Tytułowy bohater filmu Todda Phillipsa zmaga się z poważnymi problemami natury psychicznej. Jednym z objawów są nagłe napady niekontrolowanego śmiechu, które skutecznie utrudniają mu życie w społeczeństwie. Grający Jokera aktor inspirował się prawdziwym, mało znanym dla widzów, ale dla psychologów już nie, zjawiskiem.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Arthur Fleck, bohater wykreowany przez doskonałego Joaquina Phoenixa, często wybucha dramatycznym śmiechem zupełnie nieadekwatnym do sytuacji: a to w autobusie, wywołując konsternację pasażerów, a to na scenie, psując sobie swój stand-upowy występ. W pewnym momencie skutkuje to punktem zwrotnym w jego tragicznym życiorysie.
Podobnie jak większość widzów, początkowo myślałem, że ta przypadłość została wymyślona na potrzeby postaci Arthura Flecka/Jokera - wszak król zbrodni w Gotham często śmiał się Batmanowi prosto w twarz. Tacy ludzie są jednak wśród nas, a ich codzienne życie może przypominać koszmar.
"Śmiech Jokera" to nie wymysł filmowców
Wyobraźcie sobie sytuację, w której wasza druga połówka ginie w wypadku samochodowym, a wy widzicie to na własne oczy. Pierwsza reakcja? Paraliż, krzyk, płacz, a może i omdlenie. Niektóre osoby zanoszą się wtedy wręcz obsesyjnym śmiechem. To zjawisko, w zależności od objawów, nazywamy paragelią, patologicznym śmiechem lub pseudobulbar affect, czyli w skrócie PBA.
"Nietrzymanie afektu" (ang. pseudobulbar affect) zdiagnozowano u 47-letniego Amerykanina Scotta Lotana. Kilkanaście lat temu wychodził z przyjęcia zaręczynowego ze swoją narzeczoną i matką. Zostały potrącone przez pijanego kierowcę. Jego ukochana zginęła na miejscu.
– Pamiętam, że nie mogłem przestać się śmiać zarówno na miejscu wypadku, jak i w czasie policyjnego przesłania – opowiedział portalowi LADBible. Trzy dni po wypadku zmarła też jego matka. Na pogrzebie musiał być izolowany od innych, by uniknąć kłopotliwej sytuacji.
Dodał też, że jego ataki potrafią trwać nieprzerwanie nawet przez 10 minut. Trudno jest mu się potem wytłumaczyć świadkom z tego, że nie jest psychopatą. Przez jego przypadłość często nie był obsługiwany przez kelnerów w restauracji, a na imprezach ludzie nieraz chcieli go pobić, bo myśleli, że ich wyśmiewa.
Lotan przyznał amerykańskiemu portalowi, że twórcy "Jokera" zrobili świetną robotę, a patrząc na śmiejąco-płaczącego Arthura Flecka czuł się, jakby przeglądał się w lustrze. W czasie napadów PBA również się krztusi i nie potrafi złapać oddechu, podobnie jak postać grana przez Joaquina Phoenixa.
Nic śmiesznego
Przypadki "patologicznego śmiechu" były wielokrotnie opisywane w mediach. Jedna z najsłynniejszych i najsmutniejszych historii dotyczyła Paula Pugha - to właśnie od niego wzięło się to określenie. Został pobity w drodze powrotnej do domu. Uderzenia były tak silne, że czwórka bandytów uszkodziła mu czaszkę. Zapadł w śpiączkę na dwa miesiące, po której na nowo musiał się uczyć podstawowych czynności. Nie to jednak było najgorsze.
"Poszedł na spotkanie ze swoimi lekarzami, którzy opowiedzieli mu o konsekwencjach jego pobicia. To spotkanie miało straszny wpływ na Paula. Mężczyzna odczuł bardzo silną potrzebę płaczu, i tak naprawdę robił to w swoim umyśle i sercu. Ale na zewnątrz jedyne, co był w stanie zrobić, to się śmiać. To był patologiczny śmiech. Płakał wewnątrz, ale na zewnątrz się śmiał" – czytamy w artykule.
Przez swoje "nieodpowiednie" zachowanie był odrzucany społecznie. Dopiero po wielu latach nauczył się kontrolować 9 na 10 ataków niepohamowanego śmiechu. Jest w stanie wykryć moment poprzedzający napad - od razu myśli wtedy o nieprzyjemnych obrazach. Tylko tak może powstrzymać wybuch śmiechu.
Przeglądając polskie fora, również natknąłem się na opisy sytuacji, w których internauci reagowali niemożliwym do zatrzymania śmiechem. Wszystkie przypadki mają różne podłoże, ale łączy je jedno: wewnętrzne emocje oraz te okazywane na zewnątrz nie pokrywają się ze sobą.
To nie jest zwykła głupawka
To nie jest powszechne zjawisko. – Samo w sobie nie jest zaburzeniem psychicznym, to pewien objaw. Może towarzyszyć różnego rodzaju zaburzeniom – wyjaśnia dr psychologii Anna Gabińska z Uniwersytetu SWPS.
Moja rozmówczyni zaznacza, że ten syndrom może mieć różne podłoże. PBA, inaczej nietrzymanie afektu, wiąże się z mimowolnymi atakami zarówno śmiechu, jak i płaczu. Natomiast paragelia dotyczy tylko niekontrolowanych wybuchów śmiechu. Jakie są przyczyny takiej ekspresji?
– PBA towarzyszy różnorodnym chorobom neurologicznym. Obserwuje się go między innymi u osób cierpiących na stwardnienie zanikowe boczne, stwardnienie rozsiane, chorobę Alzheimera i Parkinsona. Często pojawia się również w następstwie uszkodzenia, udarów lub guzów mózgu. U jego podłoża leżą zaburzenia neuroprzekaźnictwa, wskutek czego dochodzi do zakłócenia szlaków neurologicznych, które kontrolują ekspresję emocjonalną – opowiada dr Gabińska.
– Paragelia może wystąpić w przebiegu schizofrenii oraz towarzyszyć zaburzeniom ze spektrum autyzmu, w tym zespołowi Aspergera. W tym przypadku ataki niepohamowanego śmiechu nie muszą mieć podłoża neurologicznego. Mogą być rozumiane jako zaburzenia afektu, nieprawidłowy sposób wyładowania napięcia, problemy z kontrolą impulsów czy też być objawem szerzej pojętych problemów z adekwatnym odbiorem i oceną rzeczywistości – dodaje.
Każdego z nas przynajmniej raz w życiu dopadła tzw. głupawka. Momentalnie śmiejemy się zupełnie bez powodu, nie rozumiemy dlaczego i nie możemy tego powstrzymać, a wszyscy dookoła patrzą na nas wilkiem. Jednorazowa "karuzela śmiechu" nie oznacza jednak, że mamy zaburzenie psychiczne lub neurologiczne.
– Doświadczenie głupawki może być niezłą próbką tego, jak wygląda atak niekontrolowanego wybuchu śmiechu w PBA czy paragelii. Jednak ludzi zdrowych od chorych odróżnia przede wszystkim zdolność kontroli takiego zjawiska. Poza tym istnieje kryterium ilościowe. Jeśli głupawka zdarzy się nam raz, dwa czy kilka razy, to nie ma w tym nic szczególnego. Jeśli jednak ktoś doświadcza ataków śmiechu częściej, w nieadekwatnych sytuacjach i nie może tego kontrolować, to już możemy podejrzewać istnienie zaburzenia w tym zakresie – podkreśla dr Gabińska.
Czy istnieje na to lekarstwo? Moja rozmówczyni mówi, że jest coraz więcej badań, które dowodzą, że istnieją skuteczne leki redukujące częstotliwość napadów - jeśli mówimy o zaburzeniach neurologicznych. Natomiast w przypadku chorób psychicznych, ograniczenie niepohamowanych napadów śmiechu nie jest zazwyczaj same w sobie celem terapii. Liczba wybuchów śmiechu spada zwykle wraz z ogólną poprawą stanu psychicznego pacjenta.
Zacznijmy od tego, że od urodzenia towarzyszą mi dziwne "zachowania". Mianowicie jest to niewyjaśniony śmiech z bólu, cierpienia lub okrucieństwa - jak kto woli. Czytałam o paragelii, ale wykluczam to schorzenie z afektu "nagłych". Nagłe to raczej nie jest z mojego punktu widzenia. Mogę przytoczyć kilka sytuacji, mianowicie śmierć babci (teoretycznie miałam z nią lepszy kontakt aniżeli z matką), gorzkie sytuacje typu; pobicia na ulicy etc., no i też śmiertelny wypadek mojej siostrzenicy. Było tego naprawdę dużo, dużo. Czytaj więcej
Cytat z forum Nerwica.com
No ja odkąd odstawiłam leki mam tak, jak miałam kiedyś, że łapią mnie w niestosownych momentach śmieszki jakieś. Np. jakbym chodziła do kościoła (dlatego nie chodzę), to bym się turlała tak ze śmiechu, bo takie napuszone sytuacje, gdy trzeba udawać powagę albo ceremoniał,y nie wiem czemu powodują u mnie napady śmiechu. U mnie to na przemian z napadami wyczerpującego płaczu, więc nie jest tak, że to do końca normalne. Czytaj więcej