Nie tylko aspekty polityczne zdecydowały o tym, że Donald Tusk ostatecznie zrezygnował ze startu w wyborach prezydenckich. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", były premier miał wybierać między lojalnością wobec najbliższych a politycznymi ambicjami.
To najbliżsi Donalda Tuska mieli go namawiać, by nie brał udziału w wyścigu o prezydenturę w 2020 roku. Podobno nie chcieli narażać się na nienawiść z prorządowych mediów i ataków ze strony PiS.
– Jego żona zawsze marzyła o podróżach i teraz się ziściło. A gdyby Donald został prezydentem, podróże by się skończyły. Dorosłe dzieci byłyby zaś skazane na ochronę, czego nie cierpią – powiedziała "Wyborczej" osoba związana z rodziną Tuska.
Jeden z posłów PO podkreślił, że żona Tuska zwykle była przeciwna politycznym planom byłego premiera. – A sam mawiał, że gdyby robił to, co radzi rodzina, byłby nadal nauczycielem historii w gdańskim liceum – dodał.
Decyzja Donalda Tuska o niekandydowaniu w wyborach prezydenckich w 2020 roku zrobiła w Polsce sporo zamieszania. Jedni otwarcie krytykowali jego wybór, inni zaczęli zastanawiać się, kto może zastąpić szefa Rady Europejskiej w roli kandydata opozycji. Głos zabrał w końcu sam Tusk. Polityk przeprosił, ale i podkreślił – krótko i dosadnie – dlaczego zdecydował tak, a nie inaczej.
Swoją decyzją Tusk mógł zaskoczyć również przedstawicieli PiS, którzy od lat przecież przesiąknięci są "anty-Tuskiem". Katarzyna Zuchowicz w naTemat wyjaśniała, dlaczego rezygnacja Tuska wcale nie musi być dobrą wiadomością dla obozu prezydenta Andrzeja Dudy.