Dokonali czegoś, co jeszcze rok, dwa lata temu, wydawało się niemożliwe. Węgierska opozycja jeszcze niedawno była tak podzielona, że nikt już chyba nie wierzył w jej siłę. A jednak. Rywale Orbána zakasali rękawy i dogadali się tak, że właśnie w niedzielnych wyborach odbili z rąk Fideszu Budapeszt i kilka innych miast. Aż chciałoby się powiedzieć – polska opozycjo, nie strasz już Budapesztem. Lepiej zobacz, co oni robią, że udało im się pokonać władzę. I wyciągnij lekcję.
Takiej porażki partia Viktora Orbána się nie spodziewała. Nikt się spodziewał. Zaskoczenie historycznym zwycięstwem lidera lewicowo-liberalnej opozycji w Budapeszcie jest więcej niż ogromne. "Budapeszt pisze dziś historię", "To wielki dzień dla Węgier" – komentuje internet.
Fidesz rządzi nieprzerwanie od 2010 roku i w tym czasie zmienił Węgry tak, że opozycja praktycznie przestała się liczyć. Przez lata sama była w jakimś maraźmie. Ciągle było słychać, jak strasznie jest podzielona, skłócona, nie ma wyraźnego przywództwa i programu. I nawet gdy przed wyborami udawało jej się stworzyć wspólny blok, to i tak wszystko kończyło się porażką. O prawdziwym zjednoczeniu nawet nie było mowy. Partie tak się różniły, że np. przed wyborami do parlamentu w 2014 roku nie wypracowały nawet wspólnego loga.
I nagle mamy wybory samorządowe, dokładnie w tym samym dniu, gdy Polacy wybierają parlament. I szok. Gdy polska opozycja przeżywa gorycz porażki, węgierska właśnie triumfuje. W niedzielnych wyborach odbiła nie tylko Budapeszt, ale też kilka innych węgierskich miast, które do tej pory były w rękach ludzi Orbána.
"To podwójne zwycięstwo"
– Po raz pierwszy od 2010 roku został przełamany monopol i monolit Fideszu. Zasięg zwycięstwa opozycji jest dużo większy niż ktokolwiek się spodziewał. Nie tylko kandydat opozycji wygrał wybory na burmistrza całego Budapesztu, ale opozycja zdecydowanie wygrała również w większości z 23 dzielnic stolicy. To podwójne zwycięstwo – mówi naTemat prof. Bogdan Góralczyk, dyrektor Centrum Europejskiego UW, wcześniej wysoki rangą dyplomata w Budapeszcie.
Gergely Karácsony, 44-letni kandydat lewicowo-liberalnej opozycji, zdobył ponad 50 proc. głosów. Jego rywal z Fideszu, István Tarlós, którzy rządził stolicą od 2010 roku, przegrał z kretesem. Ale to nie wszystko. Od 2010 roku w rękach opozycji było tylko jedno miasto – Szeged. Teraz przejęła jeszcze władzę m.in. w Miskolc i Eger. – Widać, że większość Węgrów ma już dość Fideszu – komentowała Katalin Cseh, eurodeputowana z partii Momentum.
Dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest bardzo prosta. Węgierska opozycja wreszcie się zjednoczyła. Liberałowie, Zieloni, socjaliści, również konserwatyści, poszli po rozum do głowy i stworzyli wspólny front, którego przez tyle lat nie udało się stworzyć. Wreszcie pojawia się też ktoś, kto wyrasta na wyrazistego lidera.
Gergely Karácsony jest socjologiem, pracował jako nauczyciel akademicki. Od 2014 roku był burmistrzem stołecznej dzielnicy Zugló. Rok wcześniej pierwszy raz dostał się do parlamentu. Jest współprzewodniczącym partii Dialog na rzecz Węgier.
– Daliśmy lekcję demokracji. Wyborcy od dawna oczekiwali zjednoczenia opozycji. I ten wynik pokazuje nam, że tą drogą powinniśmy iść dalej – krzyczał w wieczór wyborczy do wiwatujących tłumów Gergely Karácsony. Mówił, że Budapeszt będzie teraz zielonym, wolnym miastem, które wróci do Europy.
– Wszyscy kandydaci w tych wyborach tworzyli jedność. To był wspólny, zjednoczony obóz opozycji. Wygrana to dywidenda za zjednoczenie się opozycji – ocenia prof. Góralczyk.
"Populiści korzystają na podziałach opozycji"
I tu ukazały się największe różnice z polską opozycją. – Populiści korzystają z podziałów opozycji. Sami starają się je pogłębić, a potem rozbitą opozycję na wszelkie sposoby dyskredytować. Używają wszelkich środków, które są do ich dyspozycji, żeby to robić. Widzimy to i na Węgrzech, i w Polsce. Fidesz robił to bardzo skutecznie i bardzo długo. Ale węgierska opozycja wreszcie się zjednoczyła, a u nas było odwrotnie. Opozycja przeszła od zjednoczenia przed wyborami do PE do rozbicia na trzy różne listy opozycyjne w wyborach parlamentarnych – analizuje w rozmowie z naTemat dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych,.
Jaka lekcja dla polskiej opozycji płynie z Budapesztu?
Dr Jacek Kucharczyk: – Opozycja musi zrozumieć, że ich wspólnym interesem jest pokonanie autorytarnych rządów i współpracować. A z tym przed wyborami było w Polsce kiepsko. Uważam też, że w Polsce jest problem z liderem głównej siły opozycyjnej. W PO potrzebne są zmiany. I wyjście na czoło bardziej wiarygodnych przywódców.
Prof. Góralczyk: – Trzymać się razem. Próbować znaleźć wspólną płaszczyznę programową, bo ideowej się nie da.
"Jakoś dotarli do społeczeństwa"
Na Węgrzech walka opozycji było tym trudniejsza, że kraj jest niemal pod całkowitą kontrolą Orbána. Tym bardziej sukces opozycji jest godny podziwu i powinien dawać do myślenia tym, którzy w Polsce mieli znacznie większe możliwości.
– Na Węgrzech jest potężna przewaga obozu rządzącego w mediach. Niewyobrażalna w Polsce. Tam nie ma silnych opozycyjnych stacji telewizyjnych jak TVN. Jest jedno radio opozycyjne, Klub Radio, i to o wąskim zasięgu, dostępne na obszarze całego kraju tylko internetowo. Prasa, nawet lokalna, jest w rękach Fideszu. W rękach opozycji jest tylko jeden dziennik ogólnokrajowy "Nepszava", kilka tygodników i portali internetowych – wymienia prof. Góralczyk.
– A mimo to przesłanie opozycji jakoś dotarło społeczeństwa. Poprzez walec medialny stworzony przez rząd, który obrzucał błotem do ostatniej chwili kandydata na mera Budapesztu – podkreśla.
Tu pisaliśmy o tym więcej, jak w kampanii wyborczej prowokatorzy zagłuszali konferencje prasowe lidera opozycji – np. z łódek na Dunaju, a Orbán kusił specjalnym voucherami dla emerytów. Groził też, że jeśli Karácsony wygra, rząd odetnie Budapeszt od dotacji finansowych.
Razem z Trzaskowskim
Te groźby zdały się jednak na nic. Tydzień przed wyborami lider opozycji pojechał do Brukseli. – Udało mu się wynegocjować, żeby środki, o które będzie aplikował w Komisji Europejskiej, szły bezpośrednio do niego, do samorządu, a nie przez filtry rządowe. Przynajmniej on o tym zapewnia – mówi prof. Góralczyk.
Nowy mer pokazał potem zdjęcia z Fransem Timmermansem, co dla Orbána jest niemal jak policzek w twarz.
Przywódca Węgier ma teraz niezły orzech do zgryzienia. W świat poszedł przekaz, że nad Dunajem następuje przebudzenie. Są już nawet pierwsze reakcje ekonomiczne.
Co prawda internet analizuje, że być może do zwycięstwa opozycji w jakimś stopniu przyczynił się seksskandal z udziałem kandydata na burmistrza miasta Győr. Dużo się o tym ostatnio pisze, że na prywatnym jachcie Zsolt Borkai zrobił orgię seksualną.
Ale nawet jeśli miało to jakiś wpływ, to przekaz o zjednoczonej opozycji i tak wydaje się silniejszy.
Tym bardziej, że dzięki temu nowy mer węgierskiej stolicy dołączył właśnie do innych włodarzy stolic państw Grupy Wyszechradzkiej, łącznie z Rafałem Trzaskowskim, którym do prawicowego populizmu bardzo daleko.
Również burmistrz Stambułu – dzięki któremu stolica Turcji pozostała w rękach opozycji – przesłał gratulacje.
Czy jest coś jeszcze, co pokazały wyniki węgierskich wyborów? – Ten kraj jest na innych etapie niż Polska. Na Węgrzech Orbán rządzi od 2010 roku i nastąpiło już zmęczenie. A u nas jest jeszcze oczekiwanie i obietnice. Zmęczenie przyjdzie dopiero w tym cyklu wyborczym. Jestem praktycznie pewien – ocenia prof. Góralczyk.
Przypadek Węgier pokazuje, że siła autorytarnych populistów jak Fidesz polega nie tylko na ich własnej popularności, ale też właśnie na słabości i podziałach opozycji. A kiedy opozycja działa razem, okazuje się, że Fidesz – na razie w określonych miastach – można pokonać.