Chociaż sami nigdy tego nie potwierdzą, to dzięki nim snooker jest dziś drugą, zaraz po piłce nożnej, najchętniej oglądaną dyscypliną sportową w polskim Eurosporcie. Ich "snookerowych snów" zna każdy sympatyk tej dyscypliny w Polsce. Gdy słyszysz snooker, myślisz duet Rafał Jewtuch – Przemek Kruk. Od niedawna prowadzą klub Bilabar, znajdujący się na warszawskim Mokotowie, w którym odwiedziła ich redakcja naTemat.
Rafał Jewtuch: (śmiech) Przemek, to może ty wytłumaczysz?
Przemysław Kruk: Najprościej byłoby wziąć do ręki bilę. Trzeba ją po prostu musnąć. Ciężko to wyjaśnić słowami. Łatwiej pokazać. Zapraszamy do klubu.
Jest dużo więcej takich terminologii. Skąd się one wzięły?
PK: To trochę takie słowotwórstwo. Anglicy do dziś nie bardzo wiedzą skąd pochodzi stwierdzenie "chiński snooker". Jedyne tłumaczenie, z jakim się spotkałem to takie, że to ustawienie bil na stole, które określamy tym terminem, wygląda tak po chińsku, czyli kompletnie odwrotnie. Pozostałe terminy wchodzą na bieżąco ze środowiska snookerowego, często bez jakiegoś specjalnego udziału z naszej strony. My je tylko przenosimy na antenę.
One mają w jednej chwili opisywać to, co aktualnie dzieje się na stole?
RJ: I tak, i nie. Zrozumieją je przecież tylko ci, którzy w miarę regularnie oglądają nasze relacje. Ktoś, kto włączy telewizor i przypadkowo przełączy na transmisję snookera w Eurosport, zapewne zapyta, co to znaczy "pogłaskać bilę po brzuszku". Ale tak, to też jest potrzeba chwili. Nie chodzi przecież o to, aby za każdym razem zawile tłumaczyć, co się dzieje. Dobrze jest mieć coś, co jednym słowem opowie to, co trzeba byłoby opisać całym zdaniem.
Snooker jest drugim, po piłce nożnej, najchętniej oglądanym sportem w stacji Eurosport. To panów zasługa? Kwestia atrakcyjności relacji?
RJ: To pytanie do telewidzów. Ale przypuszczam, że jeżeli mówilibyśmy tylko o tym, co dzieje się przy stole, to pewnie duża część ludzi przełączyłaby na inny kanał. Wynika to ze specyfiki samego sportu. Mamy tyle czasu, że możemy opowiadać o każdym innym sporcie. Staramy się jednak wspominać o snookerze (śmiech).
Co czujecie gdy porównuje się was do Krzysztofa Wyrzykowskiego i Tomasza Jarońskiego, którzy komentują kolarstwo?
RJ: Ja ich bardzo cenię, chociaż nie interesuje się kolarstwem. Jeśli już cokolwiek z rowerem to szybciej triathlon. Ale czy jest to słuszne porównanie? Nie mi to oceniać. Oni mają zupełnie inny charakter.
Są bardziej emocjonalni?
PK: Myślę, że o to też najlepiej zapytać widzów. Na pewno jednak Wyrzykowski i Jaroński mają o wiele większe doświadczenie, a przez to dużo większy autorytet. Mogą sobie dzięki temu pozwolić na większe ucieczki w dygresjach. Często to wykorzystują, uciekając w świat polityki, innych dyscyplin sportowych. My, z uwagi właśnie na mniejszy autorytet, zostajemy przeważnie w świecie snookera.
Snooker w Polsce jest popularny tylko w Eurosporcie? Widzą panowie zainteresowanie tą dyscypliną w klubach?
RJ: Aby snooker był popularny w klubach potrzebny jest motor napędowy. Sądzę, że mógłby być nim Kacper Filipiak. My nie mamy takiej siły. Możemy jedynie przybliżyć całe środowisko. A ono jest tak specyficzne, jak i ta dyscyplina, która polega głównie na długich i żmudnych treningach.
PK: Pewnie, żeby przekonać się o tym, jaka jest nasza siła dla promocji snookera w Polsce, trzeba byłoby nas wyjąć z transmisji (śmiech). Można zrobić to jednak delikatnie, patrząc na to, jaka jest oglądalność snookera w telewizji niemieckiej, w Bułgarii, czy innych europejskich krajach. Tam ta dyscyplina cieszy się podobną popularnością.
Co na nią wpływa?
PK: Coś jest w tym sporcie, co powoduje, że wciąga on ludzi. Gdy już ktoś się nim zainteresuje, wchodzi na ścieżkę poznawania snookera, z której ciężko zejść. Grając za każdym razem poznajesz coś nowego, mierzysz się z innym wyznaniem. Oglądając najlepszych widzisz, jak oni to robią i myślisz "co ja bym zrobił w tej sytuacji", "czy zachowałbym się tak samo?".
RJ: Dużą rolę odgrywa też sezonowość tego sportu, które współgra z położeniem geograficznym naszego kraju. Całe południe Europy, tam gdzie jest ciepło, a więc w Hiszpanii, Włoszech, Francji, Chorwacji, ludzie nie interesują się snookerem. Bo u nich nie ma zimy. A to wtedy ten snookerowy stół z zielonym płótnem jest idealną odskocznią od mrozu.
A jak jest z wykorzystywaniem tej odskoczni? W 1997 roku, zdobywając medal mistrzostw Polski, Rafał Jewtuch mówił, że w ogóle nie trenuje, tylko czasem gra ze znajomymi.
Rafał Jewtuch i Przemek Kruk snookerowe mistrzostwa Polski (1997 rok)
RJ: Tak to prawda. Jesteśmy wychowankami tego samego klubu, Atelier na Okęciu. Od zawsze było tak, że Przemek był niewolnikiem treningu, a ja sparingów.
PK: Dlatego właśnie razem graliśmy tylko w turniejach (śmiech).
RJ: Tak już mam, że nigdy nie lubiłem i nie ceniłem treningów. Naukę czerpałem grając z przeciwnikiem.
Czego panom zabrakło, aby grać na najwyższym poziomie?
PK: W tym czasie, w którym my zaczynaliśmy, mało kto wiedział o zawodowstwie. Oczywiście, wiedzieliśmy, że istnieje, ale nie było do niego otwartej drogi. To też utrudniło prezentowanie takiego poziomu, aby rywalizować chociażby na poziomie kontynentalnym. Między nami a Belgami, Niemcami, czy nawet Szwedami istniała i wciąć istnieje prawdziwa przepaść. Chociaż na pewno trochę mniejsza, jeśli spojrzymy na obecną polską czołówkę.
RJ: Tak, tylko dzisiejsza polska czołówka rozpoczynała grać w snookera, gdy miała lat dziesięć. Ja pierwszy raz w życiu kij do ręki wziąłem mając lat dwadzieścia, a Przemek niewiele wcześniej. A, niestety, żeby myśleć o światowym poziomie trzeba zacząć grać w wieku sześciu, siedmiu lat.
To warunek konieczny? Nie można być mistrzem, zaczynając jako nastolatek?
RJ: Są wyjątki. Stephen Hendry wziął do ręki kij dopiero w wieku trzynastu lat, ale to było dawno, dawno temu. Teraz konkurencja była dużo większa, chociaż perełki pojawiają się wszędzie. Także w Polsce. Portal World Snooker zamieścił filmik o Antosiu Kowalskim. Ale ciężko wygrać rywalizację z Brytyjczykami i Chińczykami, którzy w wieku ośmiu lat, ledwo wystając zza stołu, potrafią wbić dziewięćdziesięcio punktowego break'a.
PK: Obecni młodzi polscy zawodnicy mają z kim sparować. My napędzaliśmy się wzajemnie. Nie mieliśmy do kogo równać. To my byliśmy najwyższym poziomem, nakręcając się wzajemnie.
Antoś Kowalski – największa nadzieja polskiego snookera
Trochę jak kolarze podczas ucieczki?
RJ: Trochę tak, ale z zastrzeżeniem, że w tej grupie nie było się od kogo uczyć. Podglądaliśmy snooker w telewizji. Czasem ktoś dostał jakąś kasetę, i jak ktoś inny miał wideo, to szliśmy do niego oglądać (śmiech) Były też książki.
PK: Polska była przecież tylko jedna.
RJ: To prawda, większość była anglojęzycznych. Ta polska to też było tylko tłumaczenie. I to nie z oryginału, a jego niemieckiego tłumaczenia.
A kiedy snooker wkroczył do polskiej telewizji?
PK: W 1993 roku? Pamiętam tylko, że najwyższy break to było wtedy 48 punktów, a startowało wówczas 64 zawodników. To też świadczy o jego poziomie, bo teraz więcej zdobywają juniorzy.
Panowie pojawili się w niej trochę później. Najpierw byliście fanami. To jak jest z panów obiektywizmem? Krążą słuchy, że sprzyjacie Ronniemu O'Sullivanowi.
RJ: No tak, ciężko jest być obiektywnym, właśnie z tego powodu, że jesteśmy też graczami i fanami snookera. Każdy z nas ma jakiś idoli. Staramy się jednak, żeby się nie ujawniać (śmiech).
PK: Mieliśmy dużo zarzutów odnośnie sprzyjania konkretnym zawodnikom. Najczęściej nie lubiliśmy tego, którego sympatykiem był nasz oskarżyciel. Mi zarzucano, że sprzyjam Juddowi Trumpowi, więc potem trochę na siłę, komentowałem przeciwko niemu. Bez efektu.
A odstawiając sympatię do Trumpa, kto jest najlepszym snookerzystą w historii? Ronnie?
RJ: Takie twierdzenie jest krzywdzące dla tych, którzy mają na koncie więcej triumfów. Jest takich dwóch – Steve Davis i Stephen Hendry.
A biorąc pod uwagę tylko skalę talentu?
RJ: Tak, wtedy najlepszy jest O'Sullivan. Hendry dokonał wielkim rzeczy, ale nie można zapominać, że gdy zaczynał, nie miał praktycznie żadnej konkurencji. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że gdyby startował teraz nie osiągnąłby nawet połowy tego.
Ronnie O'Sullivan – najszybszy maksymalny break (147 pkt)
RJ: Ale których? (śmiech) Do letnich chyba nie pasuje, więc już chyba wolałbym na zimowych.
PK: Ja nie widzę jakiś dużych korzyści, które płynęłyby z tego dla snookera. Jest już dziś na igrzyskach azjatyckich, na igrzyskach wspólnoty brytyjskiej.
RJ: Jest też World Games, czyli imprezy, która przyciąga wszystkie nieolimpijskie dyscypliny.
Czyli najlepiej jest tak, jak jest obecnie?
RJ: Wiadomo, że igrzyska dobrze zrobiłyby przede wszystkim federacjom, które otrzymałyby dotacje na szkolenie młodzieży. To byłby duży plus, bo wiadomo, że z pustego się nie naleje.
Jeżeli mówilibyśmy tylko o tym, co dzieje się przy stole, to pewnie duża część ludzi przełączyłaby na inny kanał. Wynika to ze specyfiki samego sportu. Mamy tyle czasu, że możemy opowiadać o każdym innym sporcie. Staramy się jednak wspominać o snookerze.
Przemek Kruk
Komentator Eurosport
Coś jest w tym sporcie, co powoduje, że wciąga on ludzi. Gdy ktoś się nim zainteresuje, wchodzi na ścieżkę poznawania snookera, z której ciężko zejść. Grając, za każdym razem poznajesz coś nowego, mierzysz się z innym wyznaniem. Oglądając najlepszych widzisz, jak oni to robią i myślisz "co ja bym zrobił w tej sytuacji", "czy zachowałbym się tak samo?".
Przemek Kruk
Komentator Eurosport
Mieliśmy dużo zarzutów odnośnie sprzyjania konkretnym zawodnikom. Najczęściej nie lubiliśmy tego, którego sympatykiem był nasz oskarżyciel. Mi zarzucano, że sprzyjam Juddowi Trumpowi, więc potem trochę na siłę, komentowałem przeciwko niemu. Bez efektu.