Pazerność na dopłaty u ludzi, którzy nawet nie uprawiają ziemi, kuriozalna nagonka na obcokrajowców i zabieranie ziemi dzierżawcom... Joanna Warecha, dziennikarka, która od lat zajmuje się tematyką rolnictwa, postanowiła pokazać, jakie problemy naprawdę trapią polską wieś, pokazać, jaki to polityczny poligon. Tak powstał film "Nieziemskie historie".
Jeden z twoich rozmówców, rolnik, należy do rady nadzorczej Radia Szczecin. Dużo jest takich przypadków, że rolnicy trafiają do spółek Skarbu Państwa?
Tych przypadków jest więcej. Do tej pory politycy, aby się jakoś odwdzięczyć, lokowali swoich zwolenników, tych, którzy pomogli w kampanii wyborczej, w miejscach stosunkowo odpowiednich do ich działalności.
Np. jeżeli to była branża rolna, to najczęściej ci ludzie trafiali do firm związanych z rolnictwem. Trafiali często do spółek Skarbu Państwa. Dziś najbardziej znaną strategiczną spółką skarbu Państwa jest Janów Podlaski.
Jest wśród nich także kombinat Kietrz na Opolszczyźnie. Dawny kombinat PGR-owski, który był bardzo lubiany przez Edwarda Gierka. Tam trafiali ci, którzy angażowali się w kampanie. Wielu rolników nazywa ich zwyczajnie krzykaczami.
Mówią często o nich, że "Takim się nudzi na wsi, bo ma hektar ziemi i za dużo czasu, więc angażuje się w pokrzykiwanie raz na rzecz jednej partii, a potem na rzecz innej . Tam gdzie są korzyści tam są."
Ale na tym się znają. Co jest w tym więc nagannego?
Na wsi przywoływany jest przypadek doradcy zarządu ze spółki strategicznej w Kietrzu, gdzie, doradcą zarządu jest człowiek, który wg oświadczenia majątkowego posiada gospodarstwo rolne o powierzchni 1 ha ziemi bez budynków, a doradza firmie, która gospodaruje na 8500 ha.
To, że ktoś ma maszynkę gazową w domu nie oznacza, że może być doradcą zarządu PGNiG. To jest niepojęte. Nie ma czegoś takiego, jak poczucie wstydu, że takie zachowanie jest nie w porządku. Jest takie parcie, że ja teraz jestem ważny.
To jest też ciekawe, że ten obecny doradca negował jeszcze przed wyborami w 2015 roku istnienie strategicznych spółek Skarbu Państwa. Dziś jest wielkim zwolennikiem, żeby odbierać dzierżawcom ziemię i z tych gospodarstw robić gospodarstwa państwowe, które będą satelitami tych spółek strategicznych, czyli krótko mówiąc historia zatoczyła koło.
A rolnicy w radach nadzorczych mediów?
Politycy szybko zdali sobie sprawę, że media to jest bardzo ważny oręż w walce o poparcie. Ci ludzie trafiają do mediów po to, aby mieć realny wpływ na to, kto będzie zapraszany. Oni znają środowisko rolnicze.
Media publiczne ustawowo w swoim przekazie muszą reprezentować wszystkie grupy społeczne. Ponieważ 40 proc. ludzi w Polsce mieszka na wsi, to muszą mieć swoje audycje, więc mają je w Telewizji Polskiej i Polskim Radiu.
Mówimy jednak o radach nadzorczych. Struktura Polskiego Radia jest taka, że każda rozgłośnia regionalna ma swój zarząd i radę nadzorczą.
Co oznacza dla takiego rolnika bycie w radzie nadzorczej PR?
To jest określony pieniądz. Takie osoby mają wpływ na to, kto tak naprawdę występuje w audycjach.
Ale trafiają tam rolnicy nie wybierani w jakiś demokratyczny sposób, a ci, którzy są blisko rządzących?
Tak, przykładem jest Związek Zawodowy Solidarność RI. Wielu ministrów rolnictwa np. Artur Balazs, Gabriel Janowski, wywodzących się z "NSZZ RI Solidarności", w rozmowie ze mną mówi, że obecny związek NSZZ Solidarność nie ma nic wspólnego z tym związkiem, który oni tworzyli w latach 80-tych. Zarówno mentalnym i moralnym. Artur Balazs siedział w więzieniu za swoją działalność opozycyjną i z przykrością odnosił się do dzisiejszych działaczy.
Dzisiaj minister Balazs mówi jednoznacznie, ta Solidarność RI nie ma nic wspólnego z tą, która była w latach 80. Dziś to są najczęściej partykularne interesy działaczy, to jest najsmutniejsze. Na wsi bardzo krytycznie ocenia się także działalność samorządu rolniczego czyli Izb Rolniczych.
Samorząd rolniczy wybierany jest przy frekwencji 3 proc. To jaka to jest reprezentacja? Dzisiaj minister Ardanowski, który też był kiedyś szefem Krajowej Rady Izb Rolniczych, na hasło "izby rolnicze" reaguje słowami: no tak, to tam głównie działacze PSL-u są. Jednak Izby Rolnicze też za bardzo nie sprzeciwiają się polityce obecnego rządu.
Jarosław Kaczyński powiedział, że PiS jest partią polskiej wsi. Rolnicy się z tym zgadzają?
Rolnicy widzą co zyskują działacze, co zyskują ich dzieci, gdzie są zatrudniane. Wieś ma swoją mądrość i nie można być na wsi zbyt nachalnym, bo to przynosi skutek odwrotny. To też w pewnym momencie spotkało PSL.
Poza tym tematu rolnictwa, ziemi, wsi w mediach jest bardzo mało. Stacje komercyjne nie zajmują się tematami rolnictwa. W Polsacie jest program "Agropasja", który pokazuje sielską, anielską wieś. Ciekawy program, który jednak nie porusza tematów ekonomicznych, ekonomiczno-politycznych. A przecież polityki na polskiej wsi jest więcej niż w mieście.
Jest codzienny program o tematyce rolnej w TVP1 "Agrobiznes" oraz niedzielny "Tydzień". O tym ostatnim programie wielu rolników mówi. że brakuje w nim dyskusji, że są to solowe występy ministra Ardanowskiego. Nie odbywa się tam żadna dyskusja, żadna polemika. Nie mówi się o problemach na polskiej wsi. A goście w studio są wciąż ci sami.
Cały czas też mówi się, że mały rolnik jest przyszłością Polski. Eksperci, ludzie, którzy znają się na strukturze agrarnej Europy i świata, którzy wiedzą, co trapi polską wieś, twierdzą, że my płyniemy pod prąd tego, co dzieje się wszędzie indziej.
UE przekazuje bardzo duże pieniądze na scalanie gruntów, żeby nie było tej szachownicy na polskiej wsi. W Europie jeśli chce się sprzedać, czy przekazać gospodarstwo, to można to zrobić ale w całości, a u nas nie kończące się podziały. Niestety nie tylko agrarne.
U nas bezkarnie dzieli się tę ziemię i każda działka to kolejna miedza, droga itd. Pozbawiamy siebie ziemi rolnej.
Dlaczego taka jest nasza polityka?
Bo z faktu posiadania ziemi rolnej w Polsce płyną określone korzyści. Jeśli ma się hektar przeliczeniowy, to jest się ubezpieczonym w KRUS-ie, to płaci się składkę raz na 3 miesiące, która zresztą jest znacznie mniejsza niż składka ZUS-owska. To są też dopłaty bezpośrednie, to jest niepłacenie podatku dochodowego, tylko rolnego.
Suma tych korzyści powoduje, że w Polsce mamy oficjalnie 1 mln 320 tys. ludzi, którzy pobierają dopłaty bezpośrednie. 5 mln ludzi płaci podatek gruntowy. A tak na dobrą sprawę, osób związanych z rynkiem, czyli produkujących żywność, jest raptem 300 tys.
Więc mamy milionową grupę ludzi, którzy poza tym, że mają kawałek ziemi, że są ubezpieczeni w KRUS-ie, że na tzw " twarz" poddzierżawiają tę ziemię, to właściwie, tak jak minister Jacek Janiszewski powiedział, są właśnie głosami. Wieś od wielu lat jest takim poligonem walki politycznej, bo tam jest określony głos do wyrwania.
Polska wieś jest cały czas w poczuciu krzywdy. Bo na polskiej wsi co jakiś czas coś się komuś odbiera. Ziemianie, którzy po wojnie w związku z reformą rolną stracili swoje majątki ziemskie, nie mogli się do nich zbliżać na 40 km. Poczucie żalu i krzywdy jest przenoszone z pokolenia na pokolenie.
Ci ludzie czują wielki żal. Właściwie zostali wykluczeni. Rozmawiałam z przedstawicielami "Polskiego związku ziemian" i oni czują się oszukani, są dotknięci tym, że Prawo i Sprawiedliwość – obiecywało, że spadkobiercy dawnych właścicieli ziemskich będą mieli możliwość odzyskiwania tych majątków.
Niestety w nowelizowanych przez PIS ustawach nie doczekali się. Warto przyjść na Sejmowe Komisje Rolnictwa – tam widać najbardziej ile jest w Polsce nienawiści, jak podzielono ludzi z tej samej branży.
W 1991 roku rozpoczął się proces likwidacji PGR-ów, czyli pojawia się kolejna grupa, która czuje, że coś im zabrano. Dzisiaj zabiera się dzierżawcom, którzy zaryzykowali przejmując Państwowe Gospodarstwa Rolne, które były często w ruinie.
Zabiera im się to, bo cały czas waży się, gdzie jest więcej głosów. Okazuje się, że wciąż to ciachanie, rozdrobnienie rolnictwa, oznacza głos rolnika indywidualnego.
Rolnicy, jak weszliśmy do UE, zorientowali się, ze dopłaty to jest 60 proc. dochodów gospodarstwa w Polsce, więc niektórzy zastanawiają się, jak się dorwać do ziemi, która jeszcze znajduje się w zasobach Skarbu Państwa. O tym się nie mówi, ale na polskiej wsi toczy się wojna.
Na polskiej wsi jest teraz taka sytuacja, że w miejscowości jest 30 rolników, a ziemię uprawia maksymalnie trzech. Cała reszta rolników poddzierżawia na gębę swoją ziemię.
Co to znaczy?
Nie mają żadnych formalnych umów, bo chodzi przede wszystkim o dopłaty. Prawo unijne mówi jednoznacznie: prawo do dopłat ma ten, kto uprawia ziemię, a nie ten, kto ją posiada.
A ponieważ dopłaty są do hektara, a nie do produkcji to właśnie jest ta korzyść. Jeśli posiada się hektar ziemi, to ta dopłata podstawowa wynosi 1000 zł rocznie. Nie będę pracował na tym gospodarstwie, niech obrabia to sąsiad, ja mam czysty zysk, bo biorę dopłaty, a on to, co zbierze z pola, to jest jego.
Skoro prawo unijne mówi, że dopłaty należą się tylko temu, kto uprawia ziemię, to dlaczego – jak dowiadujemy się z twojego filmu – korzysta z nich KOWR (dawna Agencja Nieruchomości Rolnych)?
To odkryłam w czasie realizowania filmu. Minister Balazs, były szef resortu rolnictwa, powiedział, że jeżeli tak jest, to jest to patologia i nadużycie polityki unijnej.
Mówi się, że grunty muszą zostawać w kulturze rolnej. Musi być skoszone, zaorane, nie mogą to być krzaki czyli musi to być tzw. czarny ugór. Ja w tym filmie pokazuję, jak wygląda czarny ugór w wydaniu Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa. Przejeżdżając przez Polskę widzieliśmy ziemię leżącą odłogiem i jest w gestii skarbu państwa, a która była odebrana dzierżawcom, kiedyś była w bardzo dobrej kulturze rolnej.
Czy nadużyciem jest stwierdzenie, że KOWR-owi bardziej się to opłaca, kiedy ziemia nie jest rozdysponowana, a oni mogą brać dopłaty?
Wielu rolników właśnie tak to definiuje. Podczas spotkań w Izbach Rolniczych mówią, że to jest właściwie zabieranie dopłat polskiemu rolnikowi. Każdy kraj ma określoną pulę środków przekazywanych z UE. Dopłata bezpośrednia w 80 proc. składa się ze środków unijnych, a w 20 ze środków krajowych.
Ale kto ma walczyć o prawa rolników, skoro jeden z twoich rozmówców mówi o związkach wydmuszkach, twierdząc, że politycy mają sposoby na przyciąganie niektórych do siebie?
Politycznie mówi się, że jest potworny głód ziemi na polskiej wsi podczas gdy eksperci i sami rolnicy mówią, że głodu ziemi na polskiej wsi nie ma. Na polskiej wsi mamy ten problem, że coraz mniej ludzi chce się zajmować rolnictwem. A w Polsce mamy więcej gospodarstw rolnych niż Anglia i Niemcy razem wzięte.
Polska wieś przede wszystkim potrzebuje spokoju, rozsądku i dialogu. Prof. Józefina Hrynkiewicz z PiS w filmie mówi, że "w Polsce nie ma żadnego głodu ziemi, jest głód rozsądku wśród tych, którzy kierują sprawami rolnymi". To nie może być tylko polityczny poligon. Ten kto głośniej krzyczy jest słuchany, a ci którzy mówią merytorycznie są pomijani.
Dlaczego właściwie chciałaś zrobić ten film, pokazać, jak naprawdę wygląda wieś?
Zajmuję się tematyką byłych PGR-ów i tego, co się wydarzyło po 1989 roku na polskiej wsi. Po moim filmie "PGR obrazy", który był takim sentymentalnym powrotem do miejsca, w którym wyrosłam. Dzięki zaangażowaniu pani prof. Józefiny Hrynkiewicz z PiS-u, powstał parlamentarny zespół do spraw oceny sytuacji terenów popegeerowskich.
Nagle okazało się podczas spotkań tego zespołu, że historia się powtarza. Zaczęli przyjeżdżać ludzie, którzy tworzą spółki pracownicze z byłych PGR-ów i dziś mówi im się koniec, do widzenia. Tego nikt nie był w stanie pojąć.
Nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego, żeby likwidować te spółki, które świetnie funkcjonują. Jest tylko uzasadnienie polityczne. Chodzi o głosy.
Rozmawiałaś z ministrem Ardanowskim. Co on na to?
Kiedy przychodził minister Ardanowski, który był wcześniej szefem Krajowej Rady Izb Rolniczych, był też doradcą rolnym śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wielu rolników wiązało z nim nadzieje. Uważali, że on zna się na rolnictwie, czuje rolnictwo, że będzie można prowadzić dialog i wspólnie rozwiązywać problemy.
Publicyści podkreślają, że teraz realizuje politykę partii, a polityka partii jest taka, że mamy mieć jak najwięcej głosów. Myślę, że gdzieś z tyłu głowy minister Ardanowski ma tę świadomość, że robi potworny błąd, bo wcześnie krytykował zasadność tej ustawy odbierająca dzierżawcom ziemię.
Pytany w filmie o to, że odbierana ziemia dzierżawcom leży po 3,4 lata odłogiem, powiedział, że to wina dyrektorów regionalnych Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa (KOWR). Myślę, że trudno być ministrem, kiedy patrzy się na brak osiągnięć podległych sobie agend rządowych np.: KOWR czy Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
Ta rozmowa z urzędnikami ARiMR dostępna w internecie pokazuje jedno, że dobra zmiana w KOWR, ARiMR jest tylko zmianą marketingową. Minister bardzo krytycznie odniósł się do tego, co dzieje się w ARiMR, ale przecież to minister rolnictwa jest zwierzchnikiem nad tymi jednostkami.
W filmie anonimowo wypowiada się pracownik KOWR, który o odbieranych dzierżawach mówi, że to nie dzieje się z powodów ekonomicznych tylko politycznych. Smutne i przerażające.
W filmie pojawia się też wątek wykupowania nas przez obcokrajowców, ale zadajesz kłam tej teorii.
Działacze mówią, że setki tysięcy hektarów wykupili obcokrajowcy. Jak się słyszy coś takiego, to rzeczywiście zaczyna na człowieka działać. Okazuje się jednak, jak informuje KOWR, że mowa jest o 2000 ha kupionych przez 28 lat, w 340 kilku umowach. 2000 ha? To jest wielkość gospodarstwa rodzinnego jedno ego z działaczy. Nie możemy na wsi cały czas być ofiarami jakiegoś wielkiego strachu. Nikt nie przyjdzie i naszej ziemi nie zapakuje i nie wywiezie.
Ty rozmawiałaś z Holendrami.
Lubuskie Forum Rolników z nimi współpracują, wszyscy ich podziwiają. W tych pomieszczeniach biurowych nie ma już miejsca, żeby ustawić kolejne dyplomy i podziękowania dla tych ludzi. Wspierają dzieci z zespołem Downa, wspierają lokalną społeczność, organizują imprezy integracyjne, kupują sprzęt rehabilitacyjny.
Wielu dzierżawców wysyła swoich pracowników po żniwach na turnusy rehabilitacyjne, które opłacają, bo uważają, że podstawą działalności takich przedsiębiorstw jest dbanie o pracownika, że odpowiedzialny biznes na wsi, przedsiębiorstwo rolne ma twarz pracownika.
Dziś w Polsce mówi się, że podstawą jest gospodarstwo rodzinne. Mamy 7 definicji, kto jest rolnikiem. Dlatego to zamieszanie będzie trwało dopóki nie napiszemy, że rolnikiem jest ten, kto uprawia ziemię, a nie ten kto ją posiada.
Rolnikiem w Polsce jest taksówkarz, który ma hektar ziemi, ale rolnikiem już nie jest spółka pracownicza, która zatrudnia 40 osób.
Kiedy rozmawiałam z tymi Holendrami, którym nie chce się przedłużać umowy dzierżawy, którzy ze łzami w oczach mówią, że dzisiaj każe im się stąd wyjeżdżać, to w tym momencie naprawdę wstydziłam się za mój kraj.
Było mi po prostu wstyd. Ci ludzie zatrudniają ponad 50 osób, średnia wieku pracowników w tym gospodarstwie to jest 30 lat. Holendrzy są nauczeni wspólnej pracy, takiego kolektywu, o swoich dzieciach mówią "nasze dzieci są Polakami", a działacze Solidarności RI mówią: wracać do siebie.
Ten dzierżawca mówi: "przecież my jesteśmy EUROPEJSCY LUDZIE" ( fonetycznie). Czy my sobie w końcu zdamy sprawę, że jesteśmy Europejczykami? Chciałabym, żebyśmy sobie z tego zdali sprawę, bo kiedy mówimy o dopłatach, to cały czas nam się to należy, ale kiedy mówimy o współpracy, to wychodzą z nas najgorsze instynkty.