Dwaj czołowi polscy narodowcy już nie trzymają sztamy. Jeszcze rok temu Piotr Rybak i Jacek Międlar szli obok siebie w marszu 11 listopada. Teraz wyzywają się i otwarcie nienawidzą.
Jak pisze "Gazeta Wyborcza", przed tegorocznym marszem narodowców we Wrocławiu, który w rezultacie został rozwiązany, Międlar nazwał Rybaka na Twitterze "prowokatorem", który "który od miesięcy pluje na Polaków". Dlaczego? Według byłego duchownego to za sprawą Rybaka narodowcy otrzymali od władz miasta zakaz przejścia z Dworca Głównego przez centrum miasta.
– Niejaki Piotr Rybak zarejestrował jednoosobową pikietę pod dworcem PKP. Tylko po to, by wprowadzić dezinformację. Ten człowiek, który prowadzi pod Wrocławiem dom Ukrainy niepodległej [Rybak prowadzi Dom Polski, w którym mieszkają też Ukraińcy – red.]. Hańba! – nie ukrywał już imienia i nazwisko dawnego kolegi 11 listopada poczas marszu. Jak stwierdził, Rybak prowadzi "dom dla banderowców" i ludzie tacy, jak on "nigdy nie będą mile widziani na patriotycznych manifestacjach".
Na jego słowa odpowiedział Rybak – Międlar napisał na Twitterze bezpośrednio po marszu narodowców: "Prowokator wyjaśniony i zdemaskowany. Właśnie otrzymałem telefon od (...) Rybaka: . Rozmowa nagrana". Na ten post Rybak nie odpowiedział, jednak nie ukrywał irytacji, gdy 22 listopada Międlar nie stawił się na wspólnej rozprawie dotyczącej zgromadzenia na pl. Gołębim we Wrocławiu w sierpniu 2018 roku.
– To jest skandal, ponieważ pan Międlar manipuluje sądem i przychodzi sobie na wybrane posiedzenia, które dotyczą jego. Np. w sprawie pani Lempart był osobiście. W tym przypadku unika odpowiedzialności złożenia zeznań, a to on przewodniczył temu zgromadzeniu i boi się odpowiedzialności – mówił Rybak w sądzie. Obaj narodowcy wypominają sobie także kwestie rodzinne, a także pokłócili się o wyjazd do Oświęcimia na 74. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau – ustaliła "Gazeta Wyborcza".