Jeśli jeszcze nie słyszeliście, to już za dwa dni do kin wchodzi kolejna polska komedia romantyczna. Pod wiele mówiącym tytułem: "Jak poślubić milionera". Ale jeśli to wam nie wystarcza, to sam zwiastun tej produkcji pozwala zrozumieć jeszcze jedno: w kwestii równouprawnienia czy w ogóle szeroko rozumianego feminizmu polskie kobiety są ciągle w – za przeproszeniem – czarnej d***. I same sobie to robią.
– My, kobiety, jesteśmy bardzo silne i potrafimy znieść naprawdę wiele, nawet więcej niż mężczyźni. Jesteśmy silniejsze w pewnych sytuacjach – powiedziała na początku roku Julia Wieniawa przy okazji premiery serialu "Zawsze warto", który opowiada o kobietach postawionych w dramatycznych życiowych sytuacjach.
W tym samym wywiadzie dla Newserii przyznała, że lojalność wobec przedstawicielek tej samej płci powinna być oczywistością. – Ja na przykład wspieram, też w swoich przyjaciółkach czuję takie wsparcie, nie ma w nich zawiści – stwierdziła.
Teraz Justyna Steczkowska. Przy okazji nowego albumu "Anima" udzieliła wywiadu trójmiejskiej "Gazecie Wyborczej", w którym usłyszała proste pytanie: czym jest kobiecość. – Darem, pięknem, zmysłowością i siłą – odpowiedziała.
Edyta Olszówka. Już w 2008 roku udzieliła wywiadu dla plotkarskiego pisma "Twoje Imperium", w którym przekonywała, że dziewczyna, którą zagrała w filmie "Lejdis" (pamiętacie jeszcze to dzieło?), nie jest feministką. Ale z drugiej strony tłumaczyła, że kobiety powinny o siebie walczyć.
– Musimy iść za głosem serca. Drogie panie, jesteśmy wolnymi istotami! Trzeba łamać schematy, wreszcie przestać być ofiarami, pokrzywdzonymi i wykorzystanymi – przekonywała.
I wreszcie Małgorzata Socha, której rola w "Jak poślubić milionera" jest absolutnie kluczowa. Jeszcze niedawno pokazywała swoje zdjęcia w koszulce z kolekcji Łukasza Jemioła "Believe in your power". Nawet na stronie Jemioła czytamy, że kolekcja jest "symbolem siły, energii i mocy, która drzemie we wnętrzu każdej kobiety".
W ubraniach z tej serii pozowała nie tylko Socha, ale i choćby Dorota Wellman czy Martyna Wojciechowska. Kontekst jest tutaj aż nadto wyraźny.
Jak na chwilę zapomnieć o swoich przekonaniach
Co łączy te cztery aktorki? Wszystkie występują w nowym filmie Filipa Zylbera – wspomnianym "Jak poślubić milionera". I ewidentnie robią tam rzeczy, pod którymi spodziewalibyście się, że się nie podpiszą. Obejrzyjcie sam zwiastun:
Tak, nie regulujcie odbiorników. Tak przedstawia się film, który za dwa dni trafi do polskich kin i – co tu dużo mówić – zapewne będzie hitem.
Fabuła jest bardzo prosta. Sprzątaczka-kopciuszek Małgorzata Socha (przy okazji wystylizowana prawie na "Brzydulę") będzie szukać bogatego męża, w czym pomoże jej ekspertka od takich akcji, autorka poradnika o wyrywaniu bogatych samców Małgorzata Foremniak. Socha nawet nie chce z początku z tego skorzystać, ale nagle wali jej się świat na głowę: traci pracę, a przecież musi jeszcze utrzymać i wychować swoje dziecko, które wychowuje samotnie.
W takiej sytuacji wyjścia już nie ma. Musi znaleźć sobie męża milionera. I nawet kogoś znajdzie, ale po drodze odkryje, że to jednak nie to.
Tyle fabuła. Dużo straszniejszy jest jednak sam pomysł na film.
Cofamy się na wschód
Szkoły podrywu milionerów oczywiście istnieją – autorka scenariusza Karolina Szymczyk-Majchrzak nie odkryła tutaj Ameryki ani nawet małej wyspy na Bałtyku.
Tylko że to standardy, które znamy nie z zachodu, a ze wschodu. Takie szkoły to przecież rosyjska specjalność. Kraju ludzi albo wyjątkowo biednych, albo bardzo bogatych. I jednocześnie znanego i z pięknych kobiet, i z chętnie "korzystających z życia" mężczyzn.
Pierwsza polska szkoła tego typu wystartowała w 2008 roku. Licencję jej twórcy zresztą wzięli właśnie z Rosji. Pytanie, czy to standardy, które chcemy powielać i przedstawiać szerokiej audiencji. A taka właśnie obejrzy ten film.
Film jest więc wątpliwy już więc w tym kontekście. Bo jeśli polska kobieta dzisiaj walczy o to, aby była traktowana jak na zachodzie, to ten film stawia ją w dyskursie modnym wśród podmoskiewskich krezusów.
"Mamy podrywać wdowca?"
Sam pomysł to jedno, ale wykonanie jest równie nieprawdopodobne.
Ten cytat z nagłówka powyżej pochodzi oczywiście z filmu, który pada z ust Sochy. To jej odpowiedź na proste pytanie Foremniak: gdzie najłatwiej spotkać milionera. Dodajmy, że w ręku trzyma listę nekrologów.
I jeszcze to. – Nigdy nie przyznawajcie się facetowi, że macie dzieci – mówi Foremniak. I znowu ona: – Zero romansów bez finansów.
A kiedy Socha dzieli się z nią swoimi wątpliwościami i mówi, ze jej teoretyczny wybranek "jest miły, inteligentny i uprzejmy", Foremniak odpowiada: – No i ma pieniądze. To mało?
Powiem szczerze: mi się jeży włos na głowie. A jestem facetem, któremu zawsze były bliskie hasła szeroko rozumianego równouprawnienia, równych płac itp., ale na widok agresywnego feminizmu raczej krzywiłem się.
Trudno mi o sobie więc powiedzieć, że jestem jakiś szczególnie postępowy, a mimo to rzeczy, które widzę w tym filmie, zwyczajnie mnie dziwią.
Małgorzata Socha jako główna bohaterka jest tutaj w istocie rzeczy przedstawiona jako niezdolna do samodzielnego rozwoju niezbyt lotna kobieta, która dzięki kilku sztuczkom chce de facto zostać krwiopijcą i żerować na portfelu bogatego męża. Oczywiście samodzielne wychowywanie dziecka jest *bardzo* dużym ograniczeniem w rozwoju własnej kariery. Ale z tego powodu nie potrzeba odzierać się z godności – a to robi główna bohaterka.
W tym filmie to mężczyźni osiągają sukcesy, to oni są bogaci, to oni trzymają władzę. Kobiety mają natomiast być posłuszne, chętnie wskakiwać do łóżka i dobrze wyglądać. I broń Boże nie pokazywać swojej prawdziwej natury. Dzieci? Trzeba udawać, że nie istnieją. Kobiety mają przedstawiać mężczyźnie nie siebie, tylko swoją wizję.
To ich cena za wygodne życie, które zagwarantować może im tylko mąż. Nie one same sobie.
To nie jest tylko film
Najgorsze jest to, że przykład idzie w świat. No, może nie w świat, bo nikt poza Polską o tym filmie nie usłyszy, ale wzorce są jasne. Film jako taki promuje dokładnie to, z czym wiele polskich kobiet nie chce mieć nic wspólnego.
Oczywiście ktoś może powiedzieć, że jeśli Małgorzata Socha zagra psychopatyczną morderczynię, to przecież nie jest nią w rzeczywistości. I tak samo nie musi się podpisywać pod postacią, którą gra w tym filmie.
W teorii tak, ale przecież w rzeczywistości nie do końca tak to działa. Głównie dlatego, że film dotyka rzeczywistych, codziennych problemów. A aktorki, które w nim występują, dla wielu mogą być po prostu wzorami w konkretnych sytuacjach życiowych.
Zresztą: wielokrotnie zdarzało się, że artyści (polscy i zagraniczni) odmawiali występu w danej roli, bo z jakichś przyczyn im ona nie odpowiadała. Małgorzata Socha swojego czasu przecież odmówiła Patrykowi Vedze, bo jej postać miała "nasikać w majtki". Mówił o tym sam Vega.
Socha też komentowała tę sytuację. – Wszystko można zagrać, ale wszystko musi mieć swój cel. Nie każda rola też jest dla nas. Fajnie, jak czujemy, że dana rola będzie nas rozwijała – twierdziła.
Widać jest jakiś cel w graniu kobiety, która poluje na bogatego faceta, a sama nie ma nic do zaoferowania. Trzeba sobie powiedzieć wprost: niektóre aktorki występujące w tym filmie robią dokładnie to, co raczej starały się krytykować poprzez swoją życiową postawę.
66 lat za zachodem
I taka ciekawostka na koniec. Już zauważyłem, że komedia promuje wschodnie standardy, ale ten film dowodzi też, że w rozwoju jako społeczeństwo jesteśmy 66 lat za zachodem. Dlaczego akurat tyle?
W 1953 roku miała premierę produkcja z m.in. Marilyn Monroe. Trzy główne bohaterki chciały zdobyć dla siebie bogatych mężów. Jak się nazywał film? Tak samo. "Jak poślubić milionera".
I nie, to nie jest remake. To po prostu stan ducha narodu.