Typowa Grażyna wcale nie musi mieć na imię Grażyna i wcale nie musi mieć swojego Janusza. Ba, stereotypową "Grażyną" może być każda z nas, niezależnie od tego, czy ma lat 20 czy lat 50. Warunki? Grażynowe nawyki, czyli te obciachowe, wstydliwe i... trochę urocze. Przyznały się do nich u nas młode Polki, które swojej grażynowości się nie wstydzą. Ba, nawet są z niej dumne!
Najważniejsze, żeby było tanio. Jeśli możesz oszczędzić na czymś nawet 50 groszy, czujesz się, jakbyś wygrała los na loterii. Ba, promocje uwielbiasz do tego stopnia, że jeśli przecenione jest coś, co w ogóle nie jest ci potrzebne, i tak to kupujesz. Bo przecież to taka okazja.
Do tego grażynowego nawyku przyznaje się Magda. – Mąż śmieje się, że jestem finansową Grażyną. I ma rację. Kiedy kupiłam ostatnio sweter w sieciówce, a po kilku dniach zobaczyłam, że jest przeceniony, zwróciłam go, a potem kupiłam ten sam tylko taniej. To nie była jakaś wielka suma, ale mnie ucieszyło, chociaż mąż pukał się w głowę – opowiada.
Magda uwielbia też Aliexpress i woli czekać już trzy miesiące na przesyłkę, niż kupić coś od ręki, ale drożej. Nie kupuje też nic w internecie, jeśli trzeba... płacić za przesyłkę. – Nie znoszę opłat za przesyłkę, to dla mnie totalna strata pieniędzy. Już wolałabym wtedy ruszyć tyłek i pojechać po coś na drugi koniec Polski, niż płacić to 8 złotych – śmieje się.
"Nie chcę jeść, ale kiedy mój facet je, wszystko mu wyjadam"
"Daj gryza", "mogę spróbować?", "dasz kawałek?" – to najgorsze, co możesz od kogoś usłyszeć, gdy właśnie coś jesz. Bo istnieje prawdopodobieństwo, że na gryzie ten ktoś nie poprzestanie i twój kawałek rozpływającego się w ustach brownie albo soczysty burger zaraz zniknie z talerza, a ty nie zdążysz go nawet spróbować.
– To u mnie norma – śmieje się Ewelina. – Jesteśmy na mieście, mój chłopak zamawia kebaba, pyta mnie, czy coś chcę. Ja oczywiście nic nie chcę, bo przecież się odchudzam i w sumie jadłam obiad, więc co będę teraz jeść. Ale oczywiście tylko wjeżdża kebab, a już zaczyna mi ciec ślinka. Rezultat jest taki, że zjadam mu pół kebaba, a on jest wściekły – mówi.
Z kolei Basia przyznaje się do większej złośliwości. – Prawda jest taka, że nie znoszę wydawać pieniędzy na jedzenie. Więc jeśli jestem ze znajomymi i oni coś jedzą, wolę poskubać od nich, niż sama coś kupić. Tak, wiem, jestem wredną babą, pójdę do piekła – śmieje się Basia.
"Nie wyrzucam za małych ubrań, bo może kiedyś w nie wejdę"
Prawdziwa Grażyna nie wyrzuci niczego, bo może do czegoś się to przyda. Po co kupować nowe legginsy, skoro w wytartych może jeszcze trochę pochodzić? I po co pozbywać się za małych o dwa rozmiary ubrań, skoro KIEDYŚ W NIE WEJDZIEMY?
– Mam w domu dwie szafy: jedna z rzeczami, które noszę, a druga, mniejsza, z tym, co założę, jak schudnę. Oczywiście nigdy nie udaje mi się schudnąć, bo nawet się nie staram i uwielbiam jeść. Ale przecież nie wyrzucę takich pięknych rzeczy, które kupiłam za ciężko zarobione pieniądze! – opowiada Kasia.
Rezultat: Kasia drugiej szafy praktycznie nigdy nie otwiera. – Mogłabym to oddać komuś potrzebującemu, ale moja wewnętrzna Grażyna mi na to nie pozwala. Bo przecież wszystko się może kiedyś przydać, a to porządne rzeczy są – mówi.
"Jak sęp poluję na miejsce w autobusie"
Prawdziwa Grażyna zawsze poluje na okazje. Także te w pojazdach komunikacji miejskiej. Nie ma bowiem nic gorszego, niż stanie w autobusie – nawet jeśli jedzie się tylko jeden przystanek.
– Wszyscy moi znajomi się ze mnie śmieją, ale jak wchodzę do autobusu, od razu biegnę na wolne miejsce. Dosłownie biegnę. Przepycham się przez ludzi, siadam, a jeśli udało mi się jeszcze zająć miejsce towarzyszowi, to krzyczę do niego przez pół autobusu: "ej, chodź, tu jest wolne". Serio, wstydzę się tego, ale to silniejsze ode mnie – śmieje się Monika.
"Nigdy nie zamawiam jedzenia na wynos, bo przecież w domu jest co jeść"
Wydaje się, że każdy powinien być szczęśliwy z technologicznego postępu i tego, że jedzenie można zamawiać do domu. Ba, nie trzeba nawet dzwonić! Jednak nie wszyscy są tacy wygodniccy. Szczególnie Grażyny, które tej idei, jak i jedzenia na mieście, w ogóle nie rozumieją.
Taką Grażyną jest Paula. – Za Chiny nic nie zamówię przez internet do jedzenia, nawet jak padam na twarz, jestem chora, a w lodówce nie ma nic. Nienawidzę wydawać kasy na jedzenie! Zrobię wtedy byle co, ale zrobię, nawet stoczę się po schodach do Żabki. Oczywiście nic mrożonego nie kupię, bo to i niezdrowe, i drogie, ale za to mogę kupić makaron, pomidory i zrobić sobie improwizowane spaghetti – wyznaje.
To samo tyczy się zresztą jedzenia na mieście. – Do restauracji mogę pójść na jakąś okazję i na spotkanie towarzyskie, ale ot tak, żeby coś zjeść, nie pójdę – śmieje się Paula. Podobnie jest z pójściem na kawę. W końcu, jak mawiają nasze mamy, "po co iść na kawę, skoro kawę mamy w domu".
"Sprzątam na glanc cały dom przed wyjazdem"
Grażyny nie lubią bałaganu. Bo co sąsiadki powiedzą? Normą jest więc pucowanie domu, gdy tylko ktoś ma przyjść w odwiedziny. Ale wyższy poziom grażynowości to... sprzątanie domu przed wyjazdem. Bo jaki jest tego w ogóle sens?
– Sprzątanie przed urlopem wpoiła mi bezwiednie moja mama, bo zawsze to robiła. Pamiętam, jak mnie to wkurzało i jak się z tego śmiałam. Bo serio wyjeżdżamy na dwa tygodnie, a ona odkurzała, układała w szafach, raz nawet odświeżyła farbę w salonie! Teraz... robię to samo. No może nie maluję ścian, ale nie wyjadę na urlop, zanim nie doprowadzę mieszkania do względnego porządku – śmieje się Karolina.
Dlaczego to robi? Karolina twierdzi, że po prostu nie może odpocząć, kiedy wie, że zostawiła w domu "burdel". – Cały czas myślę wtedy o bałaganie i nie umiem wyluzować. A do tego nie chce mi się wracać do brudnego domu, bo wtedy mój miły wypoczynek szlag trafi – opowiada.
"Znajomi przychodzą na kawę? Robię im ucztę z trzech dań"
Grażyna nie tylko jest porządna, ale również gościnna. Ta gościnność niekiedy zakrawa jednak nawet o absurd. Bo to gościnność pod nazwą "zastaw się, a postaw się".
– Kiedy zapraszam gości, zawsze idę na całość. Może być już koniec miesiąca, ale i tak wyjmę ostatnie oszczędności albo pożyczę kasę od faceta, żeby pokazać gościom, że mam gest – śmieje się Ania. Jak to wygląda w praktyce? Kiedy zapraszam kogoś na kolację potrafię zrobić trzy sałatki, upiec dwa ciasta, przygotować dwa dania, plus zrobić przystawki. Klnę przy tym niemiłosiernie, bo nie mam czasu i takie przygotowania mnie stresują, ale nie odpuszczę – opowiada.
Nie mówiąc już o świętach. – Na Boże Narodzenie jeździmy do moich rodziców na szczęście, ale kilka lat temu Wigilia była u nas. Co ja wtedy wyprawiałam... Serio, myślałam, że facet mnie zostawi, bo przed dwa dni nie wpuszczałam go do kuchni, wydałam masę kasy i byłam wściekła jak osa – wspomina ze śmiechem. I dodaje, że tego nawyku by się jednak pozbyła. – Chciałabym wyluzować – wyznaje.
"Obserwowanie sąsiadów to moje największe hobby"
Typowa Grażyna powinna być oczywiście wścibska i lubić plotki. Nie ma przecież nic lepszego, niż obserwowanie ulicy zza firanki albo rozmawianie z koleżankami o prywatnych sprawach innych ludzi. Albo czytanie Pudelka.
– Tak, jestem typową Grażyną z osiedla, uwielbiam patrzeć, co robią sąsiedzi – śmieje się Weronika. Jak mówi, po prostu uwielbia sensację. – To nie tak, że siedzę cały dzień przy oknie i wszystkich obserwuję swoich czujnym okiem. Ale jeśli ktoś do kogoś przychodzi, lubię patrzyć kto to, a jak ktoś ma nowy samochód, wycieraczkę albo psa, to też to zauważę. Generalnie uwielbiam, jak coś się dzieje, a że dzieje się mało, to cieszę się małymi rzeczami – śmieje się.