Mamy rok 2012. Na rynek trafia album "Radio Pezet", po czym następuje... nerwowe wypatrywanie kolejnej płyty stołecznego rapera. Lecz oto jest: "Muzyka Współczesna", czyli nowa pozycja w jego dyskografii, trafia na półki sklepowe (na kilka dni przed premierą pokrywając się złotem), a my siadamy z Pawłem z Ursynowa, sączymy kawę i rozmawiamy o tym, co było, jest i będzie. Dowiedzmy się, dlaczego nie został przestępcą i w czym przypomina Édith Piaf. Do tego stare Lexusy, "Scyzoryk" Liroya oraz wiele innego dobra (oraz zła).
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Jak często słyszysz to pytanie: na ile siedmioletnia przerwa pomiędzy albumami wynikła z tego, że po prostu nie byłeś wystarczająco głodny, wku**iony i zły?
Na razie nie udzieliłem zbyt wielu wywiadów, więc jeszcze niezbyt często (śmiech). Cóż, w sumie żadna z wymienionych kwestii nie jest tutaj kluczowa, bo jakoś radzę sobie w życiu, tak więc nie głoduję, no a wku**iony i zły na świat jestem przecież charakterologicznie "od zawsze".
Tak długa przerwa jest wynikła z rozmaitych przyczyn: od perturbacji zdrowotnych, po obawy, jak zostanie przyjęty mój krążek. Wiesz, choć w międzyczasie nie zamilkłem całkowicie, robiłem różne rzeczy, to wiadomo: co album, to album.
Premiera płyty zawsze jest dużym ryzykiem, to loteria. Artysta wystawia się na ostrzał, nie wiedząc, co będzie dalej. To dlatego zwlekałem z wydaniem nowego albumu. Rozmawiamy przed pojawieniem się na półkach "Muzyki Współczesnej" i wciąż nie mam stuprocentowej pewności, czy ludzie oszaleją na jej punkcie, czy raczej powinienem przygotowywać się na kubeł zimnej wody.
Kokieteria ze strony osoby, która ma status legendy – lub mówiąc inaczej: świętej krowy – polskiego rapu?
Rzeczywiście, nie owijając w bawełnę przyznam, że chyba spore grono ludzi postrzega mnie właśnie w taki sposób: jako osobę, której nie można krytykować. Dlaczego tak jest? Rozumiem część przyczyn, które wpływają na mój status, bo jestem świadom swoich zalet – na przykład tego, że rapowanie przychodzi mi z łatwością. Ale innych nie potrafię skumać i na serio nie kryguję się teraz jakkolwiek; nie chodzi o kokieterię, tylko samokrytycyzm.
W ostatecznym rozrachunku bardzo mi z tym dobrze. Przecież to miłe, że gdy ktoś docenia to, co robisz. Warto jedynie pamiętać, że takie rzeczy mogą być prostą drogą do megalomanii.
Udawało ci się jej unikać zawsze?
Pewnie, że nie. Zaliczałem sytuacje, w których sodówka uderzała mi do głowy, no ale przecież chyba nie ma nikogo, kto nie zaliczyłby czegoś takiego po odniesieniu sukcesu. Na szczęście udało mi się ocknąć i nie zachowywać tak, jak całe mnóstwo innych artystów, żyjących w przekonaniu, że są jakimiś turbogwiazdami.
Dotyczy to zwłaszcza osób ze świata rapu i rocka, a umówmy się: grając taką muzykę w polskich realiach nigdy nie zaczniesz zarabiać naprawdę gwiazdorskiej kasy. Wystarczy przejść się do ZAIKS-u, żeby uświadomić sobie, że najbogatszymi wykonawcami są osoby z zupełnie innej bajki muzycznej.
Gdy widzę muzyka czy aktora szpanującego nie wiadomo jakimi bogactwami, myślę sobie "stary, czym ty się chwalisz? Pieniędzmi, których tak naprawdę nie masz?
Gdybyś miał przynajmniej kolekcję Lamborghini"...
Czy wystarczająco gwiazdorskie jest dorobienie się Lexusa?
O, sam widzisz, jak wyglądają polskie realia. Mój ma dwadzieścia parę lat i nawet nie chciałbyś wiedzieć, ile jest wart na wolnym rynku. Powiedzmy dyplomatycznie, że nie jest to jakaś kwota zatrważająca (śmiech).
No ale wracając dziś do gry, możesz liczyć na więcej pieniędzy, niż przed laty. Nie planujesz sięgnięcia po naprawdę kaloryczny kawałek rapowego tortu?
Oczywiście! Miałbym ściemniać, że chodzi wyłącznie o jakieś idealistyczne pobudki, gadać o ratowaniu polskiego hip-hopu, który zszedł na psy? Bzdura. Warszawa to nie Gotham, a ja nie jestem superbohaterem. Tak więc nie będę ściemniał: chodzi mi również o kasę, której w rapie jest coraz więcej.
Dlaczego nie miałbym odkroić sobie kawałka wspomnianego tortu; zwłaszcza, że w tym momencie zajadają się nim również hipokryci, którzy wyczuli sposób na łatwe zarabianie naprawdę dużych sum.
Nazwiska poproszę.
Nie będę nimi rzucał, bo właśnie to byłoby hipokryzją – przecież sam nie jestem święty i mam na koncie parę zagrywek koniunkturalnych. Przed laty zaliczyłem featuringi z reprezentantami muzyki pop, z których nie jestem dumny.
Wtedy wydawało mi się, że dzięki temu zarobię kokosy, ale jak było naprawdę? Owszem, biorąc pod uwagę ówczesne zarobki raperów, skosiłem niezłą kasę. Jednak nie na tyle dużą, żeby z dzisiejszej perspektywy uznać, że było warto.
Masz 39 lat. Czujesz, że zbliżasz się do "wieku mentorskiego", w którym zaczniesz pouczać społeczeństwo, jak warto postępować, a jak nie?
Takie rzeczy również mam na koncie. Gdy słucham paru swoich kawałków sprzed lat, wydaje mi się, że przegiąłem tam z moralizatorstwem. Wiesz, zaczęło mi się wydawać, że o ludziach, o świecie wiem już wszystko i powinienem dzielić się tym ze słuchaczami. Pokryło się to z poważnymi problemami zdrowotnymi, a w takich sytuacjach – stając oko w oko z sytuacjami ostatecznymi – człowiek zaczyna przesadzać z głoszeniem wielkich mądrości.
Później zrozumiałem, że demonizuję i zacząłem się pilnować, bo to przecież bez sensu – mogę jedynie opowiadać o swoich przeżyciach i tym, jak wiele błędów popełniłem, a każdy niech wyciąga z tego własne wnioski.
Piętnaście lat temu dałeś sobie spokój z narkotykami, siedem lat później rzuciłeś alkohol, a w takich momentach wielu ludzi zaczyna bardzo intensywnie nawracać innych. Jak walczyłeś z podobną pokusą?
Rzeczywiście, gdy przestajesz ćpać i pić, a twoje życie zmienia się o 180 stopni, bardzo łatwo przeobrazić się w radykalnego neofitę-moralizatora. Czy kusiło mnie coś takiego? Pewnie. Ale starałem się unikać podobnych zachowań, zwłaszcza w tekstach swoich kawałków.
Wydaje mi się, że pewne rzeczy mogę przekazywać swojej córce, ale nie fanom; przecież moja muzyka pełni rolę wyłącznie – nazwijmy to tak – użytkową, nie jest skarbnicą mądrości życiowych. To, że ja miałem jakiś problem z pewnymi substancjami, więc dałem sobie z nimi spokój, rozpoczynając nowe, zdrowsze życie, jest moją sprawą. Nic mi do tego, że ktoś inny ma ochotę konsumować narkotyki; czy to legalne – jak alkohol – czy zakazane przez prawo.
Od tych drugich wziąłeś nazwę swojej wytwórni muzycznej i marki odzieżowej – słowo "Koka" nie zaczęło kolidować z twoim nowym życiem?
Nie, bo ta nazwa – powstała zresztą już w czasie, gdy byłem człowiekiem częściowo nawróconym w kwestii narkotyków – z założenia miała być przewrotna. Z mojej perspektywy chodziło raczej o przesłanie w stylu: zamiast torby białego proszku, kup sobie (białą) bluzę.
Ale zaraz! Właśnie udało ci się sprowokować mnie do jakichś wyjaśnień w moralizatorskim stylu, których unikam. Tak więc koniec z dokładaniem przeze mnie jakichś mądrych ideologii – niech każdy interpretuje sobie nazwę Koka na swój sposób, nie biorę odpowiedzialności za wybory klientów.
Od 8,5 roku jesteś ojcem. Nie zacząłeś myśleć o przyszłości kraju szerzej, bardziej dalekowzrocznie?
Pod tym względem narodziny mojej córki nie zmieniły niczego, wciąż jestem skrajnym ignorantem w kwestiach politycznych, bo to postawa bezpieczna psychicznie. Wiadomo, mam w pewnych kwestiach własne zdanie, ale to rzeczy, o których mogę pokonwersować prywatnie, na pewno nie będę mówił o nich w wywiadach.
Czy mam obawy dotyczące tego, co dzieje się z naszym krajem, dokąd zmierzają pewne rzeczy? Pewnie, że tak. Ale z drugiej strony uważam, że nie można przesadzać z dołowaniem, nakręcać się na zasadzie "w jakim miejscu będzie żyła moja córka". Przecież znacznie większe obawy o moją przyszłość mogli mieć moi rodzice, wychowujący mnie w PRL-u.
Rozumiem, że niezbyt mocno pasuje do ciebie przymiotnik "patriota"?
Niezbyt. Wielokrotnie myślałem, jak dobrze byłoby wyjechać z tego kraju. Podejrzewam, że gdybym wykonywał inny zawód, wyemigrowałbym już dawno temu. No ale język polski to moje narzędzie pracy, a nie wiem, czy potrafiłbym robić cokolwiek innego, zwłaszcza na obcym gruncie.
Chociaż nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa, być może pewnego dnia ucieknę gdzieś na stałe... Zwłaszcza, że dziś łatwiej i taniej można kupić willę w Andaluzji, niż mieszkanie w Warszawie. A, no i jeszcze jeden wielki plus: za granicą mogę być anonimowy, co na polskich ulicach bywa trudne.
Wróćmy na moment do płyty – słychać tam nieco tęsknoty za szaloną młodością; możliwością popełniania błędów, łóżkowymi trójkątami...
... pytasz, czy chętnie pobalowałbym jeszcze "na grubo"? Tego rodzaju rzeczy fajnie wspomina się po latach. Człowiek idealizuje sobie pewne sprawy, na twarzy ma uśmiech pomimo strat, jakie poniósł. Dzisiaj tamten stan, tamto życie przypominam sobie z trudem, ale to, co pamiętam, już mi się nie podoba. Wszystko było okupione poczuciem winy.
Gdybyś dostał do dyspozycji wehikuł czasu, nie zmieniłbyś absolutnie niczego?
Jestem jak Édith Piaf: nie żałuję niczego. Tak więc nawet gdybym dorwał się do takiego wehikułu, nie sądzę, abym cokolwiek zmieniał. No, może pomyślałbym tylko nad jakimś sposobem, dzięki któremu teraz byłbym człowiekiem znacznie bogatszym, niż jestem (śmiech). Co zrobić, jestem konsumpcjonistą, lubię pieniądze.
Czy w grę wchodziłby następujący scenariusz: stawiasz wszystko na jedną kartę i dziś jesteś np. baronem narkotykowym, miliarderem ze wspominaną wcześniej kolekcją Lamborghini?
Nie. Mam różnych kolegów, również takich, którzy wybrali niezbyt legalny – nazwijmy to tak – sposób życia. Dorastaliśmy razem i mam świadomość tego, jak w czasach naszej młodości łatwo było przekroczyć pewną granicę. Koniec lat 90., początki trzeciego milenium – wtedy dla chłopaka z blokowiska decyzja o zostaniu przestępcą była o niebo łatwiejsza, niż jakakolwiek inna. Ale ja sam nigdy nie wybrałbym takiej drogi.
Byłeś zbyt mądry, czy zwyciężył strach przed konsekwencjami?
Chyba świadomość, że nie nadaję się do takiej gry. Żeby odnieść sukces w takich klimatach, trzeba być człowiekiem naprawdę niedobrym. Nawet obserwując powyższych kolegów widzę, że choć są ludźmi z założenia dobrymi, to aby przetrwać, musieli wykształcić w sobie pewne mechanizmy. Ja nigdy nie byłem i nie chciałem być kimś wystarczająco złym, żeby zrobić karierę w pewnych środowiskach.
Jednak mroczna strona natury ludzkiej kusi cię artystycznie. Odnieśmy się chociażby do nowego utworu "Zły nie śpi spokojnie", gdzie – wspierany przez Oskara z grupy Pro8l3m – opowiadasz o zepsutym do szpiku kości zabójcy.
Rzeczywiście, o nagraniu takiego kawałka myślałem od dawna. Wreszcie postanowiłem umieścić go na płycie. Oskar napisał zwrotkę, no i mamy efekt, który jest pewną chorą wizją, w której porusza się wątek zła jako takiego i rozmaitych teorii spiskowych. Co prawda nie jestem ich radykalnym zwolennikiem, ale intrygują mnie.
W twoich utworach nigdy nie brakowało wątków erotycznych, a więc może wykorzystałbyś ten wehikuł, żeby zostać gwiazdorem porno?
Dobrze, że nim nie zostałem - pewnie ułożenie sobie życia przyszłoby mi jeszcze trudniej, niż jako raperowi. Znów wracamy do kwestii dojrzałości: kiedyś człowiek widział tylko to, co znajduje się na powierzchni "różowej branży", czyli świetną zabawę bez żadnych ograniczeń. Dopiero później zobaczył drugie dno, pełne bólu, smutku i dramatów ludzkich.
Każdy, kto jeszcze tego nie ogarnął, niech obejrzy film dokument "Rocco" (2016), opowiadający o życiu Rocco Siffrediego. Naprawdę ciężki film. Kiedyś strasznie zazdrościłem temu człowiekowi, dziś wiem, że nie chciałbym prowadzić takiego życia, serio.
A jakie życie zamierzasz prowadzić w najbliższym czasie, już po wydaniu krążka?
Zobaczymy. Wiele będzie zależało od tego, czy Polska naprawdę na mnie czekała. Z jednej strony oczywiście fajnie, jeżeli okaże się, że mogę wrócić na scenę w naprawdę wielkim stylu. Z drugiej nie jestem pewien, czy tak naprawdę chcę ogromnego szumu i zamieszania wokół mojej osoby.
Może uda mi się znaleźć jakiś złoty środek? Pierwszy przykład z brzegu: zamiast wielkiej trasy wolałbym zagrać jeden koncert. Jeden, ale naprawdę konkretny.
Zdradzasz właśnie jakiś tajny plan w stylu występu na Stadionie Narodowym albo Wembley?
Aż tak grubo nie będzie (śmiech). Chociaż gdyby udało się wskrzesić Freddy'ego Mercury'ego albo Notoriousa B.I.G., to pewnie wszedłbym w podobne przedsięwzięcie. Ale bez nich nie miałoby to raczej sensu, bo nikt nie przyjdzie (śmiech).
Może jednak nie byłoby tak źle, może bilety kupiliby i twoi dotychczasowi fani, i nastolatkowie słuchający raperów znacznie od ciebie młodszych? Przecież na swojej płycie poczyniłeś ukłon w ich stronę.
W preorderowej wersji albumu są dwie wersje kawałka "Gorzka woda", na jedną zaprosiłem "starszą gwardię", czyli Palucha, KęKę, Sokoła i Tego Typa Mesa, w drugiej rapują ludzie znacznie młodsi; Oki, Otsochodzi, Jan-Rapowanie i Zdechły Osa. Fajnie, jeżeli będzie to jakiś pomost pomiędzy scenami, które są podzielone.
Wiesz, długo nie interesowałem się tym, co dzieje się w tzw. nowej szkole. Szkoda było mi czasu na uważne sprawdzanie, co jest dziś gorące. W pewnym momencie zacząłem zachowywać się jak całe mnóstwo raperów w moim wieku, czyli kręcić nosem na zasadzie "co ta młodzież wyczynia? Przecież tak nie wolno, za moich czasów" itd.
Na szczęście ocknąłem się i skumałem, jak głupia to postawa. Przypomniałem sobie czasy, gdy sam byłem gówniarzem, któremu starsi mówili, co powinien robić, że powinien trzymać się jakichś ustalonych reguł.
Dlatego dziś cholernie mocno staram się nie zachowywać w podobny sposób i szanować to, jak niesforni są młodsi koledzy po fachu. W nowej szkole jest i dużo dobrej muzyki, i sporo szitu, kojarzącego mi się z disco polo.
Przecież tak było zawsze.
Dokładnie, właśnie o to chodzi! To żadne novum. Ale ludzie, którzy osiągnęli jakiś tam wiek – dotyczy to zwłaszcza raperów – mają skłonność do narzekania, że muzyka jest obecnie słaba. Z automatu wrzucają do tego worka wszystkich wykonawców, co jest głupotą, bo zapominają, że słabe rzeczy powstawały zawsze.
Po tym, co powiedziałeś, widzę, że daleko ci jeszcze do zgreda. Nie lękasz się dnia, w którym totalnie przestaniesz czuć to, co tworzą młodzi?
W sumie to dzieje się już, teraz. Odbiór najnowszych kawałków utrudnia chociażby to, że powoli przestaję kumać slang, którym dziś operuje młodzież.
Taka akcja: niedawno dowiedziałem się od KęKę (który z kolei dowiedział się tego od swojego syna), że dziś totalnym przypałem jest słowo sztos. Dla mnie czy dla ciebie oznacza ono coś zajebistego, natomiast dla ludzi o ileś tam lat młodszych od nas jest bardzo nie-cool.
Może to i lepiej, że coraz mniej rozumiesz nowoczesne słownictwo – może dzięki temu za parę lat teksty piosenek dobiegających z pokoju nastoletniej córki, będą bulwersować cię nieco mniej?
Podejrzewam, że dojdzie do sytuacji, w których będę marzył o tym, aby nie słuchała jakichś wykonawców, no ale takie jest życie. Pozostaje być dobrej myśli.
Przecież gdy byłem trzynastolatkiem, miałem totalną korbę na punkcie kawałka "Scyzoryk" Liroya, a rodzice – wiadomo – nie byli zachwyceni tym, że słucham tak wulgarnych rzeczy.
Ale przecież nic mi się z tego powodu nie stało, jakoś wyrosłem na normalnego człowieka. No dobra, być może zrypałem później parę rzeczy – i zawodowo, i artystycznie – ale nie sądzę, aby winny temu był akurat Liroy (śmiech).
Data lądowania albumu "Muzyka Współczesna" na półkach sklepowych to 27 września. Słuchaj go naprawdę głośno.