Niecałe 11 tysięcy kilometrów kwadratowych powierzchni. Mało.To daje Jamajce dopiero 160. miejsce na świecie. Tymczasem karaibska wyspa od pewnego czasu wypuszcza najlepszych sprinterów świata. Czwartkowy finał 200 metrów: wygrywa Usain Bolt, za nim jest Yohan Blake, a po brąz sięga Warren Weir. Jamajczycy, koledzy, wspólnie trenujący. Jak oni to robią? Jest kilka możliwych przyczyn.
Michael Johnson to fenomenalny amerykański lekkoatleta z lat 90. Znany z tego, że biegał brzydko, sylwetką przypominał kaczkę. Ale jakie osiągał wyniki. W 1996 u siebie, na igrzyskach w Atlancie, rekord na 200 metrów doprowadził do niezwykłego wyniku 19.32. Szybszy był tylko Bolt. Johnson, zapytany o tajemnice jamajskiego sukcesu, nie ma wątpliwości. - Chodzi o ich uwarunkowania genetyczne - mówi.
Specjalny gen, sprawni niewolnicy
Niektórzy badacze są przekonani, że chodzi o jeden konkretny gen - ACTN3. Ma on poprawiać mięśnie, sprawiać by te były zdolne do wytwarzania silnych, powtarzających się skurczy. Tyle, że ten gen wcale nie jest tak bardzo jamajską specjalnością, jak się spodziewano. Przeprowadzono specjalne badania. Okazało się, że występuje u 98 procent mieszkańców karaibskiej wyspy. W Europie ma go 82 procent jej obywateli. Pewna różnica jest, ale nie tak znacząca.
Herb Elliot to lekarz reprezentacji Jamajki. On na całą problematykę spogląda zupełnie inaczej. Pytasz go o fenomen Jamajczyków, a on odsyła się do zamierzchłej historii. Jego teoria jest taka: pomyślmy o niewolnikach, którzy trafiali z Afryki. To właśnie na Jamajkę dotarli ci najsprawniejsi i najsilniejsi. Dowód? To właśnie tu wzniecano najwięcej powstań. Na ziemi, po której później biegali w czasie treningów Bolt, Blake i Weir.
Materiał BBC o fenomenie jamajskiego sprintu:
Bieganie po trawie i bieda
Wilton Peart, Jamajczyk. Dziś ma 38 lat, kiedyś chciał został profesjonalnym biegaczem, ale był zwyczajnie za słaby. Teraz po prostu kocha biegania. Robi to zawsze po pracy. I zawsze po trawie. – Bieganie po takiej nawierzchni wzmacnia twoje mięśnie. Widać to właśnie po Bolcie, który, zaczynając, trenował głównie na trawie. Jamajka ma tylko pięć tras syntetycznych dostępnych przy każdej pogodzie. Mówię wam, ubóstwo to wielki motywator – tak Peart przekonywał dziennikarza niemieckiego "Der Spiegel".
W Stanach Zjednoczonych dzieciaki mają wszystko. Telewizor, komputer, komórkę. Chcesz uprawiać sport? Masz szeroki wybór. Możesz grać w baseball, futbol amerykański, koszykówkę, wreszcie – możesz biegać. Na Jamajce jest wręcz przeciwnie. Weźmy takiego Bolta. Pochodzi z biednej wioski Sherwood Content. Dziś dzięki jego funduszom wioska wygląda lepiej, nowocześniej, jednak wciąż nie każdy ma bieżącą wodę. Prowadzącą do niej szosę podobno lepiej pokonywać terenówką. A większość uliczek miasta tonie wieczorem w kompletnych ciemnościach.
Może wybił się dzięki zamożnym rodzicom? Gdzie tam. Ojciec Wellesley do dziś w rodzinnej wiosce prowadzi swój sklepik. Sprzedaje w nim krowie racice, mydła i historie o synu. Niemal całe życie przeżył w Sherwood Content. Podobnie jak matka najszybszego człowieka świata, pani Jennifer. Ona jest z kolei krawcową. Podróżować zaczęli niedawno, za synem, byli chociażby w Monaco.
Bolt, podobnie jak inni najszybsi sprinterzy, jest dowodem na to, że największe kariery robią ci, którzy startowali w nędzy. To jest właśnie to motywujące ubóstwo, o którym mówi Pearl.
Usain Bolt,
o tym, dlaczego Jamajczycy biegają tak szybko:
Cudotwórca Glen Mills
Niski, łysy mężczyzna. Najczęściej nie towarzysz swoim podopiecznym w zagranicznych startach. A jeżeli już, nie podchodzi, nie poucza. Stoi z boku, patrzy. Wygląda bardziej jak lekarz, a nie jak trener. Oto Glen Mills, twórca cudu jamajskich biegaczy. - To jemu zawdzięczam swoje sukcesy - przekonuje Bolt. Gdy w czeskiej Ostravie zaprezentował się słabo, Mills obejrzał film z jego biegam na YouTube i natychmiast przekazał uwagi. Pomogło.
- Słyszałem, że jesteś z jakiegoś magazynu śledczego - przywitał dziennikarza z Niemiec, gdy ten spytał go wprost o sekret Bolta i spółki. A potem dodał: - Uwierz mi, nie znajdziesz tutaj kompletnie żadnych tajemnic.
Innym razem był jednak bardziej rozmowny. Wtedy, gdy w jamajskich kwalifikacjach olimpijskich jego trzej podopieczni zajęli trzy pierwsze miejsca. Tak, tak. Ci sami, którzy w czwartek w całości zajęli podium w Londynie. - Co jest najważniejsze. Zaufanie i ciężka praca - odpowiedział z uśmiechem.
Rozmowa z Glenem Millsem:
Specjalny program, osobny hotel
Ważna jest również organizacja. W szkole wyższej w Kingston, stolicy Jamajki, lata temu wystartował specjalny program, oparty na ulgach stworzonych dla studentów uprawiających lekkoatletykę. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Coraz więcej Jamajczyków zdecydowało się zostać w kraju i tu szlifować umiejętności. Nie wyjeżdżali już do Stanów, gdzie wcześniej wielu ich rodaków nie potrafiło się zupełnie odnaleźć. I utalentowany sprinter gdzieś w wielkim USA ginął.
Teraz już tak nie jest. Przy Uniwersytecie Technologii założony specjalny klub o nazwie MVP, prowadzony przez wychowanka Millsa, Stephena Francisa. Można łączyć naukę ze sportem, a początkujący biegacze mają nawet na terenie kampusu specjalny hotel. Wejdziesz tam dzisiaj, rozejrzysz się i zobaczysz kilku, może kilkunastu ludzi, którzy za parę lat staną na olimpijskim podium.