– Zwolennicy skrajnej prawicy wierzą, że są rycerzami prowadzącymi jakąś wojnę kulturową. Nie ma czegoś takiego, a ja z nikim nie zamierzam walczyć. Wręcz przeciwnie: chcę wspierać wszystkie rodziny i wszystkie dzieci, a nie dzielić je na lepszy i gorszy sort – mówi naTemat posłanka Magdalena Biejat, nowa przewodnicząca sejmowej komisji rodziny i polityki społecznej, której wybór wywołał oburzenie części internautów.
Anna Dryjańska: Czytała pani komentarze w internecie po pani wyborze na przewodniczącą komisji rodziny i polityki społecznej?
Magdalena Biejat: Nie, nie mam na to czasu. Mignęły mi za to zestawienia wybranych wpisów w mediach. Wygląda na to, że na prawicy rozpętała się burza. Co ciekawe, głosowanie na sali sejmowej przebiegało bardzo spokojnie, więc to raczej wirtualna awantura.
Przedstawiciele innych klubów składali pani gratulacje?
Tak, było sporo miłych słów ze strony Koalicji Obywatelskiej i PSL.
A posłowie PiS?
Głosowali na mnie, ale mi nie gratulowali.
Wróćmy do tego, co się dzieje w internecie. Na Twitterze piszą, że jest pani tęczową aborcjonistką, która chce zniszczyć rodzinę, a może nawet i cywilizację. Jak pani to skomentuje?
Dyplomatycznie? Wyolbrzymiają władzę przewodniczącej komisji. A tak po ludzku bardzo mnie bawią takie epitety i domysły, bo oprócz tego, że od 10 lat jestem specjalistką od polityki społecznej, a teraz również posłanką Lewicy, sama też mam rodzinę, którą można nazwać tradycyjną: jestem żoną i matką dwójki naszych małych dzieci.
"Można nazwać"? Gdzie jest haczyk?
Jesteśmy nietradycyjni w tym sensie, że mamy z mężem partnerską relację. Oboje pracujemy zarobkowo i po równo dzielimy się obowiązkami domowymi, w tym opieką nad dziećmi. Mąż mi nie “pomaga” – jest pełnoprawnym członkiem naszej rodziny, co wszystkim wychodzi na dobre.
Tak więc zapewniam: niczego niszczyć nie zamierzam. Wolę budować i mam nadzieję, że w takich obszarach jak prawa pracownicze i system emerytalny będzie pole do konstruktywnego dialogu z posłami PiS. Przypominam, że to oni mają większość w tej komisji. Ja mam tylko jeden głos – nie jestem w stanie jednoosobowo przyjąć lub odrzucić żadnej poprawki do projektu ustawy.
Dlaczego więc skrajna prawica jest tak oburzona pani wyborem?
Bo wierzą, że są rycerzami prowadzącymi jakąś wojnę kulturową. Nie ma czegoś takiego, a ja z nikim nie zamierzam walczyć. Wręcz przeciwnie: chcę wspierać wszystkie rodziny i wszystkie dzieci, a nie dzielić je na lepszy i gorszy sort.
Włączam więcej ludzi w obszar ochrony – to nikomu nie zagraża, wręcz przeciwnie. Nikomu nic nie ubędzie na tym, że dziecko ze związku nieformalnego albo wychowywane przez samodzielnego rodzica lub parę jednopłciową będzie miało równą ochronę jak dzieci dwupłciowych małżeństw.
Nikt też nie ucierpi na tym, że będę przekonywać do równego podziału obowiązków domowych. Podkreślam: przekonywać, bo nie da się zadekretować tego, czy ktoś sięgnie po odkurzacz czy nastawi zmywarkę, czy zrzuca wszystko na drugą osobę.
To, co można zrobić, to wspierać rodziny w równym podziale obowiązków za pomocą takich narzędzi jak na przykład równe urlopy ojcowskie czy materiały edukacyjne. Można przedstawiać badania naukowe i dawać przykład. Nikogo jednak nie da się zmusić do partnerstwa.
Co pani może jako przewodnicząca komisji?
Do moich kompetencji należy organizowanie jej prac: wyznaczanie terminów posiedzeń i ich agendy. Mogę też ogłosić konsultacje społeczne związane z danym projektem.
Czyli teoretycznie może pani przeciągać w nieskończoność rozpatrzenie kolejnego projektu ustawy, który ma totalnie zakazać kobietom w Polsce przerywania niechcianej ciąży. Może więc skrajna prawica jednak ma się czym martwić?
Jestem przewodniczącą komisji, ale decyzji nie będę podejmować jednoosobowo. Będę się konsultować z członkami prezydium z innych klubów i z własnym ugrupowaniem. Moim celem jest podejmowanie odpowiedzialnych decyzji i wprowadzenie lepszych standardów pracy w komisji.
Nie dopuszczę do tego, by jak w poprzedniej kadencji posłowie byli maszynkami do błyskawicznego głosowania projektów, choć nawet ich nie czytali. Nie pozwolę też, by rozstrzygnięcia zapadały bez konsultacji ponad głowami ludzi, których dotyczą proponowane zmiany.
Widziała pani, co napisał poseł Tarczyński po pani wyborze? Uspokajał swoich zwolenników, że Jarosław Kaczyński wie co robi. Bierze pani pod uwagę, że może być pionkiem na szachownicy prezesa?
Jestem świadoma tego, że PiS będzie próbował moimi rękami zamrozić niewygodny dla siebie projekt zaostrzenia prawa aborcyjnego. Nie pozwolę jednak na to, by politycy Prawa i Sprawiedliwości uciekli od odpowiedzialności za decyzje komisji.
Zrobię też wszystko, by posiedzenia miały charakter godny i merytoryczny, tym bardziej że wiem, iż dla obozu władzy wygodne byłyby spektakularne pyskówki w świetle kamer. Biorę też pod uwagę, że PiS może puszczać społeczne projekty bokiem, tak by nie trafiły do komisji, której przewodniczę.
Części z tych problemów nie będę mogła zapobiec, ale będę na bieżąco w internecie informować ludzi o tym, co się dzieje.
Mam do wyboru dwie opcje: albo uznać, że skoro PiS ma większość to i tak nic się nie da i się poddać, albo tam gdzie to możliwe szukać konsensusu i wspólnych rozwiązań. Stawiam na to drugie.
Pamiętajmy, że prawa reprodukcyjne kobiet to ważna, ale nie jedyna kwestia, którą zajmuje się komisja polityki społecznej i rodziny. Jestem przekonana, że w niektórych kwestiach będzie można się porozumieć ponad podziałami.
Będzie pani wyłączać mikrofon innym posłom, gdy uzna, że przekroczyli granice?
To ostateczność, do której nie chciałabym się uciekać.