– Nie wiem, czy w momencie, gdy mówię, że seks ma być czymś dobrym, ktoś to wyciągnie i uzna za namawianie małoletnich do rozpoczęcia współżycia – mówi naTemat Maria Kowalewska. Jest nauczycielką w jednej z warszawskich szkół podstawowych. Wyjaśnia, dlaczego projekt "Stop pedofilii"jest groźny i jak może wpłynąć na jej pracę.
Skąd dzieci najczęściej czerpią wiedzę dotyczącą seksu, seksualności?
Uważam, że jedynym źródłem, z którego dzieci czerpią wiedzą na ten temat, jest internet. Rozmawiają o tym między sobą. Wygląda to tak, że pokazują sobie, kiedy są na boisku lub na podwórku, filmy pornograficzne, wysyłają sobie linki do takich filmów. Podpowiadają sobie na jakie strony mają zaglądać.
To może wypaczać ich podjecie do fizycznej bliskości?
Tak, ponieważ nie wiedzą, jak rzeczywiście wygląda seksualność, nie wiedzą, że to ma być coś dobrego. Widzą spaczony obraz, który pozostaje w ich głowach na bardzo długo. Może mieć to też wpływ na to, jak kształtowało będzie się ich życie seksualnie.
Ta rozmowa o seksie zdarzyła się wtedy, kiedy wypłynął temat pornografii, bo ja też nie przychodzę na godzinę wychowawczą i nie mówię: dziś będziemy rozmawiać o seksie. Powiedziałam, że seks ma być czymś dobrym, że obydwie osoby muszą się na niego zgodzić, że do stosunku powinno dojść w odpowiednim wieku, z odpowiednią osobą.
W ostatniej dyskusji dotyczącej penalizacji edukacji seksualnej, często podkreśla się, że kwestia zaznajamiana dzieci z takimi tematami powinna być scedowana na rodziców. Jednak wielu rodziców nie rozmawia o seksie z dziećmi, a dzieci wstydzą się pytać mamy, czy taty o tak intymne sprawy.
Wiele rozmów, które ja prowadzę z moimi uczniami, jest prowokowanych właśnie przez uczniów. Tego, że uczniowie oglądają filmy pornograficzne, dowiedziałam się od ich rodziców. Mama jednej z dziewczynek powiedziała, że zauważyła w historii wyszukiwania stronę pornograficzną. Przestraszyła się tego. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać.
Jeśli chodzi o zajęcia z maluchami, to jestem spokojna, bo to jest bezpieczna przestrzeń. W rozmowach z nimi nie używam nawet słowa seks. Nie pojawia się taka potrzeba.
Kiedy jednak rozmawiam ze starszymi klasami, w przypadku tak trudnych tematów, jak choćby aborcja, to zastanawiam się, czy nie znajdzie się rodzic, któremu może się nie spodobać, to, że w ogóle tę kwestię poruszyłam.
Naprawdę nie chcę się wtrącać w to, jak ktoś wychowuje swoje dziecko, czy robi to zgodnie z wiarą, czy ma liberalne poglądy. Nie chcę i nie mogę odbierać rodzicom możliwości kształtowania swoich dzieci.
Staram się zachować neutralność, ale może się pojawić ktoś, kto będzie niezadowolony i pójdzie albo do pani dyrektor albo od razu zgłosi to do kuratorium. A jak wejdzie ustawa, to może jeszcze gdzieś dalej.
Uważa pani, że te plany są absurdalne, a nauczyciele znaleźli się w trudnej sytuacji?
Ta ustawa jest niespójna. W moim przypadku, czyli w przypadku nauczycielki, która nie prowadzi zajęć z WDŻ-tu, te tematy pojawiają się sporadycznie, ale się pojawiają. Nie pracuję 20 lat, pracuję w szkole tylko 5 lat, a mimo to byłam w takiej sytuacji już kilka, czy kilkanaście razy.
Seksu nie uprawiają tylko 15-latkowie, zdarza się też, że dotyczy to 14-letnich dzieci, dlatego tak istotna jest rola edukatorek seksualnych, telefonu zaufania. To dzięki nim dostają rzetelną wiedzę, a nie czerpią jej z filmów pornograficznych.
Nie wiem jednak, czy w momencie, gdy mówię, że seks ma być czymś dobrym, ktoś to wyciągnie i uzna za namawianie małoletnich do rozpoczęcia współżycia.
Napisała pani w swoim wpisie na Facebooku, który udostępniło wiele osób, że być może trzeba będzie się poddać w tej walce z systemem. Pojawiają się takie myśli?
Tak, pojawiają się począwszy od strajku, kiedy wylewano na nas pomyje. Oczywiście otrzymaliśmy też mnóstwo wsparcia. Jednak teraz po raz kolejny dzieje się coś, co nas ogranicza, co może komplikować naszą pracę. Mam mówić dziecku: nie mogę z tobą o tym rozmawiać? Może tak powinnam robić... Wiem jednak, że jeżeli znowu pojawi się problem, to to dziecko nie przyjdzie do mnie po pomoc.
Kiedy dzieci zaczynają interesować się takimi sprawami?
W pierwszej klasie jest to niewinne. Pojawia się rodzeństwo, więc pojawia się też pytanie, skąd się biorą dzieci? Dlaczego ludzie się całują? Bardzo często chodzi też o platoniczną miłość. Jednak jest to też moment, kiedy zaczyna się zainteresowanie swoją płcią, kiedy dzieci zauważają różnice między dziewczynkami a chłopcami.
Nawet kiedy przebierają się na basenie, czy po lekcji wychowania fizycznego, zaczynają się chować, zaczynają się wstydzić. Oczywiście nie wszyscy, bo rozwój u każdego dziecka przebiega inaczej.
Ale jeśli mówimy o 11-latkach, to jest już zupełnie inna historia?
Tutaj zainteresowanie seksem jest już dużo większe i to jest bardzo naturalne. Wchodzą w wiek dojrzewania. Tak jak w pierwszej klasie podstawówki lubią kogoś bardziej, chcą się zakochiwać, rozmawiają o tym, tak w czwartej czy piątej klasie te miłości po prostu się dzieją.
Dziewczynki szybciej próbują wchodzić w relacje i są zazwyczaj bardziej dojrzałe, więc i ta ciekawość jest inna. Poza tym zmienia się ich ciało.
Jeśli nie będą przygotowane, ktoś może wykorzystać ich niewiedzę.
Jeśli nie będą rozmawiać o tym z rodzicami i nie będą uczestniczyć w prawidłowej edukacji seksualnej, będą się wzorować tylko na informacjach znalezionych w internecie, to to spojrzenie będzie absolutnie spaczone.
Choć interesują się tymi tematami, to nadal są dziećmi, nadal zawstydzają się, kiedy się o tym rozmawia. Niektórzy siedzą czerwoni ktoś siedzą czerwoni, mimo że sami ten temat wywołują.
O co pytają?
Na jednej z ostatnich godzin wychowawczych chłopiec zapytał mnie, dlaczego po Warszawie jeżdżą samochody oklejone plakatami "Stop aborcji". To jest temat bardzo trudny i bardzo kontrowersyjny. Z 11-latkami trudno go jakoś głęboko analizować, bo oni nie mają bardzo ukształtowanego światopoglądu.
To co mogłam zrobić, to powiedzieć, że polskie prawo wygląda tak i tak, podałam przykład, kiedy ciąża zagraża życiu kobiet. Wyjaśniłam, że to jest trudny moralnie wybór.
Podkreślałam, że w tym sporze są dwie strony, że jedna chciałaby całkowicie zakazać aborcji, a druga oczekuje całkowitej liberalizacji. I tyle. To wbrew pozorom im wystarczyło. Bardzo zdziwiłam się jednak, że nie musiałam tłumaczyć, co to jest aborcja. Dzieci raziło to, że na tych samochodach jest napis: Nie zabijajcie dzieci. To hasło je przeraża.
Dla pani to też są trudne rozmowy?
Bardzo. Takie pytania padają zazwyczaj wtedy, kiedy się tego nie spodziewam. Temat aborcji wypłynął 2 minuty przed dzwonkiem. Staram się nie używać infantylnego języka w rozmowie z nimi. Nie chcę też, żeby poczuli się zignorowani, żeby poczuli, że traktuję ich jak małe dzieci.
W piątej klasie uczniowie są w trudnym wieku. Nie są już dziećmi, ale takimi pełnoprawnymi nastolatkami też jeszcze nie są.
Obawia się pani, jak będą wyglądały takie rozmowy i czy w ogóle będzie na nie miejsce, jeśli ustawa zakazująca edukacji seksualnej wejdzie w życie?
Mam świadomość, jak brzmi ta ustawa. Wiem, że ona nie zabrania rozmowy o prawach dziecka. Zastanawiam się jednak nad tym, kiedy trafię na rodzica, któremu nie będzie się podobało, że mówię, że obie płcie mogą to samo, że dziewczynki i chłopcy mogą wyglądać jak chcą i mogą bawić się w to samo.
Nawet kiedy mówimy o tym, że nikt nie może ich dotykać bez ich zgody, zmuszać do czegoś itd., to nie wiem, jak jakiś rodzic może zinterpretować to, co usłyszy od dziecka. Dziecko też nie zawsze przekazuje jeden do jednego, to o czym mówiłam.
Trochę nie dziwię się jednak takiemu przerażeniu rodziców. Obraz, który widzą w mediach, jest odmienny od tego, co naprawdę dzieje się na co dzień w szkołach. Nie prowadzę zajęć, które się nazywają "edukacja seksualna", to są po prostu rozmowy na dywanie, kiedy mówimy o prawach dziecka. O tym, że nikt nie może naruszać ich cielesności. Począwszy od bicia, przez dawanie buziaków na siłę, czy klepanie po pupie.
Obraz medialny dotyczący edukacji seksualnej jest zaburzony? Słyszymy o deprawacji, nauce masturbacji, popychaniu dzieci w stronę seksu itd.
Mam wrażenie, że tak. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby z siedmiolatkami, ośmiolatkami, a nawet i jedenastolatkami, rozmawiać o masturbacji. Oczywiście jeśli one tego tematu same by nie rozpoczęły, bo jeśli zapytają, to muszę się przygotować i odpowiedzieć.
O każdej takiej rozmowie informuję rodziców. Tak samo było w przypadku aborcji, czy filmów pornograficznych. Mówię o tym rodzicom, żeby wiedzieli, że to nie jest zakończony temat. Zrobiłam swoją część, ale ogromne zadanie jest też przed nimi. Mam nadzieję, że rodzice mi ufają i wiedzą, że nie robię ich dzieciom krzywdy tymi rozmowami. Zresztą znam ich i wiem, że traktują poważnie to, co mówię.
To pojęcie "seksualizacja dzieci" jest okropne. Ono wszystko wypacza, dlatego rodzice boją się wysłać swoje dzieci na WDŻ, dlatego boją się takich rozmów.
Boją się wysyłać dzieci na Wychowanie do życia w rodzinie?
To są zajęcia dla chętnych. Bardzo mało osób zapisuje na nie dzieci. Z mojej klasy ani jedna dziewczynka na nie nie chodzi. Oczywiście jeśli dziecko naprawdę nie chce, to dobrze, że nie jest zmuszane do tego.
Ja jednak w rozmowach sugeruję uczniom, żeby poszli na WDŻ. Mogą się tam dowiedzieć czegoś o dojrzewaniu. Mogą porozmawiać. W piątej klasie dziewczynki dostają pierwsze miesiączki. Dobrze by było, gdyby wiedziały, że mogą iść do pielęgniarki po podpaski. Muszą gdzieś to usłyszeć i po to też są te lekcje. Na biologii uczą się o anatomii i trochę nie ma przestrzeni na takie pytania.
Te rozmowy są też nauką tolerancji?
Dzieci są bardzo tolerancyjne. To socjalizacja zabija w części z nich ciekawość i otwartość na świat. Ostatnio opowiadałam na lekcji o tym, że kiedyś dziewczynki nie mogły jeździć na rowerze i cała klasa była w szoku. Nie mogli zrozumieć takiej nierówności.
Rozmawiam też z nimi o tak prostych rzeczach, jak np. to, że i chłopak i dziewczyną mogą zmywać. My dorośli o czymś rozmawiamy, negujemy coś, a dzieci przyjmują to jako absolutną normę, coś, z czym nie mają problemu.