Viktor Orbán musiał się porządnie wkurzyć. Lada dzień na Węgrzech miały odbyć się wybory lokalne, a tu taki skandal. Nagranie orgii z udziałem polityka jego partii, mera jednego z najważniejszych bastionów Fideszu, który stoi na straży wartości rodzinnych, wywołało wstrząs w całych Węgrzech. A jednak Zsolt Borkai wybory wygrał. Dlaczego zatem właśnie teraz, po miesiącu, zrezygnował? To pierwszy skandal, który tak bardzo uderzył w partię Orbána.
Od 2010 roku Viktor Orbán i jego partia wygrywali na Węgrzech wszystkie wybory i tak miało być tym razem. 13 października, gdy Polacy wybierali parlament, Węgrzy wybierali lokalne władze.
Jednak głosowanie zakończyło się nie tak, jak Orbán się spodziewał. Węgierska opozycja pierwszy raz zjednoczyła się tak bardzo, że wygrała nie tylko Budapeszt, ale jeszcze kilka innych miast. Niezbyt walczyła jednak o Győr – ważne miasto przemysłowe, w którym znajduje się m.in. fabryka Audi, największy producent silników na świecie.
Győr od zawsze było bastionem Fideszu. Od 2010 roku rządził nim złoty medalista olimpijski z Seulu, były prezes Węgierskiego Komitetu Olimpijskiego – Zsolt Borkai.
– Spodziewano się jego wielkiego zwycięstwa, więc opozycja nawet nie szukała w tym mieście dla niego mocnego rywala. Gdyby przygotowała się lepiej, w obliczu skandalu, który wybuchł, mogłaby wygrać wybory – mówi nam Viktória Serdült, dziennikarka węgierskiego portalu hvg.hu, związanego z tygodnikiem "HVG".
Mąż, ojciec dwójki dzieci
Zsolt Borkai wygrał mimo seksskandalu z jego udziałem, który ujrzał światło dzienne tuż przed wyborami i ośmieszył go na międzynarodową skalę. "Czy to część planu Orbána na promocję wartości rodzinnych i ocalenia zachodniej cywilizacji?" – kpiono również za oceanem.
Nie było to jednak oszałamiające zwycięstwo, jakiego oczekiwano. Różnica raptem kilku procent z kandydatem opozycji.
Afera – pierwszy raz, jak nigdy – porządnie za to zachwiała pozycją Fideszu i wywołała niespotykany chaos w samej partii.
Pierwsze kompromitujące go zdjęcia w otoczeniu prostytutek pojawiły się na anonimowym blogu 4 października. Kilka dni później doszły nagrania. Widać na nich, jak mer – mąż i ojciec dwójki dzieci, polityk konserwatywnej, chrześcijańskiej partii – bierze udział w orgii zorganizowanej na jachcie w Chorwacji.
Nikt do dziś nie wie, kto jest tym blogerem. On/ona sam określił się jako "adwokat diabła". Twierdził też, że polityk Fideszu miał nielegalne konto w Chorwacji, zarzucał spożywanie narkotyków i korupcję.
"Nikt na szybko nie wiedział, co zrobić"
Borkai nie wyparł się nagrań, ale odrzucił wszystkie inne oskarżenia pod swoim adresem. W oświadczeniu stwierdził, że skandal był dobrze zaplanowany, komuś zależało na finansowych lub politycznych korzyściach.
– Autor bloga, który ujawnił zdjęcia i nagrania wciąż jest tajemnicą. Ale opublikowanie tych materiałów na tydzień przed wyborami to był ruch strategiczny. Fidesz nie miał czasu na szukanie pomysłu, co zrobić z tak potężnym skandalem w tak krótkim czasie, nie mówiąc o szukaniu innego kandydata. To wywołało chaos komunikacyjny wewnątrz partii – mówi nam Viktória Serdült.
Analizuje, że partia miała dwie opcje – wyrzucić Borkaia przed wyborami lub go zostawić. W pierwszym przypadku opozycja bez dwóch zdań by wygrała. Dlatego wybrali drugą i go zostawili – by zapewnić Fideszowi zwycięstwo.
HVG najwięcej informował o aferze. Media rządowe milczały. Ale obserwowano, że na finiszu kampanii nasilił się za to atak na opozycję.
Afera miała wpływ na wybory
Po wyborach, gdy widać było w ilu miastach Fidesz przegrał, natychmiast podniosły się komentarze, że to wszystko przez orgię na jachcie. – Już dzień po wyborach wielu polityków Fideszu zaczęło oceniać, że Borkai był jedną z przyczyn, dla których opozycja wygrała w Budapeszcie i innych miastach. A niedługo potem sam premier nazwał to porno wideo "chorą rzeczą", pojawiało się coraz więcej głosów, by go usunąć z partii – tłumaczy Viktória Serdült.
Wskazuje, że również sondaże pokazywały, że afera miała wpływ na wynik wyborów: – Wielu ludzi, w proteście oddawało głos przeciwko Fideszowi, nawet jeśli nie byli sympatykami żadnego z kandydatów opozycji.
Przed takim dylematem stanął Orbán. Nikt dotąd w jego partii tak bardzo nie skompromitował Fideszu w oczach wyborców. Nie poruszył ich do tego stopnia, że po tylu latach zaczęli głosować inaczej.
Tu ciekawostka. Wikipedia podaje, że w 2010 roku Fidesz zmienił zapis w konstytucji, właśnie z myślą o byłym olimpijczyku. Borkai miał startować na mera Győr, a prawo przewidywało, że jeśli kandydat był wojskowym, musi od tego okresu minąć co najmniej 5 lat. Borkai był podpułkownikiem węgierskich sił zbrojnych, ale miał przerwę 3 lat. Prawo zostało zmienione, by mógł wystartować w wyborach. "Krytycy i opozycja nazwali poprawkę 'lex Borkai'" – pisze Wikiepedia.
"To było zagranie strategiczne"
Nikt nie spodziewał się tak szybkiego końca tego polityka. Mera Győr usunięto z partii dwa dni po wyborach. – Było jasne, że długo nie może być merem. Skandal był zbyt olbrzymi. Proszę sobie wyobrazić jego wizyty w przedszkolach, szkołach, przekazywanie studentom kluczy do miasta podczas letniego festiwalu w Győr, gdy wszyscy wyborcy widzieli, jak na jachcie uprawia seks z prostytutką. Pytanie było tylko, kiedy ustąpi – mówi Viktória Serdült.
Skompromitowany Borkai zrobił to 7 listopada i znów znalazł się bohaterem zagranicznych mediów. Czekał niemal miesiąc, do dnia zaprzysiężenia. Jego rezygnacja weszła w życie w piątek i wielu ludzie głowiło się, dlaczego właśnie zrobił to w tym momencie. Dlaczego nie odszedł wcześniej?
– To było zagranie strategiczne. Tylko on ustępuje. Na stanowiskach zostają jego zastępcy i inni wybrani urzędnicy. Były kandydat opozycji twierdził, że Borkai zrobił to celowo, by zanim ustąpi, zostawić miasto w rękach Fideszu. Teraz do obsadzenia będzie tylko stanowisko mera – wyjaśnia dziennikarka. Aż 15 z 16 radnych w Radzie Miasta jest z Fideszu.
Győr ma 90 dni na zorganizowanie kolejnych wyborów. Opozycja musi znaleźć teraz silnego kandydata, ale już można założyć, że zapowiada się bardzo ostra kampania i pokaz siły obu stron. Orbán nie odpuści miasta.