Gdyby zacytować wszystkie obelżywe słowa, które pod adresem niePiS-u skierował hejter smok05, tekst wyglądałby jak ściana kropek. Obserwowali go, podawali dalej i rozmawiali na Twitterze znani politycy partii Jarosława Kaczyńskiego. Czas przeszły jest nieprzypadkowy: smok05 właśnie ukrył swoje konto – tuż po tym, jak jego imię i nazwisko ujawniła "Gazeta Wyborcza". Czy to legalne i jakie mogą być konsekwencje? Zapytaliśmy mec. Monikę Wieczorek, analityczkę internetową Annę Mierzyńską i autora tekstu Bartosza Chyża.
Smok05 został zdemaskowany w czwartek wieczorem w tekście Bartosza Chyża. Jak mówi nam autor, śledztwo dziennikarskie trwało kilka tygodni. W tekście opublikowanym przez "Gazetę Wyborczą" można zapoznać się z pochwałami smoka05 dla PiS i przykładami obelg oraz gróźb, jakie od lat kierował wobec wyborców i polityków innych partii. Pokazane są także publiczne wpisy, w których internauta lży osoby nieheteroseksualne, Niemców i Żydów. Następnie czytelnicy mogą dowiedzieć się, jak ma na nazwisko pisowski hejter i branżę, w której pracuje. Okazuje się, że nie jest osobą publiczną – jest pracownikiem niemieckiej firmy.
I podczas gdy jedni cieszą się, że maska spadła i nienawistnik będzie mógł odpowiedzieć przed sądem za swoje słowa, inni nie są tym zachwyceni. Oburzeni zdemaskowaniem smoka05 są oczywiście pracownicy kontrolowanej przez partię rządzącą TVP, ale podział nie przebiega po linii PiS kontra reszta świata – także po stronie sympatyków opozycji pojawiają się głosy, że ujawnienie tożsamości hejtera wcale nie jest takim dobrym pomysłem. Po pierwsze nie wiadomo czy jest legalne, a po drugie nie wiadomo, jakie pociągnie za sobą konsekwencje społeczne.
Konsekwencje
Swoje wątpliwości w tej kwestii wyraża Anna Mierzyńska, analityczka internetowa kiedyś związana z Platformą Obywatelską. – Bezdyskusyjnie mamy do czynienia z osobą, która notorycznie obrażała i zniesławiała innych ludzi. Nie o to jednak w tym wszystkim chodzi. Nawet ludzie oskarżeni lub skazani mają prawo do ochrony tożsamości i wizerunku, jeśli sąd nie zdecyduje inaczej. smok05, jakkolwiek negatywnie oceniamy jego wpisy, nie wpada nawet do żadnej z tych dwóch kategorii. Czy jemu ta ochrona nie przysługuje? Nie wiem, chciałabym poznać opinię prawnika – mówi Mierzyńska.
Zwraca jednak uwagę na jeszcze jedną rzecz. – Według części pracowników TVP hejterami są z definicji wszyscy internauci, którzy używają opozycyjnego hasztagu #SilniRazem, niezależnie od tego czy kogoś obrażają, czy nie. Czy to znaczy, że analogicznie mogą ujawnić ich nazwiska i miejsca pracy? Wielu osobom tylko anonimowość w sieci umożliwia pisanie o swoich poglądach politycznych, bo jakby robiły to pod nazwiskiem, wyleciałyby z pracy – tłumaczy Mierzyńska.
Dodaje, że PiS i jego media mają znacznie łatwiejszy dostęp do danych osobowych niewygodnych internautów, a przecież pojęcie hejtera nie jest zdefiniowane prawnie, więc bardzo łatwo taką łatkę mogą dostać wszyscy, którzy nie popierają partii rządzącej. Przedsmakiem tego – argumentuje – było podanie przez TVP personaliów i miejsc pracy osób, które protestowały przeciwko manipulacjom telewizji publicznej.
Prawo
– Nie mogę wziąć odpowiedzialności za to, co teraz zrobią prawicowe media. Ja odpowiadam za swoje teksty – mówi naTemat Bartosz Chyż. Dodaje, że w śledztwie dziennikarskim posiłkował się tym, co smok05 sam przez lata ujawniał o sobie w różnych miejscach w sieci.
Mec. Monika Wieczorek, specjalistka od ochrony dóbr osobistych i danych osobowych, podkreśla, że jeśli dziennikarz w materiale posiłkuje się danymi osobowymi, które ujawnił o sobie sam zainteresowany, to działa zgodnie z prawem, tym bardziej, że ustawa o ochronie danych osobowych wyłącza w stosunku do działalności dziennikarskiej stosowanie niektórych przepisów RODO. Niezgodne z prawem jest natomiast wyciąganie danych rejestracyjnych z baz portali internetowych. Jeśli jednak media połączyły ogólnodostępne kropki, które "zostawił" w sieci sam internauta, nie ma mowy o naruszeniu przepisów o ochronie danych osobowych.
Tu pojawia się kolejny problem, bo choć smok05 ujawnił o sobie wiele informacji, to nie napisał jak ma na nazwisko. W tekście "Gazety Wyborczej" jest ono jednak podane czarno na białym. – Nawet jeśli uważamy kogoś za hejtera, to nadal ujawnienie jego tożsamości może stanowić naruszenie jego dóbr osobistych, w tym prawa do prywatności – komentuje mec. Monika Wieczorek.
– Ujawniłem jego personalia bo uznałem, że tego wymaga interes publiczny – tłumaczy dziennikarz. Prawniczka dodaje, że z powodu ujawnienia tożsamości smok05 może teraz np. wnieść pozew cywilny o ochronę dóbr osobistych, ale dziennikarz i wydawca potencjalnie mogą bronić się działaniem w interesie publicznym.
Interes publiczny
W rozmowie z naTemat autor tekstu przyznaje, że praca nad nim nie była łatwa. W redakcji prowadzono dyskusje ile w tekście pokazać tego, co udało się zebrać w internecie na temat smoka05. – Nie czuję satysfakcji. Wiem, że w jego miejsce pojawi się kilku następnych. Celem tekstu było pokazanie jego wieloletniej, bezprecedensowej aktywności w sieci, tego jak obrażał wielu ludzi, osoby zarówno publiczne, jak i prywatne. Chodziło też o obnażenie jego hipokryzji – szkalując Niemców smok05 pracuje w niemieckiej firmie – mówi Bartosz Chyż.
Antybohater jego tekstu ukrył swoje dotychczasowe konto (a razem z nim obraźliwe tweety), a na Twitterze pojawiło się nowe. Jeśli zostało założone przez niego, a nie kogoś, kto się pod niego podszywa, to wygląda na to, że smok05 boi się, że poniesie odpowiedzialność za swoje słowa, a może nawet pójdzie do więzienia.
"Zakłódkowanie" dotychczasowej twórczości chyba jednak mu nie pomoże – na Twitterze i nie tylko krążą skriny jego wpisów. To, że tweety smoka05 zostały zabezpieczone, sugeruje też na Twitterze Bartosz Chyż. Znaczyłoby to, że wszystkie osoby, które lżył pisowski hejter, mają teraz krótką ścieżkę do spotkania z nim w sądzie – jeśli będą oczywiście chciały dochodzić swoich praw.
– Jeśli ktoś chce kogoś obrażać, nazywać c**ą, ch**em, k***ą, niech robi to pod własnym nazwiskiem. Jeśli nie ma odwagi, to niech tego nie robi – ocenia dziennikarz. Dodaje, że od początku liczył się z pozwem ze strony smoka05 za ujawnienie jego nazwiska. – To zwykła osoba, która chowając się za anonimowością uznawała, że wszystko jej wolno. Otóż nie: nie wolno – mówi dziennikarz.
Historia smoka05 ma ciąg dalszy. Pod jego miejsce pracy przeszedł się jeden z internautów. Nagranie z rozmowy przez domofon wrzucił na Twittera. Okazuje się, że smok05 nie pojawił dziś w biurze.
– Chodzenie do niego do firmy to przesada. Nie popieram tego, trzeba być przyzwoitym – konkluduje Chyż.