kielcach, więc tam to wysłałam. Dostałam podziękowanie od rektora. Pani, która się tym zajmuje czasami do mnie dzwoni, kontaktuje się ze mną przed świętami i składa życzenia. Nawet kiedyś dostałam od nich piękne kwiaty na Dzień Kobiet.
Dzwonek do drzwi, otwieram i patrzę stoi taki przystojny mężczyzna. Lekarz, który ma w Radomiu rodzinę przyjechał i przy okazji przywiózł mi bukiet. Byłam przeszczęśliwa.
Namawia pani innych do takiej decyzji?
Nie. Ludzie wiedzą, że coś takiego istnieje. Czytają gazety i oglądają telewizję. Zwłaszcza w telewizji jest o tym dużo, ale ja tak często nie włączam telewizora. Wolę poczytać, więc chodzę do biblioteki, wypożyczam różne książki, a wyobraźnia działa. Wie pani, ile ja świata dzięki temu zwiedziłam? Ilu miałam narzeczonych?
