
Reklama.
Pieniędzy jest ciągle za mało
To chyba największy ból, obojętnie czy budujesz dom, czy urządzasz mieszkanie. Sięgasz do oszczędności (rzadziej) lub bierzesz kredyt (częściej) i wydaje ci się, że na wszystko starczy, a remont pójdzie finansowo jak po maśle. Pieniądze wydają się jednak magicznie... znikać. Nawet jeśli zrobisz dokładną listę wydatków i będziesz się jej ściśle trzymać, okazuje się, że twój budżet jest coraz mniejszy i mniejszy.
Dlaczego tak jest? Z mojej perspektywy to wszystko wina... bzdetów. Bzdetów, czyli wszystkich małych rzeczy, bez którego nie ruszysz z remontem, ale tak naprawdę nie masz nawet pojęcia, do czego one służą. Listwy, kleje, kable, uszczelki. Nie dość, że ich kupowanie jest udręką (patrz punkt drugi), to jeszcze swoje kosztują. W rezultacie wydajesz więc połowę budżetu na bzdety i nawet jeśli uda ci się skończyć remont, to z kupowaniem mebli jest już problem.
I to duży. Wszystko jest bowiem cholernie drogie. Jasne, można urządzić mieszkanie lub dom budżetowo, ale trzeba nieźle nakombinować. Na szczęście jest OLX, Allegro i starocie, które możesz upolować (nawet na osiedlowym śmietniku!) i dać im drugie życie. Nie dość, że będziesz eko, to jeszcze stylowy. Co nie zmienia faktu, że niektóre rzeczy musisz kupić nowe. Wtedy albo prosisz rodzinę o pomoc, albo kupujesz lodówkę na raty, albo bierzesz... kolejny kredyt.
Nie wspominając już nawet o tym, że każda wyprawa do Ikei to coraz mniej zer na koncie – wszystko kusi i mruga do ciebie z pułek. Bo przecież musisz mieć tę złotą konewkę albo miękką pufę. Ach, i powodzenia ze składaniem mebli z Ikei. Krzyżyk na drogę.
W sklepie nie masz pojęcia, co się dzieje
Kiedy wyobrażam sobie piekło, widzę sklep budowlany. Jasne, dla budowlańców i ludzi, którzy znają się na rzeczy, to z pewnością raj na ziemi. Jednak dla mnie i zwykłych maluczkich, którzy nie znają się na rodzajach kleju do płytek, to prawdziwa gehenna.
Idziesz do sklepu, patrzysz na listę, którą napisał ci majster (jedno z najpiękniejszych słów w języku polskim). Zaprawa murarska. Wchodzisz w określoną alejkę, stajesz przed półką i chce ci się płakać, bo rodzajów zapraw jest 10. A ty nic nie rozumiesz. Chcesz zapytać o pomoc pracownika, ale nikogo nie ma w promieniu dwudziestu alejek. Kiedy w końcu kogoś znajdujesz, asystent... nic nie wie. Jeśli znajdziesz kogoś kompetentnego, wygrałeś życie.
Udały ci się zakupy? Brawo! 10 punktów do sukcesu. Tylko teraz powodzenia z wsadzeniem dziesięciu paczek płytek kuchennych do samochodu (jeśli masz samochód) i wniesieniu ich do mieszkania. Piętro siódme, jest winda, ale do tej windy trzeba je przecież zanieść. A nie pomyślaleś, że można zaopatrzyć się w wózek budowlany. On naprawdę ratuje życie.
Zawsze coś jest nie tak
Obojętnie, jak bardzo się starasz, zawsze coś jest nie tak. Zawsze. W internecie znajdujesz idealne panele podłogowe, jedziesz do sklepu, żeby zobaczyć je na żywo i... nie ma ich. Ani w tym sklepie, ani w żadnym innym, bo wycofali je ze sprzedaży. A kiedy kupujesz już wymarzone panele i patrzysz na nie potem w domu, okazuje się, że mają zupełnie inny kolor, niż w sklepie. Bo światło inaczej pada.
Takich przykładów jest mnóstwo. Karnisz jest za krótki, parapet za długi. Farba miała być w ciepłej odcieni bieli, a jest zimno, jak na Arktyce. Kupujesz baterię do umywalki, ale pomyliłeś się, bo przecież ma być bateria ścienna. A już zamontowali kupioną przez ciebie umywalkę z dziurą na baterię. Nie chcesz już jej głupio rozmontowywać, więc musisz kupić uszczelkę na tę nieszczęsną dziurę, tylko że nigdzie nie możesz jej znaleźć. Chyba, że w sklepie internetowym, w którym wysyłka kosztuje 10 razy więcej, niż uszczelka. Do tego ekipa zawiesza ci lampę do góry nogami, a na ścianie w kuchni jest jakiś dziwna rura rodem z PRL-u, przez którą nie pasuja wymiary szafek.
I tak dalej, i tak dalej. Jeśli myślisz, że w remoncie pójdzie ci wszystko gładko, pomyśl jeszcze raz. A jeśli jesteś control freakiem i perfekcjonistą, lepiej... nie rób remontu. Szczególnie w starym budownictwie, bo okazuje się, że dekady temu w Polsce bloki budowali... krzywo, w wymiary są niewymiarowe.
Wszędzie jest pył i na myśl o sprzątaniu jest ci niedobrze
Mam to szczęście, że nie mieszkam w swoim mieszkaniu podczas remontu i przeprowadzę się dopiero, gdy wszystko będzie już gotowe. Ale przeżyłam już remont w miejscu, w którym mieszkałam. Pył włazi ci do nosa i w oczy, a twój ulubiony czarny sweter robi się biały. Nie mówiąc już o wszelkich mieszkalnych niedogodnościach i hałasie (chociaż te są również wtedy, gdy podczas remontu mieszkasz z rodzicami lub przyjaciółmi, którzy przygarnęli cię z dobrego serca).
Mnie na szczęście to ominęło, ale nie ominął mnie... pył. Jest wszędzie. Na każdym kawałeczku przestrzeni. Na początku popełniałam błąd i wchodziłam do mieszkania w zwyczajnym ubraniu. Wychodziłam, wyglądając jak bałwan. Dlatego teraz zakładam rozciapciane buty i dresy. I już nauczyłam się, żeby nie opierać się o ścianę.
Nie chcę nawet myśleć, że muszę to później posprzątać. I to generalnie, na glanc. Jasne, są ekipy remontowe, ale już mnie na taki luksus nie stać (patrz: punkt pierwszy). Czeka więc mnie wspaniała zabawa z pyłem.
Wszystko się przedłuża, a na terminy czeka się miesiącami
Miałeś zamieszkać w swoim nowym mieszkaniu w lutym. Mija luty, pytasz ekipę, słyszysz: "do marca się wyrobimy". W marcu słyszysz to samo, i tak dalej, i tak dalej. To oczywiście nie do końca wina ekipy, w końcu fachowcy muszą za coś płacić rachunki i mają kilka projektów jednocześnie. Jednak w końcu tracisz już nadzieję, że kiedykolwiek się do siebie wprowadzisz.
Masz jednak w ogóle szczęście, że znalazłeś fachowców. Terminy są bowiem prawdziwym dramatem – wydaje się, że cała Warszawa robi właśnie remont. Glazurnicy mają czas za rok, podobnie stolarze. Jeśli masz ich w rodzinie lub posiadasz znajomości, możesz skakać do góry z radości.
Jednak w końcu ekipa kończy, a ty możesz usiąść na swojej nowej kanapie (jak już ją kupić) i odetchnąć z ulgą. Bo było warto. Ale co przeżyłeś, to twoje.