Jedna ze stołecznych kawiarni. Za oknem przygnębiająca jesienna szaruga. Chodnikiem suną przemoczeni i smutni ludzie. Obok mnie siedzi Krzysztof "Grabaż" Grabowski, czyli człowiek, któremu udało się wypunktować polską rzeczywistość w sposób zarazem poetycki, jak i dosadny, bezkompromisowy oraz boleśnie wręcz celny. Porozmawiajmy właśnie o sprawach, które poruszył na "Sprzedawcy jutra" (pierwszym od piętnastu lat albumie Pidżamy Porno - świetnym, zaznaczmy to jasno i wyraźnie), chwili dziejowej, w której znalazła się Polska, naszych politykach i duchowieństwie oraz wyborach między dobrem a złem.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Kiedy ostatnio spojrzałeś na nasz kraj i pomyślałeś: panie Boże, jak tu wspaniale tu!?
Wbrew pozorom obserwowanie Polski nie zawsze wprawia mnie w depresyjny nastrój. Ilekroć trafiam nad jakąś rzekę, czuję się wręcz fantastycznie. Przez głowę przewijają się wtedy właśnie myśli typu: Boże, ależ ten kraj jest piękny!
Kocham rzeki – przejeżdżając przez most zawsze zwalniam, żeby ponapawać się widokiem przepływającej pod nim wody. Lubię też Mazury, jeziora. Nasze góry już trochę mniej, bo nie ma tam zbyt wielu rzek i jezior. Znacznie fajniejsze są te chorwackie – masz tam wszystko: i wzniesienia, i wodę. Wiesz, takie dolby stereo.
Kurczę, najpierw ucieszyłem się, że jednak można zapytać cię o Polskę i zobaczyć uśmiech na twojej twarzy, no ale po chwili zacząłeś narzekać na te góry...
Przecież smutne twarze, narzekactwo, malkontenctwo, oraz najogólniej pojęty pesymizm to polskie cechy narodowe (śmiech)! Tak czy owak trzymajmy się tego, że jeżeli chodzi o naszą przyrodę, to naprawdę mogę się pozachwycać wieloma rzeczami, poczuć szczęście. Jednak gdy przejdziemy do tematu ludzi, którzy zamieszkują te ziemie, uśmiech ulotni się z mojej twarzy momentalnie.
Wydałeś właśnie płytę, na której naprawdę ostro krytykujesz elity rządzące tymi ziemiami. Podczas zbliżających się wyborów będziesz miał na kogo głosować? Mówię o postawieniu krzyżyka z pełnym przekonaniem, a nie szukaniu na siłę najmniejszego zła.
Zdziwię cię, ale będę miał. Po raz pierwszy w życiu. Doprecyzujmy: miałbym problem z kibicowaniem jakiejś jednej partii politycznej, ale na listach wyborczych pojawiło się kilka osób, na które mógłbym zagłosować bez mrugnięcia okiem.
Ale czy punkrockowcowi wypada ufać jakiemukolwiek politykowi?
Rozgraniczmy tutaj pewne kwestie: zaufanie komuś, a oddanie na niego głosu to różne sprawy. Wcześniej wspominałem o tym, że nareszcie na listach wyborczych mam osoby, które znam; wiem, co robią na codzień i jak myślą. Zawsze to jakieś punkty orientacyjne, które dają możliwość podjęcia świadomej decyzji przy urnie.
Wierzysz w to, że gdy uczciwy człowiek zabierze się za politykę, to prędzej czy później...
... nie skurwieli się? Na pewno polityka wypaczy absolutnie każdego. Jednego mniej, drugiego bardziej, ale wchodząc do polityki nie da się zachować całej niewinności. Czy osoby, o których mówiłem wcześniej będą wciąż godne zaufania, gdy uda im się zasiąść w parlamencie? Zobaczymy.
Na razie wolę trzymać się zasady, że nie powinno się ufać nikomu, włączając w to... samego siebie. Bo czasami ciężko mi uwierzyć we własne obietnice – chodzi o plany typu: "jutro wstanę o 7:30 i zrobię mnóstwo konstruktywnych rzeczy, nadrobię zaległości zawodowe". Później okazuje się, że łóżko wygrywa.
Owszem, budzik dzwoni sobie o tej wpół do ósmej, ale i tak wstaję dopiero jakieś dwie godziny później. Wracając do polityków, na których zamierzam zagłosować: z jednej strony super, że mają realne szanse na wejście do parlamentu. Jednak z drugiej, nie ma co się zbytnio cieszyć, bo przecież nie będzie to miało żadnego wpływu na ogólną sytuację polityczną.
Rozumiem, że ufasz prognozom wyborczym i nie wierzysz w jakiś cud?
Oczywiście, wszystkie te sondaże nie są precyzyjne, zawierają w sobie pewien błąd. Lecz niestety – błąd ów na pewno nie jest "w naszą stronę" i do żadnego cudu po prostu dojść nie może. Kiedy czytam, że tzw. sufit PIS-owski sięga 58 procent, to mogę jedynie stwierdzić: sorry, mamy przejeb*ne.
Chciałbym zaufać naiwnie jakiejś nadziei, zakłamywać rzeczywistość i wmawiać sobie, że społeczeństwo nagle się obudzi, przejrzy na oczy. Ale przecież to niemożliwe z prostej przyczyny: zdecydowana większość osób, które pójdą na wybory, naprawdę chce, żeby partia rządząca rządziła dalej.
PiS od czterech lat prowadzi politykę w taki sposób, że nie tylko pogłębiło relacje ze swoim dotychczasowym elektoratem, lecz i zdobyło nowe serca. Dodajmy, że w tym momencie na polskiej scenie politycznej, najzwyczajniej w świecie, nie ma postaci, która w jakikolwiek sposób mogłaby równać się z Jarosławem Kaczyńskim. Niestety.
No ale skoro chcesz, żeby nasza rozmowa przebiegała w klimacie optymistycznym, powiem tak: pocieszmy się, że wszystko musi się kiedyś skończyć. Skoro upadły Cesarstwo Rzymskie,Trzecia Rzesza i Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich – byty, o których mówiono, że są wieczne – to i PiS nie będzie rządził nami w nieskończoność.
Mogę poprosić o nieco bardziej precyzyjne proroctwo?
Ostatnie cztery lata były dla tej partii zaledwie odpowiednikiem początku studiów: wiesz, gdy pozdawało się parę kolokwiów, w indeksie pojawiły się jakieś wpisy, otrzymane za samą obecność na zajęciach. Natomiast kolejne cztery lata będą czasem naprawdę poważnych egzaminów, pojawią się trudne do zaliczenia "kobyły".
Poobserwujmy cierpliwie, jak PiS poradzi sobie z takimi właśnie wyzwaniami. Podejrzewam, że dokładnie w taki sam sposób do sprawy podchodzi opozycja – wie, że na razie może jedynie czekać na moment, w którym polityka szalonego rozdawnictwa skończy się wielkim krachem. A ten jest nieuchronny.
Przecież tego, co się wyprawia, nie zniesie absolutnie żaden budżet, nawet jeżeli politycy okradną już wszystkich, którzy płacą podatki. Dopiero wówczas sytuacja się zmieni: PiS nie może w nieskończoność dogadzać ludziom z tzw. rozbuchaną absorbcją.
No a kogoś, kto przyzwyczaił się do tego, że dostaje coś za nic, nie da się już ot tak przerobić z powrotem na człowieka, który mówi "nie ma sprawy, nie chcę dotychczasowych przywilejów". Elektorat tej partii wkurzy się na brak pewnych benefitów i wreszcie ugryzie rękę, która do tej pory go karmiła.
Należysz do artystów, którzy uważają, że w ciągu ostatnich lat ktoś tłamsi ich wolność wypowiedzi?
Nie. Jeżeli odczuwam jakiekolwiek różnice, to dotyczą one raczej kwestii podatkowych. Pod tym względem jest coraz gorzej i lękam się, że to jeszcze nie koniec negatywnych zmian. W ogóle jestem pełen obaw o ekonomiczną część naszej przyszłości. Przecież żyjemy w kraju, w którym każde – nawet najbardziej absurdalne prawo – może zostać uchwalone znienacka, w ciągu jednej nocy.
Wyobraź więc sobie, że pewnego razu budzisz się i dowiadujesz, że weszła w życie jakaś uchwała umożliwiająca konfiskatę twojego majątku. Ot tak, na podstawie jakichś drobnych uchybień; prawdziwych lub nie. Natomiast jeżeli chodzi o wolność wypowiedzi, to nie zauważyłem żadnych różnic.
Nikt jeszcze nie cenzuruje mojej twórczości, nie mówi, o czym mam śpiewać, a jakie tematy są zakazane. Choć wiem, że podobne rzeczy już się dzieją – przecież są zespoły, których występy zostają odwołane z powodów, nazwijmy to, ideologicznych.
Owszem, na razie zdarza się to sporadycznie, a do tego podobne sytuacje mogą wręcz ułatwiać takim wykonawcom rozwój karier – przecież dzięki temu, że są bojkotowane we własnym kraju, mogą budować legendę poza jego granicami.
Jednak na serio przeraża mnie myśl, że coraz częściej możemy mieć do czynienia z czymś takim, że nie możesz zagrać koncertu w danym mieście, ponieważ jakiś ksiądz mówi: "Basta, veto, nie pozwalam! To ja decyduję o tym, co dzieje się na terenie mojej parafii". No a władze lokalne, aby nie narazić się duchownemu, robią potulnie wszystko, czego sobie zażyczy.
No właśnie, na "Sprzedawcy jutra" obrywa się również księdzu...
Ale pokreślmy tu, że nie chodzi mi o antyklerykalizm w formie ekstremalnej. Zdaję sobie sprawę, że w Kościele – jak w każdej instytucji – można znaleźć i jednostki wartościowe, i radykalnych oszołomów z manią wielkości.
Wkurzają mnie duchowni należący do tej drugiej grupy – zapominający, że ich misją jest skromna posługa wiernym. Opiekę duszpasterską rozumieją jako zabawę w politykę, natomiast Kościół jako dochodowe przedsiębiorstwo, które pozwala im się wzbogacać.
Nie tylko dzięki datkom od wiernych, ale i korzystając ze szczodrych dotacji państwowych. Oczywiście najlepiej przy okazji skłócając społeczeństwo. Ramię w ramię działają z nimi pewne frakcje, które w ten sposób mogą zbijać kapitał polityczny. Chodzi o stworzenie możliwie wielu podziałów wśród Polaków, bo w takiej sytuacji najłatwiej nami sterować.
Nie może obyć się również bez pokazania wroga.
Oczywiście. W tym momencie to mniejszości seksualne, tudzież wszystko, co rozumiemy przez pojęcia LGBT czy też gender – rzeczy, które świat zachodni już dawno traktuje jak oczywistość. No i jakoś nie skończyło się to tam żadną Sodomą, żadną Gomorą. Większość społeczeństwa przyjęła do wiadomości, że takie osoby były, są i będą. Po problemie.
Wiesz, przez jakiś czas wydawało mi się, że Polska podchodzi do powyższych kwestii coraz normalniej. Aż tu nagle... kraj zaczął cofać się w stronę średniowiecza. Wiadomo, że to wynik umiejętnych rozgrywek politycznych – bez pokazania wyborcom wroga, znacznie trudniej nimi manipulować.
Zresztą owi wrogowie się kończą i nie mam pomysłu, kto będzie następny, przeciwko komu prawica będzie szczuć społeczeństwo za jakiś czas. To chore, ale ta siła polityczna buduje swoją potęgę na nienawiści, wykluczaniu i piętnowaniu pewnych osób. Codziennie zaprzeczają 10 przykazaniom i katechizmowi. Hipokryzja do potęgi entej.
Najgorsze, że zdecydowana większość rodaków nie zauważa tego ewidentnego zła, no albo jedynie udaje, że go nie widzi. Są tak zaślepieni, zmanipulowani, przekupieni. Polska jest zabawką w rękach cynicznych graczy; oczywiście nie chodzi tutaj wyłącznie o naszych polityków, bo wszystko to jest elementem wielkiej rozgrywki w skali globalnej.
Nie bądźmy naiwni – komu najbardziej zależy na destabilizacji Polski? Oczywiście Rosji, dla której "od zawsze" jesteśmy wrzodem na dupie. To mocarstwo niezmiennie uważa, że jesteśmy jego własnością; że jesteśmy zbyt słabi i zbyt głupi, aby zasługiwać na niezależność.
Pamiętajmy, że rosyjskie służby potrafią wpływać na wyniki wyborów na całym świecie, włączając te odbywające się w Stanach Zjednoczonych. Tak więc manipulowanie sytuacją polityczną w Polsce to dla nich sprawa wręcz banalnie prosta.
Znacznie trudniejsza jest walka z podobnymi działaniami. Pamiętasz, kiedyś na pudełkach od zapałek umieszczano napis: "Las rośnie wolno – płonie szybko"? Dokładnie tak samo jest ze społeczeństwem, ludzi można skłócić naprawdę błyskawicznie, ale zajebiście trudno ich później pogodzić.
W swoich utworach tworzysz bardzo wyraźne podziały społeczeństwa: "oni" są od Kaina, natomiast "twoi" ludzie od Abla. Nie chciałbyś poszukać złotego środka, zacząć godzić zwaśnione społeczeństwo?
Nie chciałbym. Jeszcze nie jestem na tym etapie, aby nadstawiać drugi policzek. Przecież ta druga strona napierd*la w nas bez żadnych skrupułów, włączając w to ciosy poniżej pasa. Robi to bezkarnie, bo sędzia tego spotkania udaje, że nie widzi ich nieczystych zagrywek.
Jesteśmy obijani niczym Rocky Balboa w filmie "Rocky", nie ma fragmentu ciała, który nie byłby posiniaczony. No i jak w tamtym filmie po prostu musi nadejść moment, w którym podniesiemy się i przejdziemy do skutecznego kontrataku.
Wierzysz jeszcze w siłę muzyki, w siłę poezji? W to, że twoje utwory mogą skłonić do opamiętania się choć jedną osobę?
Sądzę, że jedną może i tak (śmiech). Natomiast nie jestem na tyle naiwny, aby łudzić się, że społeczeństwo może przejrzeć na oczy, gdy posłucha tego, co śpiewa jeden czy drugi artysta. Sztuka nie ma tak wielkiej siły oddziaływania. Do prawdziwym zmian potrzebny jest tłum, najlepiej taki liczony w milionach.
Dopiero wtedy mamy do czynienia z siłą, wobec której bezradni są politycy, nawet gdyby wyprowadzili na ulice wojsko. Na razie ten tłum jest zbyt mały, ale poczekajmy. Pojawi się, choć iskrą nie będzie tutaj żadna zaangażowana piosenka, tylko wspomniane egzaminy, oblane przez włodarzy.
Lud wychodzi na ulice dopiero wtedy, gdy jest mu źle, no a na razie zbyt duża część społeczeństwa cieszy się dobrobytem, który sztucznie wykreowała partia PiS.
Przecież zewsząd słychać dziś głosy, że ostatnie lata to najlepszy czas w historii Polski. Cóż, pozostaje czekać, aż osoby wygadujące podobne głupstwa przekonają się na własnej skórze, że wszystko to było jedynie krótkim zrywem, który po prostu musiał zakończyć się wielką katastrofą.
Na razie nie mogę im zabronić mówienia takich bredni – przecież mamy wolność słowa, którą szanuję. Zwłaszcza jako człowiek, który 24 lata życia spędził w PRL-u.
W tym czasie zdążyłem poznać to państwo, zwłaszcza w schyłkowym okresie komuny: wszystkim sterowały, zastraszając społeczeństwo – karykaturalne pacynki, wykonujące czyjeś zakulisowe polecenia. Przeraża mnie fakt, że pod wieloma względami współczesna Polska przypomina tę ludową, socjalistyczną, włączając w to ludzi, których widzę na współczesnej scenie politycznej.
To cała masa klakierów, dupowchodów i strachobździeli – jeżeli nasz kraj opiera się na barkach takich właśnie kreatur, to nic dziwnego, że coraz bardziej dziczeje i chamieje.
Czy w tym momencie pijesz również do pewnego człowieka, którego nazwisko pojawia się na nowym albumie, a który niegdyś był twoim kolegą po fachu?
Wyłącznie po fachu, bo Paweł Kukiz nigdy nie był moim kolegą prywatnie.
Gdy pojawił się na scenie politycznej, nie kusiło cię, aby dać mu jakikolwiek kredyt zaufania? W końcu muzyk, artysta...
Nie. Moja nieufność zaczęła się, gdy tylko wszedł w politykę. Przecież od razu było widać, jakimi ludźmi się otacza. Akces do Marszu Niepodległości, bratanie się z narodowcami – ba, wpisywanie ich na swoją listę wyborczą.
Przecież mówimy tutaj o kimś, kto postanowił zostać "antysystemem" w ujęciu narodowo-nacjonalistycznym; narodowcy, narodowcy otwarcie głoszą, że demokratyczne państwo to ich wróg, że zamierzają tę złą demokrację zdławić, aby Polska była jeszcze bardziej jednolita, niż dotychczas. Taką antysystemowość to ja pierd*lę.
Wracając do tekstów ze "Sprzedawcy jutra" – pojawiają się tam "kotwice na bejsbolach", natomiast o uczestnikach Marszów Niepodległości śpiewasz: "Maszerują ch*je w swej obłędnej defiladzie". Oznacza to, że wciąż żyjemy w kraju bezpiecznym, w którym nie obawiasz się tego, że oberwiesz za podobny przekaz, wchodząc do ciemnej bramy.
Nie wykluczam takiego scenariusza. Pocieszam się tylko tym, że wchodząc do swojego domu, nie muszę pokonać ciemnej bramy (śmiech). Lecz miejmy świadomość, że wszystko to zmierza w naprawdę złą stronę. Historia zna setki przestraszonych polityków, którzy po cichu przyzwalają na bieganie po ulicach młodych bojówkarzy.
Policja ich nie łapie, sądy nie skazują, a ci łamią prawo i są bezkarni. Nie ma nic bardziej demoralizującego. Spójrzmy na Europę w latach 30. ubiegłego wieku – praktycznie w każdym państwie działały partie faszystowskie, praktycznie w każdym państwie do władzy doszły rządy autorytarne.
A początki były dokładnie takie, jak w dzisiejszej Polsce. Przypomnij sobie marsz na Rzym, zamachu stanu, który przeprowadził w 1922 roku Mussolini. Przecież każda z odbywających się dziś manifestacji – podczas których patrioci ponoć tylko czczą naszą niepodległość – może przeobrazić się w coś podobnego.
OK, mamy demokrację i niby każdy może głosić bliskie mu wartości, ale posłuchaj tylko haseł, które są wykrzykiwane przy takich okazjach. Przecież bardzo często mamy do czynienia z otwartym namawianiem do popełniania przestępstw, czyli słowa, które w absolutnie każdym zdroworozsądkowo myślącym człowieku powinny wywołać naprawdę wielki strach! Cóż, po drugiej – tej lewej stronie – nie ma tak wielkiej siły, która mogłaby się temu przeciwstawić.
No a ty nie planujesz prowadzenia owej lewicy na barykady.
Po prostu nie nadaję się do tego. Totalnie nie potrafię odnaleźć się tłumie, czuję się w nim bardzo źle, momentalnie więdną mi wszystkie gałązki, listki opadają...
Zresztą umówmy się: nie mam wystarczająco rozpoznawalnej paszczy, aby posłuchało mnie odpowiednio wiele osób. Sam widzisz – siedzimy sobie w zatłoczonej kawiarni i jakoś nikt nie podbiega po autografy.
Chociaż pamiętam lepszą sytuację: Pidżama Porno grała kiedyś dla 300 tysięcy osób, a gdy po koncercie zdjąłem swój szapoklak i wszedłem między ludzi, żeby kupić sobie piwo, rozpoznały mnie dwie osoby.
Kogo dziś widzisz najczęściej pod sceną, na której występujesz?
Trzonem widowni na koncertach Pidżamy Porno są ludzie, którzy byli młodzieżą w czasach, gdy ten zespół zawieszał działalność, czyli roku 2007. W międzyczasie skończyli licea i studia, no i teraz znów przychodzą na nasze występy, już jako ludzie dorośli.
Podobnie wygląda sprawa z koncertami Strachów na Lachy – od jakichś pięciu lat nie widać na nich osób młodych; no, chyba że doliczyć tutaj małe dzieci, trzymane na rękach przez rodziców. No ale one mają założone słuchawki tłumiące hałas, więc i tak nie za bardzo słyszą, co śpiewam.
Rozumiem, że nie planujesz już wychowywać na swoich tekstach kolejnego pokolenia?
Na to nie ma już szans. Chociaż może i dobrze, bo patrząc na to, co wyrosło z ludzi, którzy dorastali przy kawałkach Pidżamy Porno, wręcz bałbym się wychowywać kolejnych (śmiech).