Biega się po ulicach, biega się na stadionie. W ostatnim czasie coraz więcej zawodów ma miejsce w górach. Ale to nie koniec. Furorę zaczynają robić biegi po schodach. Te ostatnie odbywają się między innymi wewnątrz największych wieżowców świata. - Lubię to uczucie, jak na mecie kwas mlekowy zalewa ci organizm - mówi mi jeden z zawodników.
Najlepszy polski biegacz po schodach nazywa się Piotr Łobodziński. Trenuje regularnie w swoim dziesięciopiętrowym bloku. - Zaczynam na samym dole, więc mam do pokonania nawet więcej niż 10 pięter. Generalnie są tu 202 stopnie. Robię od 8 do 12 powtórzeń. Jedno wbiegnięcie zajmuje mi około 45 sekund, teraz jestem w dobrej formie, więc może ze dwie sekundy jeszcze bym urwał. Potem w dół, powoli, żeby odpocząć, około dwóch minut. I znowu do góry. To świetny trening, bo cały zajmuje jakieś 25 minut, a doprowadzasz się do krańcowego zmęczenia. No i jak jest sroga zima, na zewnątrz -15 stopni, to tu możesz sobie biegać w krótkich spodenkach - opowiada Łobodziński.
Ludzie się boją, biorą mnie za szaleńca
Pytam, jak jego treningi odbierają sąsiedzi. - Wiesz co? Jest różnie. Jedni się śmieją, inni sympatycznie - wspierają, dopingują. Czasem jakieś psy mocniej zaszczekają. Najciekawiej jest wieczorem, bo bardzo często biegam tak o 23 czy nawet o 24 i wtedy mam na sobie czołówkę (to taka latarka - red.). Już nieraz zdarzyło się, że kogoś przestraszyłem, jak nagle otwierał drzwi. Niektórzy pewnie myślą, że mają sąsiada szaleńca - śmieje się najlepszy polski biegacz po schodach.
Zasady biegów są różne. Jedne są czymś na kształt indywidualnych wyścigów na czas - startuje się co 30 sekund i zwycięża ten, któremu wspinaczka zajmie najmniej czasu. Inne biegi rozgrywa się tak, że na początku są eliminacje i potem półfinały i finał, rozgrywane już ze startu wspólnego.
Presja mediów robi swoje, trzeba dbać o jak największą widowiskowość zawodów. Najsłynniejszym biegiem, taką Mekką biegaczy po schodach, jest Empire State Building Run-Up, którego fragmenty co roku pokazywane są w "Teleexpressie". Startują wszyscy razem, na początku biegną względnie szerokim korytarzem, by po chwili zmieścić się w drzwiach, mających … 90 cm szerokości. - Tam zawsze dochodzi do dantejskich scen, są przepychanki, wolna amerykanka. Ostatnio trochę zmodyfikowano przepisy, startuje mniej liczna czołówka, ale i tak jest to jeszcze problem - twierdzi Łobodziński.
Tak wygląda najsłynniejszy bieg po schodach na świecie:
Najdziwniejszy bieg? Proszę bardzo. Niemcy, a tam Mount Everest Stair Marathon. Tym razem na zewnątrz, a nie w budynku. Skąd nazwa? Stąd, że biegnie się schodami w pobliżu winnicy. Robisz 100 pętli. Pokonujesz 39700 stopni. Potworny wysiłek. W sumie w górę pokonujesz mniej więcej tyle metrów, ile wysokości ma najwyższy szczyt świata.
Mount Everest Stair Marathon z perspektywy biegacza:
Bez buta w Sarajewie
Walka na łokcie jest biegach po schodach czymś naturalnym. Jak masz przed sobą amatora, to go łatwo wyminiesz. Gorzej jak jest to gość ze światowej czołówki, gdzie poziom jest wysoki i wyrównany. Dlatego standardem jest to, by zacząć bardzo szybko i wyrobić sobie odpowiednią pozycję. Wielu zawodników 5-10 pięter pokonuje z pełną mocą, biegiem, by potem stracić siły. I powoli przechodzić w marsz.
- Początek jest bardzo ważny. Niedawno startowałem w Sarajewie, tam do budynku był dobieg 100 metrów. Startuję, biegnę i nagle czuję, że jakiś gość mi nadepnął na nogę i ściągnął mi buta. Nie dość, że dalej biegłem bez niego, to jeszcze spadłem o kilka miejsc. Ale wygrałem, choć musiałem się zdrowo nawyprzedzać. Nie po to jechałem dobę w jedną stronę, żeby nie stanąć na podium - opowiada Łobodziński.
W biegu po schodach liczy się nie tylko wydolność, silny mięsień czworogłowy, ale też umiejętne używanie rąk, korzystanie z siły odśrodkowej na skrętach. To właśnie dlatego biegacz płaski, choćby najlepszy z najlepszych, mógłby mieć duże problemy, gdyby kazać mu wbiec jak najszybciej na Empire State. - Weźmy naszych ośmiusetmetrowców - Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota. Są znakomici na dwa okrążenia, ale gdyby zmierzyli się ze mną na jakieś kilkanaście pięter, wcale nie jestem pewien, czy byliby górą. Mimo że ten wysiłek też trwałby około dwóch minut - analizuje biegacz.
Najlepszym biegaczem po schodach na świecie jest Niemiec Thomas Dold. Jedyny w stawce, który jest się w stanie z tego utrzymać. Ma sponsora, który zapewnia mu start na największych imprezach.
Dziś większość biegów rozgrywa się w Stanach, ale tam nie ma nagród finansowych. Startuje mnóstwo ludzi, biegi są charytatywne. Zarobić można w Europie, przeciętnie lub przezwoicie. Łobodziński jeżdżąc na zawody do Wiednia, Berlina czy Sarajewa, dokłada do interesu. Ale nie jest to wiele. Najlepiej płacą w Taipei. Zwycięzca może ponoć liczyć na czek w wysokości około 20 tysięcy złotych.
Piotrek chciałby w Azji kiedyś wystartować. Może w Singapurze, może na Tajwanie. Chciałby, ale ... no właśnie. Przydałby się sponsor lub jakiekolwiek finansowe wsparcie.
Kto pierwszy wróci do klasy?
Od kilku lat prowadzone są specjalne klasyfikacje, na podstawie punktów, zdobywanych przez zawodników na poszczególnych zawodach. Prowadzi je między innymi Sebastian Wurster, skromny student medycyny, poza zajęciami dyrektor sportowy z serwisu www.towerrruning.com. W rozmowie z Adamem Kleinem, opublikowanej na stronie bieganie.pl, tak tłumaczył, skąd wzięła się u niego ta pasja: - To zaczęło się jakieś 10 lat temu. Od tego, że jeszcze w szkole zacząłem prowadzić ranking tego, który z uczniów pierwszy wróci do klasy po przerwie na lunch. Tam były schody, po których trzeba było wbiec. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że to jest ciekawa aktywność.
Bieg na mamucią skocznię w Kulm, który Łobodziński niedawno wygrał:
Łobodziński od kilku lat interesował się biegami po schodach. Czytał, dowiadywał się, oglądał filmy z zawodów. Aż nadszedł 2011 rok i warszawski bieg w wieżowcu Rondo I. Przyszedł, zobaczył i … nie, nie zwyciężył, ale zajął czwarte miejsce. W zawodach, które były jego debiutem i w których startowała niemal cała europejska czołówka. Błyskawicznie połknął bakcyla.
- Zobaczyłem, że jestem w tym dobry. Że bardzo szybko jestem w stanie ścigać się z najlepszymi.W ubiegłym roku byłem czwarty w Pucharze Świata, teraz co prawda jestem póki co dziesiąty, ale mam na razie na koncie dopiero cztery starty. Mogę jeszcze awansować nawet na trzecie miejsce - mówi w rozmowie z NaTemat.
Dodaje, że zawsze lubił się zdrowo zmęczyć, rywalizować do upadłego. - Po biegu ulicznym regenerujesz się stosunkowo szybko. A tutaj jesteś na którymś tam piętrze wieżowca i czujesz, jak kwas mlekowy dosłownie zalewa ci twój organizm - opowiada Łobodziński.
Wiesz co? Jest różnie. Jedni się śmieją, inni sympatycznie - wspierają, dopingują. Czasem jakieś psy mocniej zaszczekają. Najciekawiej jest wieczorem, bo bardzo często biegam tak o 23 czy nawet o 24 i wtedy mam na sobie czołówkę (to taka latarka - red.). Już nieraz zdarzyło się, że kogoś przestraszyłem, jak nagle otwierał drzwi. Niektórzy pewnie myślą, że mają sąsiada szaleńca.
Łobodziński,
o biegu w Sarajewie:
Początek jest bardzo ważny. Niedawno startowałem w Sarajewie, tam do budynku był dobieg 100 metrów. Startuję, biegnę i nagle czuję, że jakiś gość mi nadepnął na nogę i ściągnął mi buta. Nie dość, że dalej biegłem bez niego, to jeszcze spadłem o kilka miejsc. Ale wygrałem, choć musiałem się zdrowo nawyprzedzać. Nie po to jechałem dobę w jedną stronę, żeby nie stanąć na podium.