
Dokonali czegoś, co jeszcze rok, dwa lata temu, wydawało się niemożliwe. Węgierska opozycja jeszcze niedawno była tak podzielona, że nikt już chyba nie wierzył w jej siłę. A jednak. Rywale Orbána zakasali rękawy i dogadali się tak, że właśnie w niedzielnych wyborach odbili z rąk Fideszu Budapeszt i kilka innych miast. Aż chciałoby się powiedzieć – polska opozycjo, nie strasz już Budapesztem. Lepiej zobacz, co oni robią, że udało im się pokonać władzę. I wyciągnij lekcję.
– Po raz pierwszy od 2010 roku został przełamany monopol i monolit Fideszu. Zasięg zwycięstwa opozycji jest dużo większy niż ktokolwiek się spodziewał. Nie tylko kandydat opozycji wygrał wybory na burmistrza całego Budapesztu, ale opozycja zdecydowanie wygrała również w większości z 23 dzielnic stolicy. To podwójne zwycięstwo – mówi naTemat prof. Bogdan Góralczyk, dyrektor Centrum Europejskiego UW, wcześniej wysoki rangą dyplomata w Budapeszcie.
I tu ukazały się największe różnice z polską opozycją. – Populiści korzystają z podziałów opozycji. Sami starają się je pogłębić, a potem rozbitą opozycję na wszelkie sposoby dyskredytować. Używają wszelkich środków, które są do ich dyspozycji, żeby to robić. Widzimy to i na Węgrzech, i w Polsce. Fidesz robił to bardzo skutecznie i bardzo długo. Ale węgierska opozycja wreszcie się zjednoczyła, a u nas było odwrotnie. Opozycja przeszła od zjednoczenia przed wyborami do PE do rozbicia na trzy różne listy opozycyjne w wyborach parlamentarnych – analizuje w rozmowie z naTemat dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych,.
Przypadek Węgier pokazuje, że siła autorytarnych populistów jak Fidesz polega nie tylko na ich własnej popularności, ale też właśnie na słabości i podziałach opozycji. A kiedy opozycja działa razem, okazuje się, że Fidesz – na razie w określonych miastach – można pokonać.
Na Węgrzech walka opozycji było tym trudniejsza, że kraj jest niemal pod całkowitą kontrolą Orbána. Tym bardziej sukces opozycji jest godny podziwu i powinien dawać do myślenia tym, którzy w Polsce mieli znacznie większe możliwości.
Te groźby zdały się jednak na nic. Tydzień przed wyborami lider opozycji pojechał do Brukseli. – Udało mu się wynegocjować, żeby środki, o które będzie aplikował w Komisji Europejskiej, szły bezpośrednio do niego, do samorządu, a nie przez filtry rządowe. Przynajmniej on o tym zapewnia – mówi prof. Góralczyk.
